Ustąpił miejsca młodym ludziom

2020-06-20 16:00:00(ost. akt: 2020-06-18 16:04:13)
Norbert Freitag

Norbert Freitag

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Rozmawiamy z Norbertem Freitag, który po 46 latach pracy odszedł na emeryturę. Pan Norbert pracę rozpoczął w Centrali Nasiennej, skąd po 22 latach odszedł i kolejne 24 lata przepracował w Powiatowym Urzędzie Pracy w Nidzicy. Teraz zamierza wspólnie z żoną odpoczywać. Dodaje, że na pewno nie będzie to zwykłe leniuchowanie, ale odpoczynek czynny.
— Dlaczego odszedł Pan na emeryturę?
— Skończyłem 65 lat, czyli osiągnąłem wiek emerytalny. Ja już od jakiegoś czasu zapowiadałem, że jak tylko będę mógł iść na emeryturę, to tak zrobię. Przepracowałem 46 lat. To chyba wystarczy.

— Nie miał pan ochoty popracować jeszcze kilka lat?
— Nie. Uważam, że jest czas na pracę i czas na odpoczynek. I teraz będę głównie odpoczywał. Poza tym trzeba ustąpić miejsca młodym ludziom.

— Jak będzie pan odpoczywał?
— Na szczęście moja żona też jest na emeryturze, więc będziemy mogli ten czas spędzać razem. Obydwoje bardzo lubimy spacerować, zwiedzać ciekawe miejsca, no i jeszcze zadbać o kwiaty i krzewy na naszej posesji. Małżeństwem jesteśmy już 41 lat.

— Czyli wypoczynek czynny, a nie siedzenie w domu?
— Tak. Od zawsze czynnie spędzaliśmy czas wolny. Jak byliśmy młodzi, zaraz po ślubie nie mieliśmy samochodu, to wsiadaliśmy na rowery i jechaliśmy na wycieczki krajobrazowe. Nie zrezygnowaliśmy z takich wycieczek jak urodziły się dzieci. Dopóki były małe, to robiliśmy piesze wędrówki. Jak mogły już siedzieć w foteliku rowerowym, to wróciliśmy do wypraw rowerowych.

— A jak już udało się kupić samochód, to...?
— To wyjeżdżaliśmy nad morze lub w góry. Tam zostawialiśmy auto i wędrowaliśmy pieszo, np. na Morskie Oko, czy na wydmy w Łebie. Ten bakcyl zwiedzania mamy do tej pory.

— Dzieci są już samodzielne. Wpłynęło to na sposób organizowania wyjazdów?
— Tak. Gdy wyjeżdżaliśmy z dziećmi, trzeba było wycieczkę dobrze przygotować, zaplanować, wziąć ze sobą dużo rzeczy... tak na wszelki wypadek.

— A teraz?
— Teraz nasze, zwłaszcza kilkudniowe wyjazdy są spontaniczne. Bywało, że w piątek, gdy wracałem z pracy na szybkiego decydowaliśmy, że wyjeżdżamy na weekend. Szybka decyzja, kilka rzeczy ze sobą i wyruszaliśmy. Ustalaliśmy tylko kierunek, np. - morze. Dopiero im bliżej byliśmy celu podróży decydowaliśmy, gdzie konkretnie jedziemy: Łeba czy Ustka lub jakaś inna miejscowość. Teraz też na pewno będziemy takie wyjazdy organizować, ale czas nie będzie ograniczony przez moją pracę.

— Dłuższe wyjazdy? Też tak spontaniczne?
— Nie, te przygotowywaliśmy i planowaliśmy, zwłaszcza zagraniczne.

— Jakie kraje zwiedziliście?
— Trochę tego było: Irlandia, Luksemburg, Niemcy, Francja, Włochy, Monako, Litwa i Czechy. Do Niemiec i Luksemburga jeździmy dość często, bo syn mieszka w Bawarii, a córka w Luksemburgu.

— Mówił Pan, że jesteście 41 lat razem. Pamięta Pan, kiedy i w jakich okolicznościach się poznaliście?
— Oczywiście. To był początek lipca 1976 roku. Jechałem pociągiem z Olsztyna do Nidzicy na przepustkę. Razem z kolegą zauważyliśmy fajną dziewczynę. Spodobała mi się od razu. Byłem wtedy bardzo nieśmiały, więc to mój kolega ją zagadywał. Wie pani, powiem taką ciekawostkę. Wtedy, kiedy tę dziewczynę spostrzegłem i mocniej zabiło mi serce, przejeżdżaliśmy koło Bartąga. Tam mieszkali moi dziadkowie. I potem pomyślałem, że to sprawka mojej babci. Ja i dziewczyna wysiedliśmy w Nidzicy, a kolega pojechał do Działdowa. I wtedy zebrałem się na odwagę i umówiłem się z nią na spotkanie. I tak się zaczęło.

— Musiał Pan po przepustce wrócić do wojska. Co było dalej?
— Pisaliśmy do siebie listy. Jak skończyłem służbę wojskową, zaczęliśmy się umawiać na randki. Chodziliśmy na spacery, do kina, do kawiarni na zamku. Później wzięliśmy ślub i rozpoczęliśmy wspólne życie. Wychowaliśmy dwójkę wspaniałych dzieci. Jesteśmy zadowoleni ze swojego życia. Cieszymy się, że dzieci dobrze się uczyły i nie musieliśmy ich do nauki zaganiać. Daliśmy im swobodny wybór, jakie szkoły chcą ukończyć, jakie studia. Zależało nam, żeby były samodzielne i robiły to, co lubią. I udało się.

— Rozmowę zaczęliśmy od przejścia na emeryturę, więc wróćmy do tego wątku. Pana pierwsza praca?
— Zaczynałem pracę w Centrali Nasiennej. Był to wówczas zakład państwowy, zajmujący się głównie skupem zbóż. Wówczas dyrektorem był Mieczysław Ołdziej. Zaczynałem swoją pracę od zwykłego robotnika. Moim pierwszym kierownikiem był Jan Nowak, a późniejszym Ryszard Dzwonkowski. To byli wspaniali ludzie i dobrzy przełożeni. Po 6 latach zostałem brygadzistą. Widocznie mój kierownik dostrzegł, że dam sobie radę na tym stanowisku. Później awansowałem na kierownika. Bardzo ściśle współpracowaliśmy z Zakładami Rolnymi. Mile wspominam współpracę między innymi z panem Bolesławem Tołłoczko, który był dyrektorem Zakładu Rolnego w Szkotowie.

— Na czym polegała Pana praca?
— Najwięcej pracy było podczas  żniw, kiedy rolnicy przywozili zboże. Wtedy pracowało się całymi tygodniami z niedzielami włącznie. Brygadzista i kierownik nie zeszli ze stanowiska, dopóki nie odjechał ostatni rolnik. Zastawał nas czasami świt. Nie było czasu na porządny odpoczynek. Wpadało się do domu, żeby się wykąpać, coś zjeść i ponownie do pracy. Byłem wówczas gościem w domu.

— Co na to żona?
— Było ciężko, ale żona nie narzekała. W tym czasie budowaliśmy dom. Miałem takiego pecha, że umówiony majster wziął zaliczkę i się nie pojawił. I wtedy z pomocą przyszedł nam teść Edward Stępień i moi bracia Jerzy i Robert. To dzięki nim udało się budowę domu dokończyć. II piętro sam murowałem. Włożyliśmy w ten dom serce i pewnie dlatego jesteśmy w nim szczęśliwi.

— Mówił Pan, że w czasie żniw pracowaliście w Centrali Nasiennej bardzo długo. Czy mieliście dodatkowe wynagrodzenie?
— Tak. Zarabialiśmy nawet 3 razy więcej niż normalnie. Dyrektor Ołdziej mówił z zadowoleniem, że moi pracownicy zarabiają więcej ode mnie.

— Po 22 latach pracy w Centrali Nasiennej zaczął Pan pracować w Powiatowym Urzędzie Pracy?
— Tak. Zatrudniła mnie jeszcze była kierownik pani Teresa Szypulska. Zostałem kierowcą i konserwatorem. Po dwóch latach zostałem skierowany na kurs archiwistyki i przejąłem obowiązek uporządkowania archiwum PUP. Później obecna pani dyrektor Aleksandra Nowogórska powierzyła mi stanowisko inspektora ds. archiwum zakładowego.

— Była to zupełnie odmienna praca od dotychczasowej. Trudno było się przyzwyczaić?
— Tak. W poprzedniej pracy, cały czas byłem w ruchu, a tu była praca siedząca, zwłaszcza ta w archiwum, o której nic nie wiedziałem. Ale szybko nauczyłem się jak należy archiwizować dokumenty. I zajmowałem się tym do końca.

— Był Pan także kierowcą. Ile kilometrów Pan przejechał?
 — Z tego co mi wiadomo około 230.000 kilometrów.

— Bez żadnego wypadku, stłuczki?
— Tak. Nigdy za kierownicą nie szarżowałem. Wolałem spokojną jazdę. Ale miałem jedno zdarzenie, które mogło zakończyć się tragicznie. Jechaliśmy do Galindii. Za miejscowością Zgon jest niebezpieczny zakręt, niemal 90 stopni, wąska droga. Jest tam ograniczenie prędkości do 40 km. I tak jechałem, ale w pewnym momencie coś mi szepnęło do ucha: zwolnij, zwolnij. I zwolniłem do 20 lub 30 kilometrów. Nagle przed moimi oczami na wprost pojawił się tir. To był ułamek sekundy. Kątem oka zauważyłem placyk po prawej stronie i tam zjechałem. Uciekłem przed czołówką. Usłyszałem słowa pani dyrektor: ale pan zachował zimną krew. I to mnie utwierdziło, że mam swojego Anioła Stróża, który mnie ostrzegł.

— Słyszałam, że ma pan też talent aktorski...
— Może i tkwi we mnie dusza aktora. Miałem okazję sprawdzić się trzykrotnie. Zagrałem rolę ojca panny młodej w Mazurskim Weselu w Garncarskiej Wiosce. To był zwykły przypadek. Podszedł do mnie Krzysztof Margol i powiedział: chodź, zagrasz ojca panny młodej. A mi wiele nie trzeba było mówić. Szybko się przebrałem w ludowy strój, powiedziano mi co mam robić i pokazano tekst. Miałem mówić po mazursku. Miałem na przygotowanie się 5 minut. Stwierdziłem, że tego gwarowego tekstu w takim czasie nie nauczę się, więc stworzyłem własną gwarę. Rola była krótka. Pobłogosławiliśmy młodych, potem powitaliśmy ich chlebem i solą. I wie pani, sam byłem zdziwiony. Tłum ludzi mnie oglądał, a ja nie miałem żadnej tremy.

— A drugi i trzeci pana występ?
— Drugi to był bardziej kameralny. W Wiknie na spotkaniu integracyjnym grałem w skeczu rolę kierowcy tira, który poszukuje pracy. Było dużo śmiechu. Trzeci raz zagrałem rolę Vanessy. Koleżanki przebrały mnie za kobietę. Byłem tak ucharakteryzowany, że nikt mnie nie poznał. Śpiewałem w chórku i tańczyłem. Wszyscy pokładali się ze śmiechu.

— To może warto kontynuować to zainteresowanie teraz?
— Muszę się nad tym zastanowić.

roz

Komentarze (8) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Tom #2936824 | 5.172.*.* 21 cze 2020 19:53

    W szkole nr 3 pracują osoby w wieku emerytalnym, a młodzi nie mają pracy, to jest bardzo ciekawe i nikt problemu nie widzi

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  2. JarekPrz #2936551 | 178.235.*.* 21 cze 2020 10:05

    Panie Norbercie, dziękuję za lata współpracy! Dużo zdrowia i radości!

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. Kolezanka #2936523 | 37.248.*.* 21 cze 2020 09:30

    Wspaniały człowiek. Przyszedł czas na inny rozdzial życia, spokojny, pełen wrażeń i miłych chwil z rodziną, tego życzymy

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  4. zig #2936409 | 185.153.*.* 20 cze 2020 21:54

    Nazwisko Freitag deklinuje się po polsku - wiedzą o tym zwłaszcza poloniści.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Ann #2936378 | 87.74.*.* 20 cze 2020 20:43

      Młodzi niech się nie napalają, bo wakat po odchodzącym na emeryturę został już obiecany rok temu.

      Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (8)