Dr Tomasz Wierzejski, Belfer UWM 2020: Nauczyciel musi być jak aktor i lekarz [ROZMOWA]

2021-02-05 15:32:42(ost. akt: 2021-02-05 15:54:34)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Doktor Tomasz Wierzejski z Wydziału Nauk Ekonomicznych został Belfrem UWM 2020. Wyróżnienie dla najlepszego wykładowcy naszego uniwersytetu odebrał po raz drugi. Dlaczego? Może dlatego, że wie, jak ważny jest dystans do siebie i empatia wobec innych?
— Po raz drugi został pan Belfrem UWM. Jest duma?
— To cenna nagroda. Teraz wybory Belfra UWM składają się z dwóch etapów: najpierw wybiera się reprezentantów wydziałów, a później rozpoczyna się głosowanie, które ma wyłonić zwycięzcę. Tak naprawdę kluczowy jest jednak ten pierwszy etap, kiedy studenci danego wydziału wybierają między swoimi nauczycielami tego, którego uważają za najlepszego, najbardziej przyjaznego… I to jest tak naprawdę największe wyróżnienie. Później wygrywa ten wykładowca, którego studenci są najbardziej systematyczni i zaangażowani w głosowanie.

— Przekonał pan do siebie nie tylko swoich stałych fanów, czyli najstarszych studentów, którzy mieli szansę głosować na pana trzy lata temu, ale i tych najmłodszych, których, z uwagi na edukację zdalną, mógł pan nigdy nie widzieć na oczy.
— Znakomitej większości tych studentów, którzy wspierali mnie trzy lata temu, już nie ma na studiach, a nie jest łatwo odpowiednio „sprzedać się” przez kamerkę w komputerze, więc faktycznie tegoroczną nagrodę odbieram nieco inaczej niż poprzednią. To duże wyróżnienie.

— Pańską pasją są biegi, więc zapytam, czy codzienność belfra, w której ważne jest budowanie relacji, ma więcej wspólnego z maratonem czy ze sprintem?
— Cóż, muszę przyznać, że moim zdaniem maratony są zawsze ciekawsze (śmiech). W podejściu do relacji ze studentami, sprawdza się myślenie długodystansowe. I samo bieganie też w tym pomaga.

— W jaki sposób?
— Biegam sam i w otoczeniu natury: nad jeziorami, w lasach. To pozwala mi się odciąć od świata i pewne rzeczy przemyśleć. Wielokrotnie wracałem do domu z nowym pomysłem na zajęcia, na artykuł naukowy. Bieganie uczy też świadomości, ze nie wszystko da się załatwić natychmiast, że czasem trzeba działać strategicznie, zadania dzielić na mniejsze i realizować je w dłuższym okresie. Gdybym miał jednak porównywać pracę nauczyciela do innych zawodów, to powiedziałbym, że jest podobna do pracy aktora i lekarza.

— Czy to znaczy, że dla wykładowcy aula jest sceną?
— Kiedy mam stanąć w auli czy przed kamerką, wiążę krawat czy muchę po to, żeby złapać pewną atencję studentów. I tak jak aktor staram się też robić wszystko, żeby zainteresować ich tym, co mam do powiedzenia. Czasem zaintrygować, czasem sprowokować. Wszystko po to, by utrzymać uwagę.


— A skojarzenie z pracą lekarza?
— Wielokrotnie mówiłem, że myślałem o tym, żeby być lekarzem, ale mój strach przed pobieraniem krwi spowodował, że odrzuciłem te plany. Jako nauczyciel, tak jak lekarz, mogę dać troszeczkę siebie innym i to daje mi wiele satysfakcji, np. wtedy, kiedy dowiaduję się, że mój student znalazł świetną pracę czy odniósł inny sukces.

— Rozmawiamy u progu sesji, więc nie mogę o to nie zapytać: jak to jest, że najlepszy z belfrów przeprowadza, z założenia bardziej chyba stresujące, egzaminy ustne?!
— Przeprowadza egzaminy ustne, a nawet czasem stawia dwóje! I zdarza się, że student, dzięki tej wcześniej zbudowanej relacji, czasem nawet tę dwóję przyjmuje z wdzięcznością, bo dowiaduje się ode mnie, jakiej wiedzy mu brakuje. Wracając do metaforyki biegowej, traktuję takie egzaminy jak trening. Dzięki niemu studenci są zahartowani przed obroną, uczą się mówienia i radzenia sobie ze stresem. Zaznaczę, że dla mnie egzamin ustny jest też dodatkową pracą, ale uważam, że w życiu, jak na treningu, nie chodzi o to, żeby było łatwo.

— Panu zdecydowanie nie o to chodzi! Podobno pasjonuje się pan matematyką, którą sam nazywa ekstremalnym hobby (śmiech).
— Myślę, że warto trenować swój mózg. Potwierdziła to kiedyś moja babcia, która w wieku 80 lat postanowiła znów nauczyć się stolic państw z całego świata.

— Babcia uczyła się na nowo stolic, a czy pan na nowo musi się uczyć studentów?
— Owszem, muszę się dostosowywać. Tym bardziej że teraz zdarza się, że studenci ostatniego roku mówią o swoich młodszych kolegach, że to już inne pokolenie.


— Pamięta pan ten pierwszy moment, kiedy poczuł się nauczycielem?
— To chyba pojawiało się etapami, a zaczęło się od tego, że udzielałem korepetycji.

— Ale zanim na dobre stał się pan nauczycielem, postudiował pan odpowiednio. Podobno zaliczył pan imprezę trwającą miesiąc?
— To prawda (śmiech). Zawsze ciągnęło mnie na Wschód. Być może dlatego, że moja prababcia była Rosjanką? Kiedy więc pojawiła się możliwość wyjazdu na takie stypendium do Rosji, to chętnie z niej skorzystałem.

— I kulturę poznawaliście mniej oficjalnymi kanałami, jak rozumiem?
— Oczywiście. Towarzystwo było międzynarodowe, więc musieliśmy się dobrze zapoznać.

— Zapytałabym, jak to starcie kultur się skończyło i kto komu musiał dotrzymywać kroku, ale chyba domyślam się odpowiedzi (śmiech).
— Mogę powiedzieć tyle: statystyki są łatwe do przewidzenia. Wstydu nie było (śmiech).

— Dystans do siebie to ważna broń w ręku belfra?
— Na pewno. Przydaje się to na przykład wtedy, kiedy trzeba się przebrać w sukienkę i tańczyć na scenie podczas Kortowiady na obcasach. Nie chcę jednak sprzedawać recept, bo w Kortowie jest naprawdę mnóstwo świetnych belfrów, którzy mają swój styl i jestem przekonany, że wielu z nich studenci będą lepiej wspominać nawet po latach niż tuż po studiach.


— Mówił pan o byciu aktorem, ale chodziło o wybór narzędzi do pracy, a nie o odgrywanie ról, prawda? Bo tak naprawdę chodzi raczej o to, by być autentycznym.
— Zgadza się. Nauczyciel musi być przede wszystkim sobą. Człowiekiem, który nie tylko mówi, ale i słucha. Nie tylko uczy, ale i daje się nauczyć.

— A edukacja zdalna czego pana nauczyła?
— Na pewno otworzyłem się na nowe narzędzia, które wcześniej nie były mi potrzebne, a teraz myślę, że jestem gotowy korzystać z nich także w przyszłości. Ale, co też ważne, przypomniałem sobie, że studenci pochodzą z różnych środowisk, nie wszyscy mają swój pokój i własny komputer. W czasach, kiedy te nasze relacje są, ta to trzeba nazwać, zaburzone, potrzebna jest spora wrażliwość. Jeśli ktoś nie chce włączyć kamerki, to pewnie nie dlatego, że mu się nie chce albo ma pryszcza na nosie, ale naprawdę może nie mieć do tego warunków. Trzeba to uszanować. Ludzkie odruchy są nam naprawdę potrzebne. Ten czas nauczył nas też pokory.

— Choć jest pan ekonomistą, więc mógłby się pan kojarzyć ze światem liczb, jest pan wielkim fanem słowa pisanego.
— To prawda. Mam w sobie ogromną fascynację Agnieszką Osiecką, Wojtkiem Młynarskim, Jackiem Cyganem. Jednym z moich niezrealizowanych marzeń jest zresztą pisanie. Czasem piszę coś dla siebie. Dzisiaj mam też świadomość, że ekonomia to nauka społeczna, a matematyka jest jej narzędziem, które pozwala logicznie myśleć.

— Skoro tak rzecz ujmujemy, to muszę zapytać: co nasza dzisiejsza sytuacja ekonomiczna i decyzje, które zapadają w gospodarce, mówi nam o nas jako społeczeństwu?
— Warto zaznaczyć na początek, że nasza aktualna sytuacja jest, tu użyję kalki językowej, ekstraordynaryjna, a więc wyjątkowa. Staram się nie oceniać decyzji rządu, bo mam świadomość, że na szali mamy cały czas dwa elementy: nasze zdrowie i byt ekonomiczny. Tu nie ma dobrych rozwiązań. Społeczeństwo reaguje tak, jak reaguje, bo przyzwyczailiśmy się do dużej swobody, a my, Polacy, jesteśmy dość przekorni. Na szczęście mamy w sobie sporo empatii, więc staramy się wspierać. Nie jemy pizzy w lokalu, ale ją zamawiamy. Wiemy jednak, że ten czas na pewno dość mocno dotknie gospodarkę. I nie mówię tylko o wskaźnikach ekonomicznych, bo one są wtórne, ale i o zaufaniu społecznym.

— A pan, wnuk i syn przedsiębiorców, nie boi się o to, że ten kryzys, z którym się mierzymy, wpłynie na obniżenie naszej gotowości do zakładania firm? Ten czas chyba nam pokazał nam, w jak uprzywilejowanej sytuacji były osoby, którym jeszcze niedawno przedsiębiorcy mogli współczuć. Myślę tu np. o pracownikach budżetówki, którzy mają pensje niskie, ale bezpieczne.
— Podzielam tę obawę. Mniejsze firmy są bardziej elastyczne, więc im łatwiej będzie się przebranżowić, ale w przypadku dużych przedsiębiorstw może być trudniej. Pewnie będziemy mniej skłonni do dużych inwestycji. Na pewno nie zostanie to bez wpływu na naszą sytuację, ale mam nadzieję, że otrząśniemy się z tego dość szybko.

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl

Więcej informacji o naszym uniwersytecie: >>> kliknij tutaj.

Obrazek w tresci