Na początku nie wiedziałam nawet, jak się zmienia pampersy

2020-09-26 08:10:00(ost. akt: 2021-06-11 15:25:52)
Piotr i Mariola Szaja z Nalikajm

Piotr i Mariola Szaja z Nalikajm

Autor zdjęcia: Andrzej Grabowski

Zawsze chciałam pomagać dzieciom i osobom niepełnosprawnym. Od młodzieńczych lat moim idolem jest Janusz Korczak, choć oczywiście nie sięgam mu do pięt — mówi Mariola Skrzypa-Szaja. Wraz z mężem Piotrem są zawodową rodziną zastępczą i namawiają innych, by spróbowali się w tej roli. — ta praca daje nam niesamowitą satysfakcję — mówią zgodnie.
Mariola Skrzypa-Szaja i Piotr Szaja od blisko dwóch lat są zawodową rodziną zastępczą. Mieszkają w Nalikajmach w gminie Bartoszyce. Jadę do nich w poniedziałek 21 września. Chcę porozmawiać o tym, jak wygląda codzienność takiej rodziny i jak się nią zostaje.

Pana Piotra spotykam na podwórku. Jest w roboczych ubraniach, bo odnawia i maluje garaż. Idziemy do mieszkania. W nim zastajemy panią Mariolę. Na rękach trzyma płaczącą, 10-miesięczną dziewczynkę. Mała obudziła się trochę za wcześnie ze swojej drzemki i nie jest z tego powodu zadowolona.

Pan Piotr bierze ją na ręce, idzie do osobnego pomieszczenia i po kilku minutach udaje mu się ją ponownie położyć śpiącą do łóżeczka.

Dziewczynka jest jednym z dwojga dzieci, nad którymi małżeństwo sprawuje obecnie pieczę. Drugim jest 5-letni chłopiec, który akurat jest w przedszkolu. Dla dobra dzieci nie możemy publikować ich wizerunków i podawać żadnych danych personalnych. Nie mogą robić tego także rodzice zastępczy.

Dlaczego moi rozmówcy zdecydowali się na bycie zawodową rodziną zastępczą?

— Zawsze chciałam pomagać dzieciom i osobom niepełnosprawnym. Od młodzieńczych lat moim idolem jest Janusz Korczak, choć oczywiście nie sięgam mu do pięt. Skończyłam jednak pedagogikę specjalną i przez wiele lat pracowałam z dorosłymi osobami niepełnosprawnymi — mówi Mariola Skrzypa-Szaja.

Kobieta dodaje, że drugim z czynników, który zdecydował o byciu rodziną zastępczą, było to, że w mężem nie mają swoich dzieci, a chcieli sprawdzić się jako rodzice.

— Był jeszcze jeden powód. Zwolniłam się z pracy, którą bardzo lubiłam. Wtedy Piotr powiedział, że skoro mam teraz czas, to może zdecydujemy się na adopcję lub bycie rodzina zastępczą. Rozmawialiśmy o tym dużo już wcześniej. Utrata pracy przyspieszyła decyzję — mówi pani Mariola.

Rodziną zastępczą nie zostaje się jednak z dnia na dzień. Cała procedura, od momentu wyrażenia takiej chęci do zdobycia uprawnień, trwała w ich przypadku około 9 miesięcy. Teraz pani Mariola śmieje się, że to tyle, co okres ciąży. Pytam więc o szczegóły tej procedury.

Fot. Pixabay

— Spotkaliśmy się z dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie Brygidą Adamajtis i powiedzieliśmy, że chcemy być rodziną zastępczą. Musieliśmy dostarczyć zaświadczenia lekarskie, zaświadczenia o niekaralności, o dochodach, zameldowaniu. Pokazaliśmy nasz dom pracownikowi, który robił wywiad. Potem braliśmy udział w trwającym około trzech miesięcy szkoleniu, obejmującym 55 godzin dydaktycznych i konsultacji indywidualnych. Ukończenie szkolenia nie dawało jeszcze uprawnień do bycia rodziną zastępczą. Zostaliśmy jeszcze poddani badaniom psychologicznym, a po pozytywnej opinii przeszliśmy dwumiesięczne szkolenie z zakresu zawodowej opieki zastępczej. Szkolenia ukończyliśmy we wrześniu dwa lata temu, a w październiku podpisaliśmy umowę. W moim przypadku jest to umowa o pracę, ze wszystkimi wynikającymi z tego prawami i obowiązkami — opowiada pani Mariola.

Skoro to umowa, to musi paść pytanie o zarobki. Pani Mariola informuje, że "na rękę" otrzymuje miesięcznie 2300 zł. Pan Piotr natomiast pracuje zawodowo w jednej ze stadnin.

Po podpisaniu umowy małżeństwo czekało na pierwsze dziecko. Był to chłopiec, urodzony 1 listopada 2018 roku. Trafił do nich sześć dni później. U pani Marioli i pana Piotra przebywał nieco ponad rok. Potem został zaadoptowany przez małżeństwo z naszego kraju.

Dlaczego chłopiec trafił do rodziny z Nalikajm? Pani Mariola nie może zdradzać szczegółów. Mówi jedynie, że stało się tak, ponieważ o odebraniu dziecka biologicznym rodzicom zdecydował sąd.

— Niektórzy uważają, że sąd odbiera dzieci rodzicom z uwagi na ich złą sytuację materialną, a to nieprawda. Dzieci, które trafiają do rodziców zastępczych są odbierane rodzicom biologicznym, bo ci nie sprawują nad nimi opieki. Mamy kontakt z innymi rodzinami zastępczymi i po prostu to wiemy. Dostajemy dziecko w tak zwanym trybie zabezpieczenia. Sąd w tym czasie prowadzi postępowanie w kierunku odebrania praw rodzicielskich, bo dopiero po ich odebraniu dziecko może iść do adopcji. Sąd zawsze daje szanse rodzicom biologicznym naprawienia tego, co powoduje, że dziecko im jest odbierane. To często na przykład podjęcie leczenia odwykowego — mówi pani Mariola.

Dodaje, że czas, na jaki dziecko trafia do rodziny zastępczej nie jest z góry określony. To może być kilka miesięcy, rok, a nawet okres aż do ukończenia 25. roku życia, jeśli się uczy.

— Kolejnym powierzonym nam dzieckiem była 17-letnia dziewczyna z zespołem Aspergera. Trafiła do nas 30 listopada 2018 roku i przebywała do kwietnia kolejnego roku. W międzyczasie, w marcu, skończyła 18 lat. Miała kontakt z rodzicami biologicznymi. Zameldowali ją w swoim mieszkaniu i po uzyskaniu pełnoletności po prostu wyprowadziła się od nas. Podpisała tylko odpowiednie oświadczenie — wyjaśnia pani Mariola.

Szajowie mogą sprawować opiekę jednocześnie nad trójką dzieci. Obecnie mają ich dwoje. Dziewczynka trafiła do nich w grudniu ub.r. jako 10-dniowy noworodek.

Pytam o zmiany, jakie spowodowało w ich rodzinie pojawienie się dzieci.

— O wychowaniu i opiece nad noworodkami nie wiedziałam nic. Zresztą takiego szkolenia mi brakowało. Nie wiedziałam nawet, jak zmienia się pampersy — przyznaje Mariola Skrzypa-Szaja.

— Kiedy trafił do nas pierwszy chłopiec, pomagała mi siostra, która ma dzieci. Następnego dnia przyszła do nas położna i wiele nam wytłumaczyła. Gdy zadzwoniono do nas z informacją, że trafi do nas noworodek, popadliśmy trochę w panikę, bo przecież nie mieliśmy nic dla dziecka. Trzeba było kupić łóżeczko, ubranka, wózek, butelkę do karmienia, pokarm. Mieliśmy tylko dwa dni, aby się zorganizować. W sklepie, w którym kupowałam butelkę, patrzyli na mnie jak na wariatkę. Nie wiedziałam, jaką butelkę mam wybrać, a nikt przecież nie wiedział, że jestem matką zastępczą, a nie biologiczną. Nie tłumaczyłam tego — opowiada kobieta.

Jej mąż dodaje z uśmiechem: — Była to dla mnie kompletna nowość. Bałem się wziąć dziecko na ręce. Przecież to takie malutkie jest — mówi pan Piotr, ale po chwili zaczyna płakać. Bardzo związał się z pierwszym chłopcem i ciężko było mu rozstać się z nim, gdy trafił do adopcji. Samo wspomnienie chłopca i tego momentu do tej pory bardzo go wzrusza.

— Od początku wiemy, że dziecko trafia do nas na jakiś czas, ale uczucia to uczucia. Wciąż przed nami jest decyzja o adopcji. Tego chłopca jednak nie mogliśmy zaadoptować, bo byłaby to adopcja nie tylko jego, ale również jego rodziców oraz dziadków. Znamy ich, mieszkamy blisko i nie dałoby się uniknąć w przyszłości przykrych sytuacji, zwłaszcza dla tego chłopca. Lepiej więc dla niego, że trafił do rodziny, która mieszka daleko. Mimo wszystko rozstanie przeżyliśmy bardzo ciężko. Ryczeliśmy jak bobry, a Piotr wylądował nawet u lekarza — mówi pani Mariola.

— Nie da się nie związać emocjonalnie z dzieckiem, które jest u nas — dodaje.

Pytam jeszcze, jak ich decyzja o zostaniu rodziną zastępczą została odebrana przez otoczenie.

— Z tym jest różnie. Niektórzy są przekonani, że zrobiliśmy to dla pieniędzy. Inni nas wspierają i wzbudzamy pewien podziw. Czujemy się bardziej obserwowani przez otoczenie. Niektórzy zwracają nam "życzliwe" uwagi, że za mało wychodzimy z dzieckiem z domu lub że używamy w wózku zasłony od wiatru, a "dziecko się dusi". Myślę jednak, że jest to problem wszystkich mam. Ludzie wiedzą, że za bycie rodziną zastępczą dostajemy pieniądze, więc czasem sugerują, że trzeba kupić to czy tamto. Bywa to męczące — przyznaje pani Mariola.

Na koniec naszego spotkania chcę wiedzieć, co oboje powiedzieliby tym, którzy zastanawiają się nad zostaniem rodzicami zastępczymi. Czy namawiają do tego?

— Niech nikogo nie przeraża dość długo procedura. Dla nas był to dobry czas. Wcale nie byliśmy aż tacy pewni, czy podejmujemy dobrą decyzję. Ten czas nas jednak przekonał. Przecież nie wiedzieliśmy, czy przejdziemy procedurę, więc podchodziliśmy do tego spokojnie. Instytucje związane z opieką nad rodzinami i dziećmi muszą mieć przecież pewność, że dziecku nic złego się nie stanie. Wszystkich, którym taka myśl zagościła w głowie, namawiam do tego, aby spróbowali. Sama wyznaję zasadę, że trzeba próbować. Mogę potem żałować, ale nie chcę żałować, że nie spróbowałam. My nie żałujemy, bo ta praca daje nam niesamowitą satysfakcję. Widzimy postępy w rozwoju naszych dzieci. Teraz robi je chłopiec z zespołem FAS i innymi niepełnosprawnościami, który gdy do nas trafił w wieku ponad 3 lat nawet nie mówił. Niedawno nas zszokował, mówiąc do nas "kocham". Jeśli ktoś nie boi się zmian, a jest to zmiana całego życia o 180 stopni, jeśli ktoś nie boi się oceniania przez innych i czuje taką potrzebę oraz ma możliwości, powinien spróbować. Nie żyje się tylko dla siebie, więc jeśli chcesz pomóc, to zrób to — mówi pani Mariola.

Rozmawiamy jeszcze jakiś czas. Pan Piotr opuszcza nas, bo musi pojechać do przedszkola po chłopca. Wraca po kilkunastu minutach. Chłopiec wita się ze mną przybijając "piątkę". Natychmiast przytula się do pani Marioli i zaczyna opowiadać o tym, co działo się w przedszkolu. Kończę wizytę, bo budzi się też dziewczynka. Rodzice zastępczy muszą zająć się dziećmi.


Andrzej Grabowski

Źródło: Gazeta Olsztyńska