My mawa, my dawa, my powiat Lubawa

2020-04-30 12:00:00(ost. akt: 2020-05-01 13:24:30)

Autor zdjęcia: Dawna Lubawa

Nie od dziś wiadomo, że m.in. to, co nas - mieszkańców Ziemi Lubawskiej odróżnia od innych, to nasza lubawska gwara. Czy gwara jest dla Was formą naszej oryginalności i tożsamości, czy raczej powodem, przez który z nas się śmieją?
Temat gwary lubawskiej, w naszym serwisie internetowym, spotkał się z dużym zainteresowaniem. Zatem wiemy już, że nie wstydzimy się oryginalności języka ziemi lubawskiej. Mało tego, wciąż go używamy.

Lista zwrotów i określeń jest długa, co fantastycznie zaprezentowali internauci.

"Gwara to skarb regionalny ! Zapomniany zniknie" - słusznie zauważa Ewa. "Czarek urodzony Lubawiak" w odpowiedzi na pytanie, czy gwara lubawska to zaszczyt czy wstyd pisze: "Jak dla mnie zaszczyt. Jestem dumny, gdy po sposobie w jaki mówię jestem kojarzony z miejscem z którego pochodzę. A przytrafiło mi się to kilka razy. Szacunek do miejsca pochodzenia i jego kultury to podstawa. Uczmy się od ludzi z regionów, które szanują i kultywują swoje dziedzictwo jak Górale czy Kaszubi . Szanują siebie i są szanowani."

Do gwary lubawskiej odniosła się także internautka "kiki" - "Pochodzę spod Nowego Miasta, tam też posługiwaliśmy się tą gwarą. Ona obejmowała cały były powiat nowomiejski, oraz przyległe tereny. Ktoś kto czyta zamieszczony tekst będzie jednak miał tylko częściowe wyobrażenie o tej gwarze. Jej istotnym wyróżnikiem jest bowiem brzmienie, akcent, czy ogólnie sposób wymowy. Ten kto się tam nie urodził nigdy tego nie „podrobi” - mnie po latach też byłoby ciężko - musiałbym już, przynajmniej częściowo, udawać. Ta gwara w wymowie jest tak charakterystyczna, że na końcu świata poznałbym „oryginalnego” mieszkańca tamtych terenów, nawet wówczas gdyby ten starał się mówić poprawnie (niekiedy łapię się na tym, że niektóre głoski wymawiam z tonacją tamtej gwary - silny wpływ dzieciństwa tam spędzonego. Pozdrawiam nowomiejszczaków i lubawian (rodzina ze strony matki pochodzi spod Lubawy - z Grabowa)".

Fantastyczne są takie wspomnienia i dowody, ze gwara lubawska to coś, co nas wyróżnia i jesteśmy z tego dumni.

Jest to także odpowiedni czas i miejsce, aby spełnić prośbę kolejnego internauty z portalu lubawa.wm.pl , który pisze: " A może przypomnicie teksty, jakie do Głosu pisał Ś.P. P. Standara jako Bejotes? Na ten lichy czas jak znalazł" . Zgadzamy się w stu procentach.

Tekst Bernarda Jacka Standary z Lubawy, pisany gwarą lubawską, który ukazał się w Głosie Lubawskim nr 15 (483) z 9-15 kwietnia 2004 roku.
"Jo, dzisiaj wieta już Wielgi Piątek, rzekł Klimek, kiedy wpadliśwa na chwiołkę go odwiedzić. Boł wej eno po postnym frysztyku, równak widać było, że skoro świt wszyscy byli na nogach i hauzerowali fatko jak lubawska bana po całej chałupie. - Dzisiaj wieta już z samego rena przyszli do nas szurki od szoszadów, coby nóm przybaczyć o Bozych Ranach. Mieli ze sobą gałązki kadyku i machali nimi wewte i wtetwe. Najwięcej wej dostało się naszej krewniaczce Anie, co przyjechała do nas na szewnta. Nóm starym picek zlegowali, ale Anie pokarcowali nawet golenie, bo wej była najmłodsza. Dawniej wieta one biczowanie przypominało wszystkim, że to je dzień największego smutku. My też za młodu lataliśwa w on Wielgi Piątek z gałązkami angrestu i kadyku, co były kolczaste jak igiel, przy czym wypowiadaliśwa słowa: "któryś za nas cierpiał rany" albo "Pan Jezus złozony w grobie za nasze grzechy dał bok przebić sobie", potem dziadek czytał nóm ewangelię o Męce Pańskiej. Najwięcej szaszoru, termedyjów i radości było w pierwsze święto. Każdy wej już w Wielgą Sobotę narychtował sobie rozmaite strzelawki. Jedne wej strzelali z karabitu, innsze znowuj z kalichlorku. Stąd wszędzie hukało jak z kanony na znak, że Chrystus Pan Zmartwychwstał. Jak eno przyszliśwa nazad z kościoła dziadziuś dzielił sie ze wszystkimi gościami i członkami famieliji jajkiem święconym, boł to bowiem uroczysty frysztyk z bonkawą, kuchami, szynką i jajkami z mozdrykiem. Małe gzuby szli z babcią do ogroda rychtować gniazdka, coby zajek nakładł im tamój malowanych jajków, baranków z faryny i szekulady, a także okrągłych bombonów i inszych słodkości.
O jajkach to wej babka powiedała nóm różności - także o tym, że malowanie bodaj wprowadziła św. Maria Magdalena. Kiedy wej płakała przy pustym grobie Zbawiciela ukazał się jej anioł i rzekł: "Nie płacz Mario, Chrystus Zmartwychwstał". Uradowana pognała fatko do chałupy i obaczyła, że wszystkie jajka, które chowała w komorze, są pomalowane na czerwono. Fatko wziena całki kosz i potrachterowała apostołów. W ich rękach bodaj jajka zmieniły się w ptaszki. Łoni wieta to ludziska własnym przemysłem malowali jajka. Dajwa na to kolor żółty mieli z cebuli, zielony z młodego żyta, a czarny kolor z olchy. W drugie szwento dzieci chodziły zawdy po smaganiu, gadając przy tym: " Radujta się wszystkie dusze, bo dziś głośno o Jezusie, że przez swoje Zmartwychwstanie, da nóm niebieskie mieszkanie. Po dyngusie przychodziwa o jajeczko poprosiwa, kto dziś daje fatko daje, proszę malowane jaje" - zakończył Klimek. "

Przy okazji wymiany lubawskich powiedzonek w serwisie internetowym Głosu Lubawskiego, internauta Robert podsunął pewien ciekawy temat: "Lubawska gwara to pikuś mały do gwary z Rożentala. Tam jeszcze naleciałości ostródzkie są i nawet Lubawiak ma czasem problem starszych ludzi z tej miejscowości zrozumieć."

Poszukaliśmy informacji na ten temat w literaturze. W książce Jana Falkowskiego pt. "Ziemia lubawska" znalazła się wzmianka, może odrobinę wyczerpująca "naleciałości ostródzkie".

K.Nitsch opisuje dialekt ostródzki, do którego zalicza się dwie wielkie wsie "gburskie": Rożental i Kazanice, jedyne dwie parafie katolickie tego dialektu, cała bowiem jego główna część, w Prusiech wschodnic, jest ewangelicka. Należą tam mianowicie: Gierłóż, Lipowo, Reszki, Turznica, Bednarki, Kitnowo, Grywałd i Stembark i dalsz okolica pod Ostródę. Z wymienionych wsi dokładnie zbadałem tylko Kazanice, Rożental i Reszki; na podstawie tych badań podaję niniejsze uwagi, że zaś ogromnie przeważna część cech wspólna jest dialektem lubawskim, przeto przytaczam ważniejsze.
" Lubawiacy wiedzą dobrze o odrębności Rożentala i Kazanic, nazywając ich mieszkańców "starymi Prusakami", zaliczając ich tym samym do Prus wschodnich, z którymi się istotnie mową łączą. Do osobliwości tych dwu wsi należą jeszcze dość częste tam przezwiska, np. Kulavi, Novogbur, Macfouda, Kupka (=syn Kuby), dodawane do urzędowych dla odróżnienia, niezbędnego we wsiach licznych, a niewiele posiadających nazwisk. I sposób urabiania nazwisk żeńskich jest nieco odrębny. Obok powszechnych i gdzieindziej Klat - Klatka, Klein - Kleinka, Fiszaider - Fiszaiderka tak na oznaczenie żony jak córki, godne uwagi są formy od nazw przypomiotnikowych na -ski. Tak np. Rutkofski, żona Rutkofsko a córka Rutkoviuna. Także słownik ma pewne odrębności, wspólne jednak szerszej nieco okolicy (K.Nitsch 1907).

:

Współczesne pokolenia gwarę lubawską poznają m.in. podczas konkursów, mających na celu przybliżyć ciekawe aspekty życia na ziemi lubawskiej. Podczas jednego z takich konkursów organizowanych w Nowym Mieście, uczennica tamtejszego liceum, Klaudia Kotłowska, stworzyła niezwykle ciekawy tekst, który niech będzie podsumowaniem tematu i równocześnie wstępem do kolejnych rozważań.

"Słuchajta co wam powiedam, matka mnie ostatnio kupywać wysłała. No to sze wyrychtowałam, szweter taky wełniany oblekłam, sze sfylcował trochę, ale innego nie miałam. Pod monszustery gacie czepłe oblekłam. Matka mi skarpety dała knap take i kropaki. Na ten śzwyter jeszcze wsadziłam kufajkę. Na koniec to eszcze myckę na łeb i już oburdana bułam. Drwionki tak nie dycht zaperte do sieni, co by citon do miski z mlekiem sze dostał. Ale do chałupy to już dźwierze zakietowałam, bo szonszad złodziej. Kupidła i reisen taszy zapomniałam, to żem sze wróćziła. Jak już wzięłam, to żywo gnałam na PeKaeSa. W PeKaeSie buła szonszadka, taka olopa buła i powiadała jakiesz mankolije jak chłop nad ustępem grzebał. No i ona do niego, że co on stwarza. No to on, że lejba mu sze wymskła i jy wyska. Ona sze wystrachała i go pyta czy on chce ją jeszcze przyoblec. No to on, że nie no gdzie, ino szneka z glancem w kieszeni została. Na szczęście już muśzała wyszość bo do Bogusiowyj jechała.
Jak już żem w tym mieśzcie buła, to do składu wlazłam i mówię, że leberkę chcę i pomaskę. Późni eszcze okrasy i dwa funty faryny, fefernusków tyż wzięłam, bo matka lubi. Jak tak kupywałam, to mi sze lekko w taszy zrobiło i żem zapytała powiela to szystko stoi. Skopowiny i worszty eszcze na bork, bo na malticha zorgować trza.
Kiele na auf od składa kośzczół buł, to do ksiunca polazłam, co by w kipkę daćz. Z ksiuńcem tak szem zagadała, że do domu fatko na pieszke, szago przez pola polazłam. Matka na arbećzie buła, to maltich sama muśzałam richtowaćz. Najprzód do sklepa po drabce po cybule zlazłam, późni w kuchni napaliłam i do grapki stuf wody wlałam, skopowiny nakładłam z liśzćzem bobkowym, kubabo i cybulo, marchwio i szoli tyż dałam, co by na maltich dobry rosół buł. Późni to już ino jaj i momki wzięłam i nudli narobiłam. Ugotowałam i przez durślak przecedziłom.
Jak już wśyscy wroćzyli, to żeśmy maltich wdraszowali, a że to już sze czemno robyło, tośmy ino ino sze wyrychtowali do spania, paczerze zmówili i tak żeszmy ten dzień zakońćzyli."

Klaudia Kotłowska "Bieg dnia powszedniego" :

Alina Laskowska


Czytaj e-wydanie


Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


W weekendowym (30 kwietnia - 3 maja) wydaniu m.in.


Wnuczka została naszą córką
Zostali rodzicami dla wnuczki, bo córka miała 15 lat, jak zaszła w ciążę. Nie potępili jej, tylko wychowali wnuczkę jak rodzoną córkę. — Może w pierwszej chwili człowiek jest w szoku, ale okazuje się, że to, co się stało, nadaje naszemu życiu sensu — mówią małżonkowie.

Warmia i Mazury liczą na polskiego turystę
Rząd ogłosił kolejny etap łagodzenia restrykcji związanych z koronawirusem. Po majówce mają zostać otwarte m.in. hotele i miejsca noclegowe. Na tę decyzję czekała branża turystyczna, która w wyniku obostrzeń stoi i krwawi.

Do więzienia nie szłam z myślą, że czeka na mnie bandyta
Mój pierwszy rozmówca w więzieniu był przystojnym mężczyzną z modną fryzurą. Usiadł przede mną, ułożył palce w piramidkę i mówił z taką dykcją, jakby był prezenterem „Faktów" — mówi Nina Olszewska, autorka książki „Pudło. Opowieści z polskich więzień”.

Chcę być blisko ze wszystkimi, więc wróciłam na Mazury
Po siedmiu latach spędzonych w Nowej Zelandii Joanna Miller wróciła na dłuższą „chwilę” do Ostródy. Od najbliższej rodziny, męża i dwóch synów, dzielą ją tysiące kilometrów, więc spotykają się co tydzień w sobotę, żeby porozmawiać w internetowym Zoom Meetings.




Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Katia #2914542 | 178.213.*.* 1 maj 2020 14:06

    A propos trzeba było być idiotą i zabetonować piękny lubawski Rynek.Przestańcie opisywać bzdury bejotesa o gwarze lubawskiej.Zajmijcie się rzeczywistymi problemami Lubawy.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz