Nasze ryby, nasi rybacy. Od A do F
2020-09-22 19:00:00(ost. akt: 2020-09-22 18:53:35)
JEZIORA\\\ Jan Stafiniak, b. dyrektor PGRyb. Olsztyn, wspomina Mazurów jako dobrych fachowców, sumiennych i odpowiedzialnych pracowników: „Mazur wracał z połowu, sieci na brzeg, sieci powiesił, zdawał rybę, łódkę umył, buty wyczyścił i dopiero szedł do domu”.
Autochtoni
Trudno sobie wyobrazić gospodarkę rybacką w pierwszych powojennych latach bez doskonale znających wody i fach Mazurów i Warmiaków.
Trudno sobie wyobrazić gospodarkę rybacką w pierwszych powojennych latach bez doskonale znających wody i fach Mazurów i Warmiaków.
W 1952 r. autochtoni stanowić będą połowę zatrudnionych, a w niektórych zespołach (Mikołajki i Szwaderki) tworzyli oni prawie 100 proc. załóg. „Cechuje ich – pisano – pracowitość i skrupulatność, natomiast do wykonania planów podchodzą wyłącznie od strony materialnej.
Są na ogół mało uświadomieni politycznie, nie jest prowadzona z nimi należyta praca. (…) Bardzo wielu jednak bierze czynny udział we współzawodnictwie, zgłasza pomysły racjonalizatorskie, jest przodownikami pracy i wyróżnia się troską o dobro socjalistyczne.
(…) Mamy jednak i takie fakty, gdzie rybak autochton w Zespole Iława osiąga znacznie wyższe wyniki połowów sznurami, traktuje to jednak jako swoją tajemnicę, Zw. Zawodowy zaś nie umiał go należycie uświadomić o niesłuszności takiego stanowiska”. Jeszcze w 1963 r. autochtoni stanowili prawie 30 proc. rybaków jeziorowych. Najwięcej był ich w Szczytnie (76 proc. załogi), Szwaderkach, Mikołajkach i Rucianem.
Bogdan Kazimierz Obuchowicz rozpoczynał pracę w 1971 r. w brygadzie Omulew, którą stanowiło wtedy trzech Mazurów: Dębski, Frejnik i Luma. Jak pamięta „łatwo nie było, cała trójka miała się za Niemców, jego za gorszego od siebie, a jeziora za niemiecką własność. Potem wszyscy wyjechali do Reichu”. Jan Stafiniak, b. dyrektor PGRyb. Olsztyn, wspomina Mazurów jako dobrych fachowców, sumiennych i odpowiedzialnych pracowników: „Mazur wracał z połowu, sieci na brzeg, sieci powiesił, zdawał rybę, łódkę umył, buty wyczyścił i dopiero szedł do domu”.
Beki
Szczupaki ważące więcej niż 3 kg rybacy nazywali bekami lub barowymi, bo ich odbiorcą była gastronomia. Wiesławowi Pawłowskiemu, emerytowanemu szefowi nieistniejącej już brygady w Rańsku, wszedł kiedyś w sieci na Małym Babancie szczupak o wadze 24,5 kg. Jak wspomina, dali go wędkarzom z Przasnysza, którzy przyjeżdżali nad to jezioro spinningować. Wszyscy się z tym szczupakiem-olbrzymem obfotografowali, jedli go cały miesiąc, aż mu ich było żal. Tak duże szczupaki – zdaniem Pawłowskiego – nie nadają się do jedzenia. Najsmaczniejsze są takie półtorakilogramowe.
Szczupaki ważące więcej niż 3 kg rybacy nazywali bekami lub barowymi, bo ich odbiorcą była gastronomia. Wiesławowi Pawłowskiemu, emerytowanemu szefowi nieistniejącej już brygady w Rańsku, wszedł kiedyś w sieci na Małym Babancie szczupak o wadze 24,5 kg. Jak wspomina, dali go wędkarzom z Przasnysza, którzy przyjeżdżali nad to jezioro spinningować. Wszyscy się z tym szczupakiem-olbrzymem obfotografowali, jedli go cały miesiąc, aż mu ich było żal. Tak duże szczupaki – zdaniem Pawłowskiego – nie nadają się do jedzenia. Najsmaczniejsze są takie półtorakilogramowe.
Centrala Rybna
Najbardziej znaną i rozpoznawalną firmą handlującą rybami w PRL-u była „Centrala Rybna”. W pamięci olsztynian pozostanie na pewno jej sklep na Starym Mieście, w którym sprzedaży ryb zaprzestano wcale niedawno.
Najbardziej znaną i rozpoznawalną firmą handlującą rybami w PRL-u była „Centrala Rybna”. W pamięci olsztynian pozostanie na pewno jej sklep na Starym Mieście, w którym sprzedaży ryb zaprzestano wcale niedawno.
W jednym z numerów „Panoramy Północy” z 1958 r. Tadeusz Ostaszewski opublikował reportaż, jak próbował kupić w kilku miastach województwa świeżego szczupaka. W olsztyńskim sklepie „Centrali” go nie było.
Były za to: dorsz smażony, dorsz wędzony, węgorz wędzony, śledź wędzony na zimno, pikling wędzony, szprota wędzona oraz sterta puszek z najrozmaitszymi rybkami „in pomidory”, tudzież „in olej”. Zapytany o przyczyny nieobecności w ofercie sklepu szczupaka i innych ryb słodkowodnych, dyrektor „Centrali” miał odpowiedzieć, że są zbyt tanie, a co za tym idzie – nie opłaca się nimi handlować („a przed wojną za kilogram sandacza można było kupić parę butów”), są trudności z ich przechowywaniem („leżą i cuchną”), a i Polacy nie są „rybiarzami”.
Deputat
W czasach PRL-u rybacy mieli prawo do deputatu, czyli korzystnego, limitowanego (ok. 20-25 kg) zakupu ryby. Podniesienie cen deputatowych w 1952 r. poskutkowało nie tylko skargami i protestami, ale i niewybieraniem deputatów, „co nie oznacza wcale, że ryb nie wybierali oni w inny sposób”. Piotr Oniśko z Głodowa zauważa, że rybacy raczej nie korzystali z tego „przywileju”, bo „jak który chciał rybę do jedzenia, to sobie brał, nawet wtedy, gdy w pobliżu był dyrektor, bo ten wiedział, kiedy powinien się odwrócić”.
W czasach PRL-u rybacy mieli prawo do deputatu, czyli korzystnego, limitowanego (ok. 20-25 kg) zakupu ryby. Podniesienie cen deputatowych w 1952 r. poskutkowało nie tylko skargami i protestami, ale i niewybieraniem deputatów, „co nie oznacza wcale, że ryb nie wybierali oni w inny sposób”. Piotr Oniśko z Głodowa zauważa, że rybacy raczej nie korzystali z tego „przywileju”, bo „jak który chciał rybę do jedzenia, to sobie brał, nawet wtedy, gdy w pobliżu był dyrektor, bo ten wiedział, kiedy powinien się odwrócić”.
Eldorado
W 1978 roku Wojciech Giełżyński szacował liczbę kłusowników w Polsce na milion. Byli bezkarni. Wystarczyło żyć dobrze z kim trzeba, opłacać kogo trzeba i można było czerpać z wody sieciami. „Sprawiedliwych” w tamtym czasie nie było wielu. Dwóch z nich podjęło walkę. Przyniosła ona śmierć kłusownikowi, im wyroki. Historię tę przedstawił Andrzej Swat w serialu „Akwen Eldorado” (1988).
W 1978 roku Wojciech Giełżyński szacował liczbę kłusowników w Polsce na milion. Byli bezkarni. Wystarczyło żyć dobrze z kim trzeba, opłacać kogo trzeba i można było czerpać z wody sieciami. „Sprawiedliwych” w tamtym czasie nie było wielu. Dwóch z nich podjęło walkę. Przyniosła ona śmierć kłusownikowi, im wyroki. Historię tę przedstawił Andrzej Swat w serialu „Akwen Eldorado” (1988).
Zdjęcia kręcono m.in. w Mikołajkach i Okartowie. Bohaterami opowieści są dwaj bracia, którzy przyjeżdżają nad Śniardwy, by się dorobić. Szybko ścierają się z kłusownikami, kradnącymi węgorze z rybackich sieci. Starcie kończy się tragicznie. W rzeczywistości bracia nosili imiona Janusz i Eugeniusz, tragedia rozegrała się na Śniardwach, w okolicach Dziubiel, we wrześniu 1982 r.
W procesie przed Sądem w Olsztynie (1984) Janusz, mimo nadzwyczajnego złagodzenia kary, skazany został na 5 lat pozbawienia wolności. Postępowanie w stosunku do Eugeniusza sąd umorzył (amnestia z okazji 40-lecia PRL). Wyrok został uchylony przez Sąd Najwyższy. Niebagatelny wpływ miała na to presja społeczna.
Po reportażu w TVP napływać zaczęły do sądu głosy z poparciem dla rybaków, broniących przecież własności społecznej. Wstawili się za nimi i wędkarze z PZW, i naukowcy z ART. Ostatecznie Janusz skazany zostanie za pobicie ze skutkiem śmiertelnym, wyrok obniżono mu do trzech lat.
Siedem lat po śmierci kłusownika nad Śniardwy przyjechał red. Grzegorz Pawlak. Do braci nie udało mu się dotrzeć. Rybacy z Mikołajek najpierw nie chcieli z nim rozmawiać („O filmie mamy rozmawiać? To lepiej setkę walnąć”), ale w końcu zauważyli, że „serial to filmowa bajka. Pooglądać można. A jest jeszcze gorzej. (…) Kłusowników bardziej odpuszczamy. Kto by chciał się narażać, życie stracić”. Tutejszy komendant milicji ocenił, że film dobrze zrobiony: „W sugestywny sposób pokazuje bezsilność milicji. Jeśli reżyser to właśnie chciał przedstawić, to mu się udało”.
Flaczki z lina
SKŁADNIKI: 2 duże liny, 2 marchewki, 2 pietruszki, pół selera, pół kostki masła, 300 g grzybów leśnych, najlepiej borowików, ziele angielskie, liść laurowy, majeranek, trochę maggi, gałka muszkatołowa, 3 l bulionu warzywnego, mąka, sól, pieprz
SKŁADNIKI: 2 duże liny, 2 marchewki, 2 pietruszki, pół selera, pół kostki masła, 300 g grzybów leśnych, najlepiej borowików, ziele angielskie, liść laurowy, majeranek, trochę maggi, gałka muszkatołowa, 3 l bulionu warzywnego, mąka, sól, pieprz
Lina odfiletować, pokroić w cienkie paseczki, lekko posolić i obtoczyć w mące.Warzywa i grzyby pokroić w paski. Na patelni rozpuścić masło, smażyć na nim, po kolei, rybę, grzyby i warzywa. Przełożyć wszystkie składniki łyżką cedzakową do gotującego się bulionu. Całość doprawić, można zaklepać zasmażką.
Przepis Mirosława Gworka, właściciela i szefa kuchni restauracji „Gościniec” w Głodowie
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Mazur #2980426 | 79.124.*.* 4 paź 2020 11:52
wędkarza obowiązuje okres ochronny ryb jak również ryby złowione przez niego muszą być wymiarowe , rybaka ten przepis już nie obowiązuje - więc w jaki sposób ma być ryba jak rybacy wespół z kłusownikami przyczyniają się do wytrzebienia tej ryby
odpowiedz na ten komentarz
wędkuję #2975644 | 88.199.*.* 22 wrz 2020 22:21
Od lat, mazurskie jeziora są wytrzebione przez rybaków, którzy biorą wszystko i dokarmiają pstrągi w swoich gospdarstwach rybackich. Wolę zapłacić i pojechać na prywatne stawy.
Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz