Świat leczy nas i my możemy sobą leczyć świat

2020-08-30 18:10:23(ost. akt: 2020-08-28 12:31:57)

Autor zdjęcia: Stanisław Kryściński

Pani Aneta diagnozę o nowotworze odebrała jak wyrok. Pod dwóch latach walki już wie, że to wyzwanie, a nie wyrok. Stara się teraz pomagać innym, żeby samej mieć siłę do zmagania się z podstępną chorobą. I wie jedno. Nigdy nie wolno się poddawać!
Pani Aneta, o nowotworze dowiedziała się dwa lata temu. Żeby samej nie poddać się chorobie zaczęła pomagać innym. Tak trafiła na znanego czytelnikom „Gazety Olsztyńskiej” Artura Smolskiego. Sędziwy bohater gaszeniu gigantycznego pożaru z 26 czerwca 1971 roku w rafinerii Czechowice-Dziedzice sam prowadził nierówną walkę o godne przeżycie ostatnich lat swojego życia.

Był inwalidą bez obu nóg, zamkniętym w swoim małym mieszkaniu na szczycie wieżowca przy ulicy Wyszyńskiego w Olsztynie. Opisywaliśmy jego walkę o budowę podjazdu dla wózka inwalidzkiego, na którym się poruszał. Pan Artur zmarł w grudniu, ale pamięć o nim pozostała. I to nie tylko w sercu pani Anety.
— Od niego nauczyłam się, że trzeba walczyć i nie wolno się poddawać. Był jedną z pierwszych osób, z którą podzieliłam się informacją o swojej chorobie — wspomina pani Aneta.

Jak grom z nieba


Pierwszym niepokojącym objawem były skoki ciśnienia. Pani Aneta to dolne miewała na poziomie 140. Początkowo tłumaczyła to sobie emocjami i zwykłymi życiowymi problemami. W końcu jednak zaczęła szukać pomocy lekarzy. Po wizytach u wielu specjalistów poznała diagnozę.
— To było wiosną dwa lata temu. Te kilka zdań na wynikach dosłownie wgniotło mnie w ziemię. Kiedy przeczytałam, że to nowotwór płytek krwi, moje życie w jednej chwili całkiem runęło. Beczałam jak dziecko — pani Aneta ze zgrozą wspomina tę straszną chwilę.

Olsztynianka zaczęła zadawać sobie pytania: czemu ona, co takiego zrobiła, że to dotknęło właśnie ją. Była bliska załamania. Nie potrafiła wyobrazić sobie, co będzie dalej.
— Dobrze, że mieszkam z przyjaciółką i córką. Zwierzyłam się przyjaciółce. Ta postawiła mnie na nogi. Razem pojechałyśmy do lekarza hematologa do Gdańska — opowiada pani Aneta.

Nie wolno się załamać


Zaczęła się chemioterapia. Wypadanie włosów. Osłabienie organizmu. Pogłębiający się lęk przed przyszłością.
— Płakałam, kiedy wypadały mi włosy. Nie miałam na nic siły. Koleżanka kazała mi iść do psychiatry. Ten dał mi leki. Teraz wiem, że to uratowało mi życie tak samo, jak samo leczenie raka — podkreśla pani Aneta.

Jej zdaniem przy takiej chorobie najważniejsze jest wsparcie otoczenia. Takie osoby, które nie będą się użalały nad chorym, ale zmuszą go do aktywności.
— Koleżanka kilka razy dosłownie mną potrząsnęła. Kazała zabrać się za siebie i czymś zająć. Zaczęłam więc pomagać innym. Tak trafiłam do pana Artura i zaczęłam się nim opiekować — relacjonuje.

I to dało niezwykły efekt. Załamana kobieta zebrała się w sobie. Kiedy zaczęła myśleć nie tylko o swojej chorobie i niepewnej przyszłości, poprawiło się jej zdrowie. Również chemioterapia po roku stosowania zaczęła dawać efekty.
— Pojechałam na badania. Wyniki były lepsze. Lekarze stwierdzili, że rak został uśpiony. Nabrałam wtedy chęci do życia. Także dla siebie — wspomina olsztynianka.

Trzeba żyć


Pani Aneta zaczęła spełniać niektóre ze swoich marzeń. Odwiedziła Kraków, pojechała do term. Przełamała się też i powiedziała swojej córce, jak ciężko jest chora. A jej córka to dopiero siedmioletnia dziewczynka, którą sama wychowuje.
— Tata Oli zmarł, kiedy miała dwa lata. Nowotwór spowodował, że bałam się i ciągle boję się o jej przyszłość. Jednak teraz już wiem, ze trzeba żyć. Nie wolno się poddawać. Na wszelki wypadek zrobiłam też notarialny zapis przekazujący opiekę nad córką mojemu bratu. To tak na wszelki wypadek, żeby nie trafiła do rodziny zastępczej, jeśli choroba powróci — mówi powolnym, ale zdecydowanym głosem pani Aneta.

Zaangażowanie w opiekę nad panem Arturem zmieniło pogląd na chorobę u pani Anety. Jej podopieczny latami siedział na wózku inwalidzkim na jednym z ostatnich pieter wieżowca przy ulicy Wyszyńskiego. Bez nóg, bez nadziei na poprawę, ale z wielką miłością do życia.
— To był naprawdę ktoś dla mnie ważny. Miał w życiu tyle pasji. Był nie tylko strażakiem, ale i pilotem samolotu. Pływał w dalekomorskie rejsy. Chętnie mi o tym wszystkim opowiadał. Dzielił się ze mną tą swoją wielką miłością do życia — wspomina pani Aneta.

Walka trwa cały czas


Teraz pani Aneta miała trochę gorsze wyniki. I choć nie widać po niej choroby, bo wygląda na silną, postawną kobietę, a jedynym dowodem nieuleczalnego nowotwora jest bransoletka na ręku z numerem telefonu do jej przyjaciółki, do której należy dzwonić, gdyby zasłabła na ulicy. Ale dzieki temu, co przeżyła, zdaje sobie sprawę z kruchości życia.
— Rak to nieustanna walka. Teraz też boję się pojechać na badania. Boję się, że świat znowu legnie w gruzach — mówi przyciszonym głosem. — Nauczyłam się jednak, że jednym z najlepszych lekarstw jest mówienie o swojej chorobie, szukanie oparcia w pomocy innym i przyjmowaniu jej od innych. Świat leczy nas i my możemy sobą leczyć świat — stwierdza, zawieszając głos.

Stanisław Kryściński




Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. NO #2966241 | 82.161.*.* 30 sie 2020 18:28

    Mój dziadek po diagnozie żył 2 miesiace

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz