Prof. Marcin Chełminiak: Polki mają w sobie gen przedsiębiorczości [ROZMOWA]

2020-10-17 10:16:11(ost. akt: 2020-10-16 16:43:45)

Autor zdjęcia: UWM FM

O kobietach w polityce rozmawiamy z politologiem dr. hab. Marcinem Chełminiakiem, prof. UWM i prodziekanem ds. studenckich Wydziału Nauk Społecznych.
— Czy kobiety chętniej kandydują w wyborach do samorządu lokalnego niż np. do sejmu czy senatu?
— Jeśli chodzi o takie porównania, to one różnie wypadają dla różnych okręgów wyborczych. Generalnie jednak jest tak, że dla kobiet, zanim przetrą one sobie szlak do sprawowania funkcji we władzach centralnych, często poligonem doświadczalnym są samorządy. To świetnie pokazuje przykład państw nordyckich, ale i u nas, gdzie kobiety są coraz lepiej widoczne w samorządach. Nawet w naszym regionie.


— A może kobiety chcą pracować na rzecz samorządu lokalnego, bo mają poczucie, że to właśnie na tym poziomie mogą zrobić coś konkretnego dla swojej społeczności?
— Kobiety często mają do polityki podejście praktyczne. Są nakierowane na rozwiązanie konkretnego problemu.

— To ciekawe, że pan to mówi, bo wiele razy kobiety słyszą od mężczyzn, że wolą gadać o emocjach, niż rozwiązywać problem…
— Pewnie jest tak, że emocje kobiet i mężczyzn inaczej działają, ale nie należy tego uogólniać. Tym bardziej że sytuacja się zmienia, zmieniają się role społeczne. Model patriarchalny odchodzi powoli do lamusa, a mężczyźni są nieco pogubieni, bo kobiety wchodząc np. do polityki, biznesu odbierają im kawałek tortu, który kiedyś należał do nich w całości.

— A widzi pan jakieś skutki odebrania tego tortu? Czy polityka zmienia się pod wpływem kobiet?
— Na Zachodzie i w krajach skandynawskich czasami to już widać. Tam polityka staje się taka bardziej konsensualna, nastawiona na negocjacje, kompromis, a nie na zwarcie. W naszym kraju nie zauważam takiego automatycznego przełożenia udziału kobiet w polityce na jej wyższą jakość. Nie zauważam też mechanizmu odwrotnego.

— Kobiety stanowią w Polsce większość, ale tego nie widać na scenie politycznej.
— Nie widać, między innymi dlatego, że kobiety chętniej głosują na mężczyzn niż na kobiety. Badacze zajmujący się udziałem kobiet w polityce, zauważają też, że panie wchodzące do polityki dostosowują się do tego „męskiego” świata, pełnego brutalnej rywalizacji. To z tego powodu wiele feministek bardzo negatywnie wypowiada się np. o Margaret Thatcher, która w swojej polityce wybierała rozwiązania kojarzące się z agresją i „twardością” przypisywaną mężczyznom.

— A skoro o męskim świecie mowa... Co nie sprzyja temu, żeby kobiety robiły tak oszałamiające kariery jak wspomniana Thatcher?
— Znamy wyniki badań przeprowadzonych w korporacjach, dotyczące tego, dlaczego mężczyźni szybciej awansują. Bo kiedy mężczyzna dostaje propozycję dodatkowych kursów czy awansu wymagającego np. podróżowania, szybciej się na to godzi. Kobiety nadal mają więcej obowiązków rodzinnych, trudniej im zostawić dom i podróżować na szkolenia po całej Europie. Podobne mechanizmy działają prawdopodobnie także w kontekście kariery politycznej.

— Pytanie, czy tej decyzji nie wymuszają na nich np. partnerzy.
— To oczywiste, że są mężczyźni, którzy źle znoszą np. sytuację, w której kobieta więcej zarabia, podchodzą do tego ambicjonalnie. Ja bym na przykład nie miał nic przeciwko temu, żeby moja żona zarabiała trzy razy tyle co ja! (śmiech)

— Też jestem tego zdania, że lepiej mieć więcej pieniędzy do wspólnego wydawania, ale, mówiąc poważnie, przypomniał mi pan casus Joanny Muchy. W czasach, kiedy została ministrą sportu, jak chciała by o niej mówiono, była krytykowana m.in. za to, że jej mieszkającymi w Lublinie dziećmi opiekował się jej były mąż. Oberwało jej się także za to, że nie wiedziała, ile jest lig hokeja w Polsce. Gdyby mężczyzna stał na czele tego resortu, nie byłby chyba tak „odpytywany” przez dziennikarzy?
— To oczywiście dowód na istnienie stereotypów, ale trzeba pamiętać, że czasami stereotypy mają też jakieś zakotwiczenie w rzeczywistości. To mężczyźni kojarzeni są z zainteresowaniem sportem. Dla równowagi więc powiem, że moim zdaniem mężczyzna na tym samym stanowisku też zostałby skrytykowany za nieznajomość sportu. No bo jak to jest, że mężczyzna się nie zna na sporcie?

— Mówił pan o tym, że w naszym kraju kobiety stanowią większość obywateli. Dlaczego zatem wciąż nie mamy proporcjonalnej dla swojej grupy reprezentacji we władzach?
— To, żeby wszędzie było tyle samo kobiet i mężczyzn, jest coraz częstszym postulatem, ale czasami niestety trudnym do zrealizowania. To widać np. w przywoływanych już krajach nordyckich, gdzie niektóre firmy miały problemy z rekrutacją kobiet w specjalistycznych branżach. Niebezpieczeństwem parytetów jest zagrożenie, że ktoś będzie obejmował stanowisko czy funkcję nie ze względu na swoje kompetencje. Natomiast uważam, że dobrym pomysłem jest wyrównanie szans na listach wyborczych, na których powinno być tyle samo kobiet i mężczyzn, bo wtedy decyzję zostawiamy wyborcom. Jak mówiłem jednak, kobiety nadal częściej głosują na mężczyzn.

— Teoria teorią, ale kobiety lądują na ostatnich miejscach tych wspomnianych list.
— Są osoby, które lubią te ostatnie miejsca i właśnie z nich dostają się np. do sejmu. Ale rzeczywiście w mediach, na przykład w programach publicystycznych, także częściej widać mężczyzn.

— I to oni rozprawiają o sprawach ważnych przede wszystkim dla kobiet, czego przykładem jest choćby najbardziej wyrazisty tego dowód w postaci prawa lub zakazu aborcji.
— To prawda, to kuriozalne. Ale jeśli kobietom to przeszkadza, to dlaczego nie głosują na przedstawicielki swojej płci? Kobieca solidarność tu nie działa. Wiemy też, że nie zawsze do polityki idą ludzie najlepiej przygotowani, kompetentni. To jest sfera, w której czasami tak bywa, że pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy.

— Za nami rekonstrukcja rządu. Internet krzyczy, że w rządzie jest więcej Jarosławów niż kobiet.
— Moim zdaniem zawsze na pierwszym miejscu powinny być kompetencje, a nie płeć. Co nie znaczy, że nie uważam, że zamiast niektórych ministrów, którzy się znaleźli zarówno w tym, jak i w niektórych poprzednich rządach, nie można było znaleźć tysiąca lepiej przygotowanych kobiet…

— Myśli pan, że to odsuwanie kobiet od polityki to spuścizna PRL? Wiemy przecież, że choć teoretycznie promowano w tym czasie równość kobiet i mężczyzn, to była to równość pozorna, co widać choćby w języku, z którego w tym czasie „wypadły” żeńskie nazwy zawodów.
— W podobnie teoretyczny sposób „promowano” robotników i chłopów, a wiemy, że w tym ustroju ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Kobiety miały iść na traktory, mężczyźni też, ale często, kiedy kobieta-traktorzystka wracała do domu, nie mogła odpocząć, tylko musiała swojemu mężowi-traktorzyście ugotować obiad, posprzątać. Paradoksalnie, komunizm w Polsce w jakimś stopniu konserwował tradycyjny model rodziny.

— Ale może czegoś nas to nauczyło?


— To trzeba z tego naszego potencjału lepiej korzystać! Czy my, kobiety, powinnyśmy być bardziej odważne, śmielej wchodzić w świat polityki?
— Oczywiście. Kobiety mają coraz więcej instrumentów i narzędzi do tego, aby samym sobie utorować drogę do kariery w różnych sferach. Pamiętajmy jednak, żeby pozostawić im wybór: nie wszystkie trzeba zaganiać do polityki czy do pracy zawodowej. Powinny się realizować w tym, w czym chcą.


Daria Bruszewska-Przytuła

Więcej informacji o naszym uniwersytecie: >>> kliknij tutaj.

Obrazek w tresci



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl