Pan Jezus na gigancie

2020-12-20 14:11:00(ost. akt: 2020-12-19 20:40:14)

Autor zdjęcia: Władysław Katarzyński

Pandemia? Mnie żadna zaraza nie ruszy! — pani Krysia podciąga kołdrę pod samą brodę, bo w baraku ziąb niesamowity. Na koślawym stole leży jednak maseczka. Założy ją jutro, kiedy z samego rana ruszy na rewir zbierać puszki po piwie. Jak najwcześniej, bo inni bezdomni też o tej porze idą w kurs. Konkurencja jest duża, pięcioro zbieraczy na rewirze. Dużej kasy się na puszkach nie zarobi. Tyle, żeby przeżyć dzień, dwa.
Pani Krysia, lat 56, nie nadąża za zdrowymi, ma astmę. I w dodatku problemy ze stopami, bo je odmroziła, kiedy którejś nocy temperatura spadła do minus 12 stopni. Ona wtedy wracała upojona „Bykiem” od koleżanki i nie zdołała dojść do baraku. Musi uważać, bo o tej porze roku jest ślisko.

Kiedyś miała w miarę „normalną” rodzinę, mieszkali z konkubinem i jej córką w jednej z podolsztyńskich wsi. Partner, Warmiak z pochodzenia, pracował w OZOS-ie, ona dorabiała szyciem. Ale chłop za kołnierz nie wylewał. Kiedyś wróciła od klientki, a tu maszyna do szycia sprzedana.

— Spóźnił się do roboty raz i drugi, w końcu dali mu dyscyplinarkę — wzdycha pani Krysia. - Żebyśmy mieli z czego żyć, zatrudniłam się u jednego gospodarza spod Jonkowa przy wykopkach — opowiada. — Jak po tygodniu wróciłam, to na drzwiach wisiała kłódka. Sprzedał dom i wyjechał z córką do rodziny do Niemiec. A ja poszłam na gigant, czyli w Polskę. Sypiałam na dworcach, na śmietnikach. A potem wróciłam.

Ma pani komórkę?

Pusty barak znalazł na działkach za Olsztynem jej nowy partner, też bezdomny. Ten jak poprzednik, również nie wylewał za kołnierz, co więcej, pił różne wynalazki.

— Nauczył się tego w Barczewie, gdzie siedział za alimenty — wyjaśnia pani Krysia, lat 56. — Zalać ukropem w dzbanku kilka saszetek herbaty, wlać nieco dykty, wypić, przyłożyć głowę do kaloryfera. Trzyma kilka dni! — śmieje się.
No więc jeszcze o tym baraku. Przez kilka lat stał pusty. Działka nieużywana, bo właścicielka, starsza pani, zmarła. No to się do niego włamali. Nikt się ich nie czepiał, nikt nie zaglądał. Sprzedając złom, jakoś łatali koniec z końcem, ale poza tym pili równo. On już sięgał po denaturat. Któreś dnia, kiedy obudziła się, obok leżało zimne ciało. Zmarł na zawał.

— A jak, nie daj Boże, pani coś się stanie? — pytam. — Ma pani komórkę?
Odpowiada, że komórka owszem, była, ale teraz jest w lombardzie. Po raz któryś. Nie wykupi, brakuje kasy.

Przed pandemią to nawet zarabiała po 10-20 złotych, sprzątając co rano dziedziniec przed jedną z olsztyńskich firm. Ale kiedy zaczął rozprzestrzeniać się koronawirus, prezes kazał ochroniarzowi zamknąć przed nią bramę.
— Że niby bezdomni tę koronę wszędzie roznoszą — wzdycha pani Krysia. — Nieprawda, nie znam żadnego takiego!

Ma tu wszystko, czego potrzebuje: łóżko, stolik, szafkę, piecyk na drewno. Do Caritasu na Grunwaldzką na obiadki nie chodzi. Jak jest głodna, to stanie pod sklepem i poprosi wychodzących o kupno chleba czy sera. Kupują.
Pokazuje szafkę pełną konserw, chińskich zupek i upchaną byle jak w worku skotłowaną odzież. A, to to po wizycie sprzed kilku lat uczniów z jednej z olsztyńskich podstawówek. Brali wtedy udział w akcji zbiórki darów dla bezdomnych.

— Nauczycielka nie pozwoliła dzieciakom wejść do środka — wspomina pani Krysia. — Zapukała tylko przez okno, a kiedy wyszłam, podała mi worek na kiju i wyjaśniła, skąd to.
— Panie, a pan to chyba z opieki? — pyta nagle podejrzliwie. — Ja już żadnych chińskich zupek nie potrzebuję. I ubrań też!
— Nie, nie jestem z opieki, książkę o bezdomnych piszę — uspokajam ją.
— A, to tylko bez nazwiska. Ma pan piątkę?

Cioteczni bracia ze Śląska

Pochodzą z Katowic. W Olsztynie są przelotem. Cioteczni bracia Greg i Ślepak. Kiedyś wybrali się do pracy do Berlina, ale wpadli w złe towarzystwo, narkotyzowali się i skończyli na dworcu.
— Wiesz, ilu tam jest bezdomnych Polaków? — pyta Greg, który jest przewodnikiem Ślepaka.
Nie wiem, pewnie wielu. Za chwilę Ślepak pokazuje mi oko. Źrenica jakby wypalona. — Zasypka! — wyjaśnia. — Wystrugany z ołówka chemicznego grafit. Chciałem polepszyć sobie życie w więzieniu, trafić do szpitala i to zrobiłem. Ale oka mi już nie uratowali.

Choć ma dopiero 24 lata, wcale się tym nie przejmuje. Ma rentę. Obaj nocują po klatkach. Czasem coś ukradną i spieniężą. Opowiadają mi, jak po raz pierwszy zakotwiczyli w Olsztynie. Na Nagórkach, na wzgórzu rozbili namiot. Aż tu nagle przychodzi jakiś facet i do nich z pretensjami.
— Zwijać ten burdel! — krzyczy — opowiadają. — Pod tym waszym namiotem pochowałem w ziemi wczoraj psa! Wynieśli się. Dzisiaj w tym miejscu stoi Galeria Warmińska.
— Ten pies może gdzieś straszy w podziemiach? — śmieją się.
Greg pokazuje mi obrazek z panem Jezusem. Dostał go kilka lat temu na spotkaniu wigilijnym w jednej z noclegowni.
— Pan Jezus też jest z nami na gigancie! — mówi. — A co, czy też nie był bezdomny? Pamiętasz, taka tam stajenka i tak dalej.

Problemy z jelitami

Patyczak, nazywana tak ze względu na wygląd anorektyczki, bo od młodości ma problemy z jelitami i przez to głoduje, mieszka też na działkach. W zmian za nocleg pilnuje komuś domku. Mieszka z kunkubenem. Razem łatwiej, ale partner jest trochę nerwowy. Niedawno sprał ją tak, że tydzień z domu nie wychodziła. Zagroziła policją i się uspokoił. Z wiosną będą musieli opuścić domek, bo właściciel zjedzie na działkę.

U Patyczaka spotykam Edwarda i Żannę, małżeństwo polskiego pochodzenia z Kazachstanu. Kiedyś oboje pracowali w kołchozie, on na stanowisku mechanizatora, ona w księgowości. Potem wygrali los na loterii, bo wytypowano ich do osiedlenia się w Polsce. Zamieszkali na stancji w Opolu u nieznanej im kobiety, w zamian za opiekę. Ale kiedyś do tamtej wróciła córka z Anglii i musieli się wynieść. Odtąd są na gigancie. Nie ukrywają tego, że oboje piją. Kiedy przyjdzie wiosna, zamierzają zaczepić się w jakimś gospodarstwie rolnym. A na razie taka tam „bezdomna” egzystencja.

Pani Teresa, „Świętą” przez koleżanki zwana, lat 39, wynajmuje z bezdomną przyjaciółką stancję na Zatorzu. Obie są na rencie, opieka społeczna refunduje im częściowo zakup leków. Chłopak pani Teresy też był nerwowy i też ją tłukł.
— Kiedyś rzucił mną o chodnik i coś się stało z błędnikiem! — skarży się. — Od kilku lat ledwie powłóczę nogami, przeważnie siedzę w domu i słucham radia. Na dworze nie byłam już chyba z rok. Gdyby nie ona... — pokazuje na koleżankę.

Przydałby się jej inwalidzki wózek. Ale przecież do telewizji nie zadzwoni, nie poprosi, żeby znaleźli sponsorów. Teresa nie ma złudzeń, takich potrzebujących są w Polsce setki.

U pań dzisiaj gość, Ewa, lat 56. Sprawnie kręci papierosa. Ma zawód technik ogrodnictwa. Pochodzi z podolsztyńskiej wsi, kiedyś mieszkała u brata. Dopóki bratu, któremu matka zapisała dom, bo córka wolała od pracy dyskoteki, nie posypały się dzieci, to ją tolerował. Ale potem musiała się wynieść. Szukając czterech kątów i pracy, zjeździła pół Polski. Wiosną tego roku zaczepiła się w Tymbarku w Olsztynku przy segregowaniu warzyw. Tam poznała mężczyznę, który obiecał zmienić jej życie. Oboje wyjechali pod Warszawę robić w ogrodnictwie. Ale partner ją okradł. Przyjechała niedawno autostopem do Olsztyna, ale taki okres, pandemia, więc pracy nie znajdziesz. Pewne wróci do tej roboty w Tymbarku.

Zygmunt zabierze ją na wigilię

Znów odwiedzam panią Krysię. W baraku obok niej zastaję Zygmunta, byłego ciężarowca. Pomaga jej od kilku lat. To drzewa z pobliskiego lasu przyniesie, to zgrzewkę wody mineralnej, to świeczki, bo w baraku nie ma elektryczności. Bez żadnych tam zobowiązań. Kiedyś, gdy sam znalazł się w takiej sytuacji, ktoś mu pomógł. Zygmunt interesuje się, ilu bezdomnych może być w Olsztynie. W internecie stoi, że pomiędzy 250 a 300 osób.

— Bezdomnym możesz zostać z dnia na dzień, wpływają na to różne przypadki losowe — mówi ze znajomością tematu. — Ale też słabość twojego charakteru. A z tym związany jest alkoholizm, narkomania i różne tam choroby.
Pani Krysia mówi, że ludzie są dobrzy. Dobre intencje ma opieka społeczna, fundacja, która pomaga bezdomnym, nawet straż miejska, która chce ją wywieźć do schroniska na Towarową. Nie pojedzie za skarby, nawet kiedy spróbują na siłę. Ma tu swój barak, swoje cztery kąty. Więcej niż inni.
Pani Krysia zaręcza koleżankom, że Zygmunt zabierze ją do siebie na wigilię, ale one się śmieją. Ma żonę i dziecko.

Władysław Katarzyński


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl