W powiecie bartoszyckim do przypadków zatrzymania krążenia pojadą też strażacy

2020-06-25 11:00:00(ost. akt: 2020-06-25 11:07:47)

Autor zdjęcia: OSP Sątopy-Samulewo

Strażacy z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Bartoszycach postulują, aby do przypadków nagłego zatrzymania krążenia wysyłać strażaków z najbliższej jednostki OSP. Dyspozytorzy medyczni coraz częściej tak właśnie czynią skracając czas w jakiej pomoc dotrze do osoby wymagającej ratunku. Tak było wczoraj w Grzędzie.
Strażacy Ochotniczej Straży Pożarnej w Sątopach-Samulewie zostali wczoraj wysłani do wsi Grzęda, gdzie w pobliżu sklepu zasłabł mężczyzna.

Na miejscu byli już policjanci, którzy podjęli akcję resuscytacyjną. Strażacy mają jednak na wyposażeniu automatyczny defibrylator AED, którego użyli, aby ratować życie mężczyzny.

Jak się dowiedzieliśmy na pomoc było jednak zbyt późno i mimo trwającej około 40 minut resuscytacji mężczyzny nie udało się uratować.

A dlaczego na miejsce wysłano strażaków?

W tym konkretnym przypadku dyspozytor medyczny zdecydował, aby powiadomić o zdarzeniu straż pożarną a dyspozytor straży zadysponował na miejsce najbliższą jednostkę.

Dyspozytor medyczny wiedział, że w Bisztynku nie ma karetki (inny wyjazd) i na miejsce wysłał karetkę z Bartoszyc. Ta jednak, z uwagi na odległość musiała jechać około 20 minut.

- Posłużę się twardymi danymi - rozpoczyna zastępca komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej st. kpt. Krystian Masalski.

- Jednostka OSP Sątopy-Samulewo była na miejscu w ciągu 9 minut od jej zadysponowania a w ciągu 6 minut od wyjazdu. Zadysponowano ją o g. 11:18 a na miejscu byli o 11:27. Nasz zastęp z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej z Bartoszyc również był zadysponowany o 11:18 a na miejscu był o 11:46. Karetka z Bartoszyc była na miejscu o g. 11:43. Strażacy byli więc na miejscu 16 minut przed karetką - informuje Krystian Masalski.

Dodaje, że inicjatywa, aby w podobnych sytuacjach wysyłać na miejsce najbliższe jednostki OSP wyposażone w defibrylatory AED pojawiła się już jakiś czas temu w Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Bartoszycach.

- Rozmawialiśmy o tym ze służbami wojewody, z przełożonymi operatorów numeru 112 oraz samymi operatorami oraz dyspozytorami medycznymi. W tej chwili jest tak, że do podobnych zdarzeń w powiecie bartoszyckim dysponujemy jednostki OSP z defibrylatorami, operatorzy mają też naszą mapkę z rozmieszczeniem defibrylatorów. To kolejny nasz krok. Pierwszym była budowa sieci defibrylatorów. Teraz przyszła pora na ich wykorzystanie - mówi Krystian Masalski.

Dodaje, że pomysł strażaków z Bartoszyc wymaga jeszcze zmian na poziomie centralnym, bo w tej chwili jest tak, że jeśli dysponuje się OSP do podobnego zdarzenia na miejsce musi też jechać sześcioosobowy zastęp Państwowej Straży Pożarnej.

- Nam chodzi o to, aby na miejsce jechała tylko najbliższa jednostka OSP, oczywiście wówczas, gdy mamy pewność, że wysłano też zespół ratownictwa medycznego (karetkę). To wymaga jednak zmiany przepisów - mówi Krystian Masalski.

- Wiele osób może się dziwić, że do takich zdarzeń wysyłani są strażacy, ale oni przecież mają takie samo wyposażenie medyczne jak karetki pogotowia. Nie mają jedynie leków. Są przeszkoleni w zakresie udzielania pomocy medycznej. Poza tym, każda jednostka OSP z powiatu bartoszyckiego, włączona do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego ma na wyposażeniu defibrylator AED. Ma je też kilka jednostek spoza tego systemu. W bardzo wielu przypadkach to oni pierwsi mogą być na miejscu tzw. izolowanych zdarzeń medycznych - mówi Bartłomiej Chilmanowicz, zawodowy strażak i ratownik medyczny, jeden z pomysłodawców wykorzystywania potencjału jednostek OSP.

- Wczorajszy przykład z Grzędy pokazuje, że takie działanie o jakie rekomendujemy może komuś uratować życie. W Grzędzie się nie udało, ale w innym przypadku poszkodowanemu może zostać uratowane życie. Jest już dość powszechnie wiadomo, że czas ma tu kluczowe znaczenie. Przy nagłym zatrzymaniu krążenia to czas podjęcia czynności ratowniczych decyduje o ich powodzeniu a nie to kto je podjął - mówi Bartłomiej Chilmanowicz.

Dodaje, że o uratowaniu człowieka w takiej sytuacji decyduje postawa postronnych osób, które powinny rozpocząć resuscytację.

- Ten "łańcuch przeżycia" wygląda tak, że ktoś postronny rozpoczyna resuscytację, używa coraz powszechniej dostępnych defibrylatorów AED a na końcu jest załoga karetki - mówi.

Podaje też statystyki. W Polsce z powodu nagłego zatrzymania krążenia umiera około 40 tys. osób.

- To oznacza, że dziś może umrzeć około 100 osób. Części z nich na pewno można pomóc choćby w taki sposób, że wyślemy do nich strażaków z najbliższej jednostki - dodaje.

W trakcie naszej rozmowy pojawiło się jeszcze szereg innych pomysłów na skrócenie czasu dotarcia do poszkodowanego. Jednym z nich jest wyposażenie policyjnych radiowozów w te urządzenia.

- Proszę sobie wyobrazić, że w USA do takich zdarzeń wysyłani są zwykli ludzie, społecznicy, członkowie ochotniczych straży pożarnych, społecznych stacji medycznych, którzy są po prostu przeszkoleni w zakresie ratownictwa medycznego. Są oni w bazie operatorów tamtejszych systemów ratownictwa i niezależnie od wysłania karetki są też powiadamiani o sytuacji zagrożenia życia kogoś w sąsiedztwie - mówi Bartłomiej Chilmanowicz.

Andrzej Grabowski
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl






Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Zegarmistrz #2939064 | 5.173.*.* 25 cze 2020 11:17

    Porównując - do pękniętej rury z wodą też może przyjechać gazownik ...ale czy on zrobi to tak fachowo jak hydraulik ?

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)