Nie żyje Ryszard Kotys, popularny Paździoch. Miał 88 lat [ROZMOWA]

2021-01-28 19:30:00(ost. akt: 2021-01-28 18:45:43)

Autor zdjęcia: Ja Fryta from Strzegom/wikipedia

Zmarł Ryszard Kotys, aktor, reżyser i scenarzysta. Niezwykłą popularność przyniosła mu rola Mariana Paździocha w serialu "Świat według Kiepskich". Przypominamy wywiad, który przeprowadziliśmy z aktorem w 2016 roku.
W świadomości ludzi jest tak: widzą Paździocha, nie Kotysa

Mimo że od prawie 20 lat jest na aktorskiej emeryturze, to wcale nie jest emerytem. Wkrótce rozpocznie zdjęcia do nowej serii „Świata według Kiepskich”. To właśnie rola Paździocha dała mu sławę i serię dziwnych życiowych sytuacji. Z Ryszardem Kotysem rozmawia Mateusz Przyborowski.

— Mieszka pan w rodzinnym Mniowie w powiecie kieleckim?
— Nie, obecnie mieszkam na wsi pod Poznaniem, z którą w dzieciństwie związana była moja żona. Przyjeżdżała tu na wakacje. Mamy dom i dużą działkę o powierzchni 3000 metrów. Wolę tutaj siedzieć niż np. w Łodzi, gdzie również mam mieszkanie. W Łodzi częściej jest żona, która pracuje w tamtejszym teatrze Jaracza.

— A jak pańskie zdrowie?
— Wie pan, skończyłem już 84 lata i wiem, czym jest zdrowie. Daję sobie jednak radę, nadal pracuję i jakoś żyję.

— Nie ma pan na myśli pracy np. w ogródku?
— Mówię przede wszystkim o pracy zawodowej. Dwa miesiące w roku mam zdjęcia do „Świata według Kiepskich” i jeżdżę do Wrocławia. Otrzymuję również propozycje filmowe, których teraz jest oczywiście mniej, co jest związane pewnie z moim wiekiem. A poza tym dzisiaj bardziej potrzebna jest młodzież. Ostatnim filmem, w którym wystąpiłem, byli „Bogowie”.

— Czyli jest pan w dobrej formie!
— Wie pan, lepiej jest pracować niż nie pracować. I ja do tej pracy jestem przyzwyczajony. Przez całe moje życie byłem w kilku teatrach i zawsze grałem bardzo duże role.

— Te teatry to: Wybrzeże w Gdańsku, Polski we Wrocławiu, Ludowy w Nowej Hucie, Ziemi Krakowskiej w Tarnowie, Węgierki w Białymstoku, Kochanowskiego w Opolu i Jaracza w Łodzi.
— Trochę tego było. W „Zemście” na przykład grałem i Cześnika, i Rejenta, w „Dożywociu” Łatkę i Twardosza, Tartuffe’a w „Świętoszku” grałem dwukrotnie, podobnie jak Kalibana w „Burzy” Szekspira. Tych ról jest tak dużo, że nie będę wymieniał wszystkich, ponieważ nie pisze pan mojego życiorysu. Mogę tylko dodać, że mam za sobą 15 reżyserii teatralnych: „Idiotę” Dostojewskiego czy „Urodziny Stanleya” Pintera. Do tego wystąpiłem w stu sześćdziesięciu kilku filmach. Głównie to były epizody, ale miałem też kilka większych ról.

— Potężna lista!
— Wie pan, co jest dla mnie ważne? Spotkałem się na przykład z Andrzejem Wajdą w „Pokoleniu”, to był pierwszy mój film.

— Z 1954 roku.
— Zagrał w nim Tadzio Łomnicki, Tadzio Janczar, i Romek Polański.

— I jeszcze Zbigniew Cybulski.
— Który zresztą był ze mną na jednym roku w szkole aktorskiej w Krakowie. Z ról filmowych chciałbym jeszcze wspomnieć o spotkaniu z Agnieszką Holland w „Niedzielnych dzieciach”, w którym zagrałem główną rolę.

— Tych ważnych filmów miał pan więcej, np. „Szpital przemienienia” Edwarda Żebrowskiego czy „Wezwanie” Wojciecha Solarza.
— Kiedyś ktoś mi pokazał mój dorobek w internecie i okazało się, że jest tego kilka stron!

— W końcu jest pan aktorem od ponad 60 lat.
— No tak, ale nie każdemu aktorowi to się udaje. Ja jestem przede wszystkim aktorem teatralnym, a jeśli chodzi o film — epizodycznym. I dzięki temu mogłem sobie pozwolić na jedno-czy dwudniowy wyjazd. Pamiętam, że jeździliśmy na zdjęcia do dwóch seriali, które były kręcone pod Olsztynem. To było dosyć dawno temu i nie pamiętam, niestety, ich tytułów. Często jednak przyjeżdżałem lub przejeżdżałem przez Olsztyn. Ostatnio kilka razy grałem u was w sztuce „Andropauza”. Mam jeszcze jedno wspomnienie.

— Proszę powiedzieć.
— To też było dawno temu. Miałem zdjęcia w Ełku. W nocy przywieziono mnie na olsztyński dworzec. Był wtedy mróz, a oszklony budynek dworca wyglądał jak taki z Włoch. W środku było tak zimno, że w oczekiwaniu biegałem po holu, żeby nie zamarznąć! Czy Janusz Kijowski nadal jest dyrektorem teatru Jaracza?

— Tak.
— Nie wiem, dlaczego nie robi filmów. Jest znakomitym reżyserem, wybitnej inteligencji. Możecie się cieszyć, że macie go u siebie.

— Zagrał pan wiele ról drugoplanowych, epizodów, ale był zauważalny. Widzowie pana zapamiętywali. Często reżyserzy mówili, że tylko pan może zagrać taką czy inną rolę?
— Aktorów drugiego planu wybierają zazwyczaj reżyserzy drugiego planu. Mnie zawsze prosili pierwsi reżyserzy, byłem też na pierwszej liście wśród tych, którzy koniecznie mają wystąpić. Po prostu reżyserzy chcieli mnie u siebie mieć.

— Nie było tzw. łapanki?
— Liczono, że moja, nawet drugo- czy trzecioplanowa rola wniesie coś do filmu.

— Pamiętam pana w filmie „Vabank”, jako kanciarza w „Wielkim Szu” czy w „Samych swoich” Sylwestra Chęcińskiego, w którym sprzedaje pan kota.
— To ciągle żyje, jestem zapraszany do Lubomierza, gdzie kręcono zdjęcia do „Samych swoich”.

— Często słyszał pan, że rola Mariana Paździocha w „Świecie według Kiepskich” panu nie przystoi i jest prymitywna?
— Nigdy tego nie usłyszałem. Czasem nawet się dziwię, bo jest to czarna postać, dosyć niejednoznaczna moralnie, a cieszy się bardzo dużą sympatią wśród telewidzów. Muszę też panu powiedzieć, że wolę charakterystyczne role czy epizody niż takie, które nic nie wnoszą i nic nie dają widzowi.

— Tak więc Marian Paździoch pana nie zaszufladkował?
— Nie jestem aktorem żadnego teatru, na deskach gram sporadycznie i jest pewnie bardzo dużo ludzi, którzy mnie znają tylko z Kiepskich. Spotykam też ludzi, którzy potrafią wymienić filmy z moim udziałem. Najczęściej w świadomości jest jednak to, że chodnikiem idzie Paździoch, a nie Kotys.

— Denerwuje to pana?
— Nie, a dlaczego? To przecież śmieszne nazwisko. Kowalski nie byłby pewnie aż tak chwytliwy.

— W jednym z wywiadów powiedział pan: „Popularność mnie żenuje. Odczuwam ją jako osobistą tragedię. Wstydzę się jej i nie rozumiem”.
— Staram się być osobą kulturalną i grzeczną dla innych. Jednak nie zawsze można to wytrzymać. Kiedy np. w restauracji jem obiad, to ludzie do mnie podchodzą, bo sądzą, że mogą mnie zaczepiać, bo mnie widzieli w telewizji. Raz powiedziałem do jednego pana: „Pan pozwoli, że najpierw zjem obiad, a później z przyjemnością dam autograf”. A on na to: „Ale proszę pana, ja już odjeżdżam!”.

— Bezczelne!
— Kiedyś wracaliśmy po spektaklu „Andropauza” i zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Jakiś młody człowiek puścił się biegiem do domu i przyszedł z zaspanym dzieckiem w piżamce, tylko po to, żeby zrobić ze mną zdjęcie. Wie pan, w nocy obudził dziecko. Dla zdjęcia. Pan to rozumie?

— Nie bardzo.
— Kiedy to dziecko będzie miało 15 lat, to o Kiepskich nikt już nie będzie słyszał. Dlatego siedzę na wsi, gdzie mam duży ogród. Nikt się tu nie dziwi, kiedy mnie spotyka. Ta popularność jest często dotkliwa. Oczywiście nikt nie rzuca we mnie kamieniami, są to przyjazne gesty. Jednak jeżeli gdzieś się spieszę, a ktoś co chwilę chce się ze mną fotografować, to na Boga! Ale taki jest los znanych ludzi i trzeba się z tym pogodzić. Nie chcę również być źle zrozumiany, ponieważ cieszy mnie, kiedy ktoś na chodniku powie mi coś miłego. Nie mam z tym problemu.

— Jak długo mieszkał pan w rodzinnym Mniowie?
— Do 14. roku życia.

— Miejscowość jest niewielka, dzisiaj liczy niecałe dwa tys. mieszkańców. Dlaczego wybrał pan ten zawód?
— To ten zawód mnie wybrał. Z teatrem spotkałem się właśnie w wieku 13-14 lat, a pierwszy film, jaki obejrzałem, nie był polski, tylko wojenny radziecki. I na pewno nie popełniłem błędu z wyborem zawodu dla siebie, ponieważ całe życie byłem czynnym aktorem. Co więcej, niektórzy koledzy w moim wieku wynieśli się z aktorskiego świata, a ja wciąż na nim jestem. Nie czuję się, jak to się mówi, niedogranym aktorem, rozgoryczonym. Przeciwnie, mam ciekawe życie, co można nazwać sukcesem.

— Więc gdyby dzisiaj miał pan wybierać, również wybrałby pan aktorstwo?
— Oczywiście! Od czasu do czasu myślę, że mógłbym się jeszcze zdobyć na reżyserowanie. Zrobiłem jedynie kilkanaście sztuk, bo musiałem wcisnąć się pomiędzy obowiązki aktora. A były takie czasy, że graliśmy od wtorku do poniedziałku, w niedzielę dodatkowo z dwoma przedstawieniami. W tej chwili aktorzy grają po trzy, cztery przedstawienia w miesiącu. Myśmy grali codziennie.

— W którym roku ukończył pan Wyższą Szkołę Aktorską w Krakowie?
— 1953. To jest słynny rocznik: Bogumił Kobiela, Zbigniew Cybulski, Leszek Herdegen, Kalina Jędrusik.

— W internecie przedstawia się pana jako „emerytowany aktor Ryszard Kotys”. Nie denerwuje pana takie określenie?
— A dlaczego mam się denerwować? Przecież od prawie 20 lat jestem na teatralnej emeryturze. Nie ma w tym żadnego przekłamania.

— Ale przecież tak naprawdę nie jest pan na emeryturze.
— Ma pan rację. Nie jestem, bo jeszcze gram. W lipcu będziemy kręcić kolejną serię Kiepskich. Każdemu trzeba życzyć aktywności. Moim zdaniem ludzie, którzy spieszą się do emerytury i później siedzą w domu, tracą energię. Wydaje mi się, że żeby żyć, to trzeba coś robić. A jeśli można to coś robić w swoim zawodzie, to wtedy jest świetnie. Ja jestem zadowolony i spełniony.

Rozmowa ukazała się w sobotnim (23 kwietnia) wydaniu "Gazety Olsztyńskiej".




Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. dlugi #3051753 | 46.204.*.* 29 sty 2021 10:45

    Na necie pisza ,że umarł na koronawirus , szkoda tyle lat z Kiepskimi

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Tomasz #3051535 | 188.146.*.* 28 sty 2021 22:33

    Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci! Amen.

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  3. Kto go nie zna ? #3051473 | 5.173.*.* 28 sty 2021 20:32

    Słynny olsztyński dworzec.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz

  4. Robert #3051434 | 188.146.*.* 28 sty 2021 19:54

    Spokojnego snu, albo spokojnego i pełnego światła i ciepła nowego życia.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz