Wirus zabija nasze miejsca pracy

2020-03-31 12:00:00(ost. akt: 2020-04-07 12:42:53)
Jan Szynaka, prezes firmy Szynaka Meble

Jan Szynaka, prezes firmy Szynaka Meble

Autor zdjęcia: Andrzej Sprzączak

PRACA\\\ Koronawirus zmienił wszystko, a walka z pandemią to też walka o przetrwanie gospodarki, przedsiębiorstw i miejsc pracy. Eksperci przewidują falę bankructw, skok bezrobocia. A przedsiębiorcy apelują do rządu o jak najszybsze wsparcie.
Wczoraj największe organizacje przedsiębiorców zrzeszone w Radzie Przedsiębiorczości zaapelowały do premiera oraz marszałków Sejmu i Senatu o niezwłoczne przyjęcie i wprowadzenie tzw. tarczy antykryzysowej. Chodzi przede wszystkim o regulacje dotyczące ratowania firm i miejsc pracy oraz natychmiastowe rozpoczęcie prac nad nowelizacją, dopiero co uchwalonej przez Sejm „tarczy”.

— Naszym zdaniem nie daje wprawdzie ona wystarczająco skutecznych narzędzi ochrony miejsc pracy i płynności finansowej firm, ale pozwoli tysiącom firm skorzystać z jakiejś formy pomocy. Każdy dzień opóźnienia wejścia przepisów w życie przełoży się na pogarszanie gospodarczej sytuacji w kraju — piszą w apelu, domagając się w jak najszybszej nowelizacji uchwalonej w sobotę specustawy.

— Dzisiaj przedsiębiorca myśli, jak przeżyć do jutra rana, do końca tygodnia albo do końca miesiąca. Natomiast zalewany jest różnymi papierami w ramach rządowej pomocy. To powinny być bardzo proste oświadczenia składane np. pod rygorem odpowiedzialności karnej, a obecny system pomocy jest niczym innym jak przedłużaniem agonii — mówił w Onet Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP, który podpisał się pod apelem.

Tak naprawdę nie wiemy jeszcze, co czeka polską gospodarkę. Rozbieżność prognoz jest ogromna. Od najbardziej pesymistycznych Polskiego Instytutu Ekonomicznego, że czeka nas recesja i spadek PKB o 4,7 proc. a w najlepszym razie wzrost o 1,1 proc., po bardziej optymistyczne, jak prezesa NBP, że wzrost gospodarczy będzie na poziomie 1,7-2 proc. Choć dziś to już chyba daleka przeszłość.
Eksperci Krajowej Izby Gospodarczej zakładają, że jeżeli dynamika wzrostu PKB na koniec roku wyniesie 1 proc. ubędzie ok. 2 proc. miejsc pracy. Przy recesji 5 proc. będzie to nawet 8 proc. Optymistyczny scenariusz więc to 400 tys. zwolnionych osób, a pesymistyczny to nawet 1,3 mln. W lutym bez pracy w Polsce było 921 tys, osób, a wtedy jeszcze nikt tak naprawdę martwił się koronawirusem.

Dlatego tak ważna jest pomoc państwa w tym trudnym czasie, inaczej czeka nas fala bankructw firm, masowe zwolnienia ludzi z pracy. Rząd przyjął, a Sejm w sobotę uchwalił, pakiet ustaw, które pod nazwą tzw. Tarczy Antykryzysowej mają wesprzeć przedsiębiorców, ochronić miejsca pracy. Tyle że zdaniem wielu przedsiębiorców, w tarczy są luki jak w dobrym serze, a wyrazem ich niezadowolenia z rządowej pomocy ma być dzisiejszy strajk w Warszawie, gdzie właściciele firm mają samochodami w spacerowym tempie jeździć przed centralnymi urzędami państwowymi — w tym także przed siedzibą PiS na Nowogrodzkiej.

— Jak kiedyś, tak teraz znowu rząd podzielił Polaków, pomagając mikrofirmom, a zapominając o większych firmach — mówi Wiesław Łubiński, kanclerz olsztyńskiej Loży BCC. — A pomocą powinny zostać objęte wszystkie firmy, bez względu na ich wielkość poprzez głównie zwolnienie z danin publicznoprawnych (ZUS-u, podatków) nawet na 6 miesięcy. A tego nie ma w tarczy, co więcej tam nie ma żadnej realnej pomocy dla takich firm jak moja. A przecież to wyniku ograniczeń, obostrzeń, jakie wprowadził rząd, jak inne firmy z branży edukacji znaleźliśmy się w tej trudnej sytuacji.

Także zdaniem Marcina Burzy, prezesa Warmińsko-Mazurskiego Klubu Biznesu w tarczy antykryzysowej zadbano przede wszystkim o mikroprzedsiębiorstwa.
— Mimo wszystko brakuje realnej pomocy dla firm średnich i dużych — podkreśla prezes Marcin Burza. — Według mnie nie każda działalność gospodarcza i nie każda branża wymaga pomocy w sektorze mikroprzedsiębiorstw. Te środki powinny zostać przekierowane do wsparcia potrzebujących dużych podmiotów. Za dużo też jest w tej pomocy formalności. Zabrakło także realizacji bardzo ważnych postulatów tj. przyśpieszony zwrot VAT, zdefiniowanie pracy zdalnej w kontekście BHP, umożliwienie pracodawcom nakazanie pracownikom wykorzystania zaległych urlopów czy wskazanie źródeł finansowania podwyższonych standardów bezpieczeństwa i higieny pracy w firmach. Jeżeli chodzi o to ostatnie, to proponuję jak najszybsze uruchomienie przez ZUS środków z programu prewencji wypadkowej.

Według przedsiębiorców, pomoc w ramach tarczy musi być dostępna natychmiast i choćby na podstawie oświadczenia przedsiębiorcy, na którego weryfikację przyjdzie czas po okresie epidemii. — Procedura musi być uproszczona, odbiurokratyzowana — zauważa Jan Szynaka, prezes spółki Szynaka Meble (cała Grupa Szynaka, w której pracuje prawie 3,5 tys. osób, od 23 marca zawiesiła produkcję na dwa tygodnie). — A pomoc państwa musi realna, w formie umorzeń składek ZUS, podatków, a nie odroczeń, zawieszeń, bo to jest tylko oddalenie problemu. Tarcza to minimum, ale z lukami, które trzeba jak najszybciej uzupełnić. A tym bardziej że nie wiemy, jak długo przyjdzie nam funkcjonować w tych warunkach. Na pewno firma przetrwa, ale dziś nie mogę powiedzieć, czy w 90 proc., 70 czy może w połowie.

Jak wielcy mają problemy to, co dopiero mniejsze firmy branży meblarskiej. — Pracujemy, kończymy zamówienia, a nowych nie ma. Co dalej? Chyba przyjdzie nam z mężem skoczyć z mostu — mówi Beata Pierewoj, właścicielka firmy ALBO produkującej meble. — W tej tarczy nie ma nic dla nas. Nic. A zatrudniamy 34 osoby. Jak inni przedsiębiorcy liczę m.in. na zwolnienie z ZUS, z podatku od nieruchomości i pokrycie pensji pracownikom za przestoje. — Z czego mam zapłacić ludziom, jak zakład nie pracuje, nie mam garnka złota zakopanego w ogródku. Jak będę miała pięć tysięcy złotych to podzielę, to sprawiedliwie między 34 osoby, a jeśli nie, to nawet tego nie zapłacę.

W tej samej sytuacji są choćby hotelarze. Od dwóch tygodni hotele są zamknięte. To tak jakby ktoś jednego wyciągnął przewód z gniazdka i światło zgasło. Nie ma gości, nie ma dochodów. — My i cała branża gastronomiczna leżymy. A tarcza to nie jest dla nas żadna pomoc. Jesteśmy wściekli — nie kryje irytacji Marek Szmit, właściciel hotelu Tajty, w którym pracuje 20 osób. — Nie chcemy od rządu żadnych pieniędzy, tylko w tym ciężkim czasie, zwolnienia z danin publicznoprawnych, czyli ZUS, podatków. Nie chcemy nikogo zwalniać, na razie pracownicy poszli na urlopy bezpłatne, ale z czego mają żyć? To będzie tragedia wielu ludzi. — Jak państwo wyciągnie rękę, pomoże, to ludzie się odwdzięczą — dodaje Marek Szmit.
Andrzej Mielnicki