Trzeba otwierać się na świat
2020-07-03 19:06:52(ost. akt: 2020-07-03 13:10:30)
Biorę życie garściami, a wpisany w geny optymizm daje mi siłę, by czynić swoje życie dobrym i takim, jakie chcę — pisze na blogu „TraveLover” Patrycja Jaskot. Nam opowiada o wrażeniach z pobytu na Warmii i Mazurach i o tym, jakie lekcje wyciąga z podróży.
— Piszesz na swoim blogu, że odkrywanie świata na własnych zasadach to najsłuszniejsza inwestycja. Taka świadomość towarzyszy ci od dawna?
— Pasja do podróży była we mnie od dziecka, ale nie zawsze były możliwości dalekich podróży. Odkąd pamiętam, rodzice kupowali mi książki. Moje ulubione to te o monumentach świata i atlasy. Całe dzieciństwo nad moim łóżkiem wisiała mapa świata. Znałam ją na pamięć. Mając 6 lat, z zamkniętymi oczami mogłam wskazać, gdzie leży Urugwaj, Honduras czy Gujana Francuska. Jako dziewczynka oglądałam w książkach Tadż Mahal, Copacabanę czy Mur Chiński i marzyłam, żeby w te miejsca kiedyś pojechać. Kiedy miałam 18 lat i zarobiłam pierwsze pieniądze, spakowałam się do plecaka, wzięłam do kieszeni 200 euro i ruszyłam stopem od Paryża, przez Lazurowe Wybrzeże do Włoch. Nocowałam pod gołym niebem, u ludzi z couchsurfingu, nie chodziłam po restauracjach, jadłam kupione w markecie najtańsze muffiny albo kuskus. Do dziś nie jem kuskusu, za to wyprawę wspominam jako jedną z najlepszych przygód w życiu. Kończę właśnie 30 lat i z radością mogę powiedzieć, że większość tych miejsc, do których wzdychałam w dzieciństwie, odhaczyłam już na swojej liście marzeń.
— Pasja do podróży była we mnie od dziecka, ale nie zawsze były możliwości dalekich podróży. Odkąd pamiętam, rodzice kupowali mi książki. Moje ulubione to te o monumentach świata i atlasy. Całe dzieciństwo nad moim łóżkiem wisiała mapa świata. Znałam ją na pamięć. Mając 6 lat, z zamkniętymi oczami mogłam wskazać, gdzie leży Urugwaj, Honduras czy Gujana Francuska. Jako dziewczynka oglądałam w książkach Tadż Mahal, Copacabanę czy Mur Chiński i marzyłam, żeby w te miejsca kiedyś pojechać. Kiedy miałam 18 lat i zarobiłam pierwsze pieniądze, spakowałam się do plecaka, wzięłam do kieszeni 200 euro i ruszyłam stopem od Paryża, przez Lazurowe Wybrzeże do Włoch. Nocowałam pod gołym niebem, u ludzi z couchsurfingu, nie chodziłam po restauracjach, jadłam kupione w markecie najtańsze muffiny albo kuskus. Do dziś nie jem kuskusu, za to wyprawę wspominam jako jedną z najlepszych przygód w życiu. Kończę właśnie 30 lat i z radością mogę powiedzieć, że większość tych miejsc, do których wzdychałam w dzieciństwie, odhaczyłam już na swojej liście marzeń.
— Te pierwsze podróże były podobne do wyprawy za 200 euro?
— Byłam mistrzynią w wyławianiu promocji lotniczych. Zdarzało mi się na przykład polecieć do Włoch za 19 złotych, zjeść pizzę, wypić espresso i wrócić do Polski tego samego dnia. Wykorzystywałam każdą okazję.
— Byłam mistrzynią w wyławianiu promocji lotniczych. Zdarzało mi się na przykład polecieć do Włoch za 19 złotych, zjeść pizzę, wypić espresso i wrócić do Polski tego samego dnia. Wykorzystywałam każdą okazję.
Czytaj e-wydanie
To tylko fragment rozmowy. Całą przeczytasz w piątkowym (3 lipca) wydaniu Gazety Olsztyńskiej
Aby go przeczytać kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl