Odnaleźli się na fotografiach sprzed lat [ZDJĘCIA]
2020-05-31 16:17:02(ost. akt: 2020-05-31 17:50:58)
Połączyły ich zdjęcia dawnego Olsztyna. Iwona Skłodowska rozpoznała siebie na fotografii po 30 latach. Ireneusz Markiewicz zobaczył dom, w którym mieszkał w dzieciństwie, a którego już dawno nie ma. Krzysztof Stachowski został uchwycony przed Dukatem, gdy prowadzi pokaz. Autorem wszystkich zdjęć z lat 70. jest Józef Szcześniak z Olsztyna.
Idę ze szpitala
— Przypadkowo trafiłam na album ze zdjęciami Olsztyna z lat 70. Mieszkam w Olsztynie od urodzenia i jestem zakochana w moim mieście — mówi Iwona Skłodowska. — Album oglądałam kilka razy. I za siódmym zobaczyłam siebie na jednej fotografii. Aż wzięłam lupkę, by to potwierdzić. Byłam zachwycona! To ja!
Z podpisu wynikało, że to rok 1978. Wszystko wokół rozkopane, nic dziwnego, idę ulicą Niepodległości, gdzie przed dożynkami budowano nową arterię. Ta sytuacja na zdjęciu została uchwycona ponad 30 lat wcześniej. Wróciły wspomnienia. Mam 16 lat, ze mną idzie mój najmłodszy, trzyletni brat Adam — widać tylko jego nogę. Niosę w ręku jego czapkę i torebkę mamy. Idziemy ze szpitala, dokąd taksówką zawiozłam mamę. Chorowała i często trafiała na leczenie. Kobieta, która idzie koło mnie, to przypadkowa osoba. Pewnie wracałam do domu na ulicę Poprzeczną.
Pani Iwona mówi, że ma szczęście do takich przypadkowych zdjęć, kiedyś zobaczyła siebie w „Gazecie Olsztyńskiej”, teraz w tym albumie i tłumaczy to tak:
— Zawsze bardzo dużo chodziłam, byłam świetnym piechurem aż do 2017 roku, gdy miałam kontuzję nogi. Miałam nawet takie powiedzenie, że gdyby człowiek czekał na autobusy, to nigdzie by nie zdążył. Dziś ludzie są trochę leniwi, wolą jeździć. W dzieciństwie z Poprzecznej chodziłam pieszo nawet do szkoły na Piłsudskiego (kiedyś Zwycięstwa) i nigdy się nie spóźniłam.
Pani Iwona w 1978 roku nazywała się Pyśk i była uczennicą „elektryka”.
— Moją klasę skończyły tylko dwie dziewczyny: ja i koleżanka. Mój mąż też jest absolwentem tej szkoły (śmiech), ale poznaliśmy się później. Szukałam pracy, zaczepiłam się w ZUS-ie, a potem w kasie w Radiu Olsztyn. Pracuję tam w księgowości do dziś.
— Moją klasę skończyły tylko dwie dziewczyny: ja i koleżanka. Mój mąż też jest absolwentem tej szkoły (śmiech), ale poznaliśmy się później. Szukałam pracy, zaczepiłam się w ZUS-ie, a potem w kasie w Radiu Olsztyn. Pracuję tam w księgowości do dziś.
Iwona Skłodowska ma swoje ulubione miejsca w Olsztynie. To okolice Dworcowej i Torteksu.
— Tam mieszkałam do trzeciego roku życia, ale wtedy była to ulica Łąkowa i tzw. Anielska Górka. Mieszkaliśmy z babcią i rodzicami wśród starych domów i łąk. Dopiero w latach 70, przed dożynkami, zaczęły powstawać ulice, bloki. Gdy tam idę, przypominają mi się moje najpiękniejsze lata sielanki i zabawy. Uruchamiam wyobraźnię, znikają bloki i znów widzę dom babci, bawię się z dziećmi z sąsiedztwa – opowiada.
I wylicza swoje kolejne adresy: aleja Wojska Polskiego, Poprzeczna, gdzie wprowadziła się z rodzicami i braćmi do nowo wybudowanego bloku, a od 1989 roku mieszka z mężem, teściami i synem na Jarotach. Podkreśla, że nigdy nie wyjechałaby z Olsztyna. Józefa Szcześniaka, autora fotografii, nazywa „przyjacielem od zdjęć”. I dopowiada losy osób związanych ze zdjęciem: mama zmarła w 2016 roku, a brat Adam ma się dobrze, mieszka w Olsztynie.
Nie miałem parcia na szkło
— To nie pokaz mody, tylko odzieży — mówi o zdjęciu z lat 70 Krzysztof Stachowski, w latach 2004-2019 roku dyrektor olsztyńskiego CEiIK. — Zadanie było takie: pokazać ubrania i zachęcić do kupna. Wiele z nich na modelkach wyglądało o wiele lepiej niż na wieszakach.
Na zdjęciu z lat 70. na chodniku przed Dukatem, największym wówczas domem towarowym w Olsztynie, chodzą modelki. Pan Krzysztof trzyma mikrofon. — Zapowiadam kolejne wejścia i ubiory modeli, wyliczam firmy, które je szyły: Corę, Warmię, Modenę. Była to odzież wizytowa i sportowa, damska i męska.
Modelki i modele byli studentami. Dziewczyny musiały wyróżniać się wzrostem (minimum 170 cm) i urodą. Chodziły po podeście wykonanym przez stolarzy, położonym na chodniku na czas pokazu. Krzysztof Stachowski w momencie zrobienia zdjęcia był studentem. Takie pokazy dawały możliwość zarobienia – przeważnie za pokaz można było otrzymać 150 zł, odbywały się dwa razy w miesiącu.
Modelki i modele byli studentami. Dziewczyny musiały wyróżniać się wzrostem (minimum 170 cm) i urodą. Chodziły po podeście wykonanym przez stolarzy, położonym na chodniku na czas pokazu. Krzysztof Stachowski w momencie zrobienia zdjęcia był studentem. Takie pokazy dawały możliwość zarobienia – przeważnie za pokaz można było otrzymać 150 zł, odbywały się dwa razy w miesiącu.
— Kiedyś zadzwonił do mnie Piotr Bałtroczyk i powiedział, że widział moje zdjęcie w wydawnictwie książkowym i tak zdjęcie trafiło do mnie — opowiada pan Krzysztof, który urodził się w Olsztynie w 1948 roku, uczył się w szkołach podstawowych nr 9 i nr 2, skończył II LO, studiował filologię polską na WSP.
W dzieciństwie mieszkał na ulicy 22 stycznia. Pytam, czy poznał matkę poety i pisarza Tadeusza Borowskiego.
W dzieciństwie mieszkał na ulicy 22 stycznia. Pytam, czy poznał matkę poety i pisarza Tadeusza Borowskiego.
— Tak, mieszkaliśmy w jednej kamienicy! Poznałem panią Teofilę i jej męża oraz ich syna Juliana. Ona była starszą panią, zajmowała się krawiectwem, ja kilkuletnim chłopcem, chodziłem do niej z mamą. Dostałem nawet od niej tomik wierszy Borowskiego „Imiona nurtu”, wydany w Monachium w 1945 roku w sygnowanym nakładzie.
Zauważam, że do tej pory na budynku nie ma tablicy upamiętniającej Borowskiego.
— Tak, to przykre. Pytanie, dlaczego tak jest, należy kierować do władz miasta — mówi.
Krzysztof Stachowski zmieniał w Olsztynie miejsce zamieszkania, jednak ma ciągle ten sam meldunek — na 22 stycznia, teraz mieszka tam jego córka.
Mieszka w Olsztynie, ale często wyjeżdżał.
Mieszka w Olsztynie, ale często wyjeżdżał.
— Pracowałem w Zjednoczonych Przedsiębiorstwach Rozrywkowych w Warszawie, organizowałem wielkie imprezy, kampanie, byłem menedżerem Kabaretu pod Egidą w latach 1986-1998, dyrektorem w Ośrodku Kultury Ochota w Warszawie, organizowałem m.in. Piknik Country, także spotkania zamkowe „Śpiewajmy Poezję”. I nigdy nie chciałem się przenieść do Warszawy. Jeśli jechaliśmy z Egidą w 3-miesięczną trasę, to i tak nie było mnie w domu.
Gdy proszę, żeby opowiedział jakaś anegdotę z podróży z Egidą, mówi: — Nigdy nie miałem parcia na szkło. Otarłem się o wielki świat, wielkie nazwiska, poznałem wiele osób z pierwszych stron gazet, aktorek, aktorów, dziennikarzy. Mam wśród nich wielu znajomych, ale nie obnoszę się z tymi znajomościami, są prywatne. Czasem między sobą śmiejemy się z kogoś, ale to nie wychodzi na zewnątrz — zapewnia.
Dzieciństwo rodzeństwa Markiewiczów
W latach 60. rodzeństwo: Ireneusz, Iwona, dziś Makarska, i Marek Markiewiczowie mieszkało na ostatnim piętrze budynku przy Niepodległości 43/5 w Olsztynie, naprzeciwko straży pożarnej. Dziś w tym miejscu przebiega ulica i stoi McDonalds. Zdjęcie domu swojego dzieciństwa wypatrzył Ireneusz, najstarszy z rodzeństwa, na wernisażu zdjęć Józefa Szcześniaka.
— Jedna fotografia, a tyle wspomnień — mówi.
— Nasz tato był strażakiem. Miałem 4-5 lat i godzinami patrzyłem z naszego okna, jak strażacy wspinali się na drewnianej wieży po drabinkach, a potem opuszczali się na linach — wspomina jego brat Marek Markiewicz z zespołu Czyści jak Łza. — Tę wczesną część dzieciństwa spędziliśmy w straży, wśród pomp i lin.
— Nasz tato był strażakiem. Miałem 4-5 lat i godzinami patrzyłem z naszego okna, jak strażacy wspinali się na drewnianej wieży po drabinkach, a potem opuszczali się na linach — wspomina jego brat Marek Markiewicz z zespołu Czyści jak Łza. — Tę wczesną część dzieciństwa spędziliśmy w straży, wśród pomp i lin.
Iwona: — Jedno dziecko zagadywało osobę, która pilnowała wejścia do straży, a reszta „bandy” pod okienkiem przekradała się dalej.
Ireneusz: — Ciągnęło nas tam. Była tam kuźnia, szewc, krawiec — wszystko na potrzeby straży pożarnej. Pomieszczenia były otwarte, można było wszędzie zajrzeć.
Ireneusz: — Ciągnęło nas tam. Była tam kuźnia, szewc, krawiec — wszystko na potrzeby straży pożarnej. Pomieszczenia były otwarte, można było wszędzie zajrzeć.
Iwona: — Chodziliśmy tam, gdzie były schrony, przeskakiwało się nad nimi. Pamiętam do dziś, jak waliło mi serce, gdy leciałam nad czeluściami. Udało się! I wielka ulga.
Historię rodziny najlepiej zna Marek Markiewicz, najmłodszy z trójki. Z przejęciem historyka i piękną dykcją kabareciarza opowiada o swoim ojcu.
— Ojciec przyjechał do Olsztyna 19 maja 1945 roku z robót przymusowych. Był wilniukiem, w czasie wojny Niemcy wysłali go na roboty do Berlina. Z Berlina już po wojnie dostał się do Warszawy, chciał jechać do Wilna. Na dworcu w Warszawie kolejarz powiedział mu: „Zobaczy pan Wilno jak swoje ucho”, więc chciał do Gdyni, ale nie dostał się do pociągu. Jedyny „wolny” kierunek to był Olsztyn. Przyjechał i pierwszą noc spędził przykryty materacem w budynku I LO. Następnego dnia zobaczył ogłoszenie „Potrzebni ochotnicy do straży pożarnej”. Zgłosił się. 23-letni Józef dostał pracę i zakwaterowanie w budynku naprzeciwko straży na Niepodległości. Opowiadał mi „Kiedyś otworzyłem drzwi, patrzę, stoi Jadzia! Jak ona mnie tu znalazła?”. To była przedwojenna narzeczona wileńska, nasza mama, którą losy rzuciły do Słupska. Ojciec pojechał tam, wzięli ślub i zamieszkali w Olsztynie — mówi Marek. — Tato miał jeszcze dwóch braci. Henryk szedł z armią Andersa przez Monte Cassino i trafił do Anglii, tam został. Drugi, 18-letni Wojtek, zginął, gdy forsował z armią Berlinga Nysę.
Ireneusz: — W domu warunki były ciężkie, pokoje w amfiladzie, ciasno, spałem na łóżku polowym. Jak rodzina się kąpała, to po kolei w balii, od najmłodszego po babcię. Jeden kran, piec, kuchnia na węgiel. Dopiero jak mama zaczęła pracować w spółdzielni Kominiarz, mogliśmy chodzić tam do łaźni.
Marek: — Wiem, jak wyglądała pierwsza interwencja ojca jako strażaka. Dostali telefon z dworca głównego, że pali się hałda węgla w części towarowej. Strażacy, sześciu chłopa, wsiedli do furmanki zaprzężonej w jednego konia, załadowali motopompę na wóz, a oni w szynelach niemieckich przefarbowanych na granatowo, w niemieckich hełmach na głowie, ruszyli ulicą Pieniężnego. Ludzie dziwnie patrzyli na nich, koń ledwie dyszał. Gdy przyjechali na miejsce, sokiści już dawno ugasili pożar. Tato zaczynał pracę w 1945 roku jako zwykły strażak, a odchodził na emeryturę w stopniu pułkownika jako zastępca komendanta wojewódzkiego Straży Pożarnej.
Ireneusz: — Żaden z nas nie chciał zostać strażakiem. Przeszukiwaliśmy ruiny między szkołą „dziesiątką” a szpitalem miejskim. Tam znajdowaliśmy naboje, ostre i łuski... Teraz wszystko zarosło trawą, ale pod nią jest gruzowisko.
Iwona: — Mieliśmy dyżury zakupowe. Każdy przez tydzień. Rano chodziliśmy się z kanką po mleko do sklepu, dwa litry za 5,40 zł. Później szło się do piekarni — takiej zielonej, drewnianej budki — po ciepłe, pachnące bułeczki.
Marek: — Zbieraliśmy złom, butelki, żeby zarobić na irysy i na dropsy. Jeśli w skupie okazało się, że przyniosłem butelkę po winie z korkiem, to nie przyjmowali. Wyciągaliśmy go, mieliśmy swoje sposoby. Kobieta w skupie zawsze dawała mniej pieniędzy, niż należało. I raz wzięliśmy odwet. Do żeliwnego piecyka włożyliśmy cegły, piecyk był ciężki, dała nam pieniądze, nie zaglądając do środka. Mieliśmy 3 złote na lizaki.
Ireneusz: — Nasze wspomnienia z dzieciństwa to tabory cygańskie, które ciągnęły na osiedle Mazurskie, przejazdy czołgów, wtedy cały dom drżał. Pod naszym domem jeździły trolejbusy, pałąki skrzyły się, zimą widzieliśmy białe światło.
Iwona: — W pobliżu na Wiejskiej mieszkała aktorka Teatru Jaracza Eugenia Śnieżko-Szafnaglowa, spacerowała z mężem. Zawsze miała mocno pomalowane usta, była ładnie ubrana. Wszyscy zwracali na nią uwagę, szła tak dostojnie.
Ireneusz: — Gdy w Olsztynie zaczynali budować nowe bloki, mama ciosała ojcu kołki na głowie, żeby znalazł dla nas lepsze mieszkanie. I w 1965 roku przenieśliśmy się całą szóstką z babcią na Poprzeczną. Wielka ulga. Łazienka z kolumienką na drewno, która podgrzewała wodę. Potem podłączyli gaz. Nasz blok i inne z Niepodległości wyburzono w 1978 roku. W tym miejscu powstała czteropasmowa ulica i za nią Mc Donalds. Nasz stary dom to była przeszłość. Nostalgię poczułem dopiero, jak zobaczyłem w ubiegłym roku na zdjęciu pana Szcześniaka nieistniejący dom.
Marek: — Na Niepodległości mieliśmy rewelacyjne, niebiańskie dzieciństwo Sami robiliśmy proce z gałęzi bzu i wentylów do rowerów, kusze — bo była moda na Wilhelma Tella. Gdy padał deszcz, na klatce urządzaliśmy spektakle teatralne. Nie było plastikowych zabawek, telewizji. To było fenomenalne życie!
Pamiętam moment, kiedy siedzę na budzie, która miała wieźć nasze rzeczy do nowego mieszkania. Mija nas koleżanka z mojej klasy, miałem 8 lat, mówię, że nie przyjdę dziś do szkoły, bo się przeprowadzam. Ruszamy, koleżanka odprowadza nas wzrokiem. Poczułem dziecięcy żal, że coś się kończy...
Pamiętam moment, kiedy siedzę na budzie, która miała wieźć nasze rzeczy do nowego mieszkania. Mija nas koleżanka z mojej klasy, miałem 8 lat, mówię, że nie przyjdę dziś do szkoły, bo się przeprowadzam. Ruszamy, koleżanka odprowadza nas wzrokiem. Poczułem dziecięcy żal, że coś się kończy...
Jak się potoczyły losy rodzeństwa?
Wszyscy skończyli III LO. Ireneusz związał swoją pracę z niepełnosprawnymi, a od ponad 30 lat śpiewa z żoną w chórze Collegium Baccalarum. Marek został biologiem („Słuchałem, jak starszy brat uczy się nazw trąbik, wymoczek, tak mnie śmieszyły, że zająłem się nimi na serio”), ale rzucił ten zawód, zdobył dyplom aktorski, pracował w Teatrze Lalek, cały czas śpiewa i gra w swoim kabarecie Czyści jak Łza, jest związany od lat z Radiem Olsztyn. Iwona była nauczycielką, raz w roku robi tysiąc kołdunów i zaprasza całą rodzinę. Pięknie też dzierga na drutach. Do dziś przyjaźni się z koleżankami z Niepodległości.
Zawsze z aparatem
— Mam tysiące zdjęć Olsztyna, codziennie je robię — mówi emeryt Józef Szcześniak, który jest autorem zdjęć dawnego Olsztyna.
— Niech pani spojrzy — mówi, gdy się spotykamy. — Tu na Szrajbera jest kwiaciarnia, a kiedyś przed nią stał kiosk z gazetami. Kiosk zniknął, a ja mam go na zdjęciach. Na Grunwaldzkiej przy przystanku stały budki, teraz ich nie ma, a ja utrwaliłem je na zdjęciach. Na Żołnierskiej były pawilony, już ich nie ma, budują tam blok, a ja je mam. W miejscu, gdzie powstała ulica Dworcowa, była Anielska Górka, została tylko na moich fotografiach.
Zdjęcie domu na ulicy Niepodległości zrobiłem w 1975 roku. Byłem na spacerze z żoną i synem, a że fotografowałem wszystko, co mijałem, więc ustawiłem swojego Zenitha E, nacisnąłem migawkę i zrobiłem zdjęcie domu. Wkrótce już go nie było. Moje zdjęcie nabrało historycznego wymiaru. Na moim wernisażu podszedł do mnie jakiś pan i powiedział, że w tym domu spędził dzieciństwo.
— Pani Iwona zobaczyła siebie sprzed lat i bardzo się ucieszyła, bo ja, choć niby amator jestem, staram się, by na zdjęciu stała jakaś osoba, żeby obraz nie był pusty. Wiele osób rozpoznaje siebie lub znajome miejsca. Kiedyś monter zakładał nam telewizję kablową, przejrzał moje zdjęcia i mówi, wskazując „Koreę” (baraki w okolicy ulicy Żołnierskiej z lat 50.) „Przecież tu mieszkał mój dziadek”. A za chwilę „A tu babcia!” i pokazuje zburzony już budynek pod lwem na Jagiellońskiej. Nazwa wzięła się stąd, że nad wejściem była głowa lwa.
Gdy robi zdjęcia, słyszy różne historie. Na przykład ludzie, którzy zamieszkali zaraz po wojnie w poniemieckich domach na Niepodległości, znaleźli w łóżku dwoje małych dzieci. Ich niemieccy rodzice albo zginęli, albo zostali zabrani przez Rosjan. Nowi lokatorzy oddali maluchy do domu dziecka.
Pan Józef nie nauczył robienia zdjęć ani syna, ani wnuka.
— Teraz każdy ma smartfona, nie są zainteresowani, żeby chodzić i utrwalać to, co widzą — mówi.
Mieszka w Olsztynie od 1968 roku. — Przyjechałem do Olsztyna dzięki „Gazecie Olsztyńskiej” (wtedy „Głos Olsztyński”), rodzice prenumerowali gazetę, w wakacje znalazłem w niej ogłoszenie o szkole z internatem. To była moja szansa.
Mieszkał wtedy z rodzicami w Nastajkach pod Ostródą. Pół kilometra stamtąd jest młyn i rozlewisko, gdzie kilka lat temu filmowcy z Warszawy kręcili film „Nad rozlewiskiem”.
Miał 18 lat, gdy przyjechał do zasadniczej szkoły budowlanej w Olsztynie.
— Szkoła, w której uczyłem się zawodu montera konstrukcji żelbetowych, mieściła się na ulicy Barczewskiego 11, a dalej były tylko puste pola. Mieszkałem w internacie. W szkole moją wychowawczynią była profesor Krystyna Pińczuk, uczyła mnie fizyki, a jej mąż prowadził kółko fotograficzne. Zapisałem się, uczył nas robienia i wywoływania zdjęć, ale do końca roku wytrwałem tylko ja. I moja pasja ciągle trwa.
Pan Józef mówi, że Olsztyn był jego pierwszym miastem i nie chciał wracać na wieś, gdzie pracowali rodzice.
— Szkoła była moją ucieczką. Potem pracowałem na budowach bloków z wielkiej płyty na Pana Tadeusza. Założyłem książeczkę mieszkaniową, koledzy się śmiali, będziesz płacił i czekał 10 lat na mieszkanie? A ja miałem cel: zostać w Olsztynie.
I doczekał się mieszkania dla pracowników budownictwa — najpierw w wieżowcu na ulicy Żołnierskiej, potem na Iwaszkiewicza. Ożenił się, ma dzieci, a teraz też wnuki.
I doczekał się mieszkania dla pracowników budownictwa — najpierw w wieżowcu na ulicy Żołnierskiej, potem na Iwaszkiewicza. Ożenił się, ma dzieci, a teraz też wnuki.
Oglądamy razem zdjęcia, pytam, czy wie, kto jest na tej fotografii zrobionej na starówce: kobieta z wózkiem, obok dwoje dzieci.
— Tak — śmieje się. — To moja żona z dziećmi.
Pytam, jak żona wytrzymuje to ciągle pstrykanie zdjęć?
— Nie bardzo, ale to moje hobby. Dziś byłem z żoną na zakupach w Lidlu przy Tuwima. Tam powstaje nowe osiedle. Fotografowałem budynki, jak je stawiali. Dziś zrobiłem kolejne, bo już mieszkają tam ludzi. Jestem dokumentalistą. Chciałem kogoś zainteresować swoimi zdjęciami, odpowiedziała tylko pani Jolanta Kłoczewska, dyrektorka Szkoły Policealnej im. prof. Religi w Olsztynie. Zorganizowała mi dwie różne wystawy w swojej szkole, a trzecią, której pomysłodawczynią była Gabriela Konarzewska, dyrektorka Wydziału Kultury Urzędu Miasta, miałem w ubiegłym roku w Stowarzyszeniu Pojezierze na starówce.
– Robię zdjęcie tu i teraz i w chwili robienia nie ma ono większego znaczenia. A po latach ma wartość historyczną — dodaje. — Zaraz zrobię pani zdjęcie w maseczce. Dziś chodzą w nich wszyscy, za kilka lat będzie to duża pamiątka.
Beata Brokowska
Między Ślaskiem i skansenem.
Budować czy nie budować?
Ciąć czy nie ciąć?
Bruk jest lepszy od asfaltu?
ZAPOMNIJCIE O MAZURACH. PRZYSZEDŁ CZAS NA WARMIĘ
Komentarze (8) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
WIŚNIEWSKI tADEUSZ #3047983 | 5.60.*.* 24 sty 2021 19:09
Na zdjęciu jest mój dom rodzinny.Niepodległości 45
odpowiedz na ten komentarz
jozef #3040350 | 5.184.*.* 13 sty 2021 19:34
najlepsza lokalizacja dla anielskiej gorki jest przychodnia przy dworcowej i hortex ale byla tez krotka uliczka przy obecnym mopsie ktora jest do dzisiajbiegnie od ul pilsudskiego w kierunku parku kusocinskiego pozniej nazywala sie lakowa natomiast gora andrzeja to rejon wiezy cisnien nie nalezy laczyc gory andrzeja z anielska gorka poniewaz znajdowaly sie one w roznych miejscach choc niedaleko od siebie
odpowiedz na ten komentarz
KUPIĘ #2928149 | 88.156.*.* 1 cze 2020 11:06
Z chęcią kupie taki album.Gdzie można go znaleźć? Internet? Sklep?
Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)
Olsztynianka #2928108 | 88.156.*.* 1 cze 2020 09:06
ul. Niepodległosciw Olsztynie to moje cudne dzieciństwo, wczesna młodość i wiele fantastycznych wspomnień...
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)
stein #2928038 | 87.118.*.* 31 maj 2020 22:19
Bardzo prosimy pana fotografa w imieinu gł dawnych olsztyniaków o fotki kwartału miasta który poszedł pod buldożery w 1978-od Szpitala do starej Warszawskiej czyli tam gdzie teraz jest Al .Śliwy,Też prośba o reszte tego co było na pustym placu gdzie dziś jest MC Donalds.
Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)