Chorobę łatwo przeoczyć

2020-02-23 12:11:53(ost. akt: 2020-02-21 12:56:54)
Ewa Nowak

Ewa Nowak

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. To choroba dotykająca dziś coraz młodsze osoby i prowadząca w skrajnych przypadkach do samobójstwa. Z Ewą Nowak, autorką książki "Orkan. Depresja" rozmawia Katarzyna Janków-Mazurkiewicz.
— Wiele mówimy o depresji, ale wciąż zbyt mało o tym, że dotyczy coraz młodszych dzieci.
— Przez wiele lat pracowałam jako pedagog w pismach dla młodzieży i otrzymywałam dużo listów od młodych ludzi, którzy cierpieli na depresję. To były często rozpaczliwe apele o pomoc. Pisały dzieci w najróżniejszym wieku. Były również te od tych najmłodszych, pisane niezgrabnym jeszcze pismem, na zeszytowym papierze w trzy linie. Objawy depresji łatwo pomylić z symptomami dorastania – przemęczeniem i sennością, zmiennymi nastojami, buntem i agresją, niezgodą na otaczający świat, zamknięciem się w sobie i niechęcią do rozmów. Z kolei bunt, fochy i pyskowanie to przecież atrybuty nastolatka. Chorobę łatwo przeoczyć.

— Tymczasem Polska znajduje się w czołówce krajów pod względem najmłodszych pacjentów, u których stwierdzono depresję. Chorują już sześcioletnie dzieci.
— Wszyscy mamy wyidealizowany obraz dzieciństwa. Z założenia uważamy, że dziecko ma być szczęśliwe i nieustannie się uśmiechać. Jako społeczeństwo bagatelizujemy objawy depresji, a ta choroba, dotykająca dzieci i młodzież, jest coraz większym problemem na świecie, w Polsce także. W powieści pokazuję, do czego może doprowadzić nieleczona depresja.

— W czasie przygotowań do powieści pracowała pani ze specjalistami, rozmawiała z psychiatrami, suicydologami, także młodymi ludźmi, którzy mają za sobą doświadczenie z depresją.
— Miałam wsparcie wielu osób. Nie chciałam jednak, żeby był to poradnik, chociaż pisząc moją powieść, trafiłam na doskonałe publikacje, jak m.in. "Nastolatki i depresja". Wiedziałam, że żaden nastolatek nie przeczyta takiej książki. Po pierwsze w depresji nie jesteśmy w stanie czytać, nie widzimy światełka w tunelu, podobnie jak Borys, bohater mojej książki. Po drugie, moim zdaniem powieść jest znacznie lepszym rozwiązaniem od poradnika. Wierzę w moc literatury.

— W swoich powieściach dotyka pani wielu ważnych tematów, m.in. niechcianej ciąży czy w np. w "Bransoletce" porusza pani temat pierwszej miłości. Otrzymuje pani listy od młodych czytelników?
— "Bransoletka” to opowieść o pierwszej miłości, o tym, że nie zawsze jest lekko, że życie bywa skomplikowane. Opisuję problemy, które wciąż są aktualne. Młodych ludzi, którzy walczą z kompleksami, brakiem wiary w siebie, nie mają wsparcia rodziców. Moim zdaniem dojrzewanie to najtrudniejszy okres w życiu każdego wchodzącego w dorosłość młodego człowieka. Tak, otrzymuję mnóstwo listów. Odpisuję na nie, a moje powieści są rodzajem mojej literackiej zbiorczej odpowiedzi na listy młodych ludzi.

— A piszą do pani rodzice?
— Tak, choć muszę przyznać, że częściej dzwonią i to wtedy, kiedy znajdują się już w dramatycznej sytuacji i nie widzą wyjścia. Kiedy są bezradni, przytłoczeni rodzicielstwem, czasem znajdują kontakt do mnie. Mówią wówczas: "prosimy o pomoc". To zupełnie naturalne, szczególnie dziś, kiedy wychowywanie dzieci jest niezmiernie trudne. Kiedy zdarza się, że cały ciężar odpowiedzialności spada na jedną osobę. To ekstremalnie sytuacje. W mojej najnowszej powieści z depresją zmaga się również matka głównego bohatera. Chociaż ma siostrę lekarkę, jednak nikt nie diagnozuje jej choroby. A, co trzeba podkreślić, nieleczona, może nie tylko uprzykrzać życie, ale wręcz prowadzić do śmierci. Tymczasem tak niewiele osób otrzymuje profesjonalną pomoc.

— Porusza pani w książce ważny problem w czasie, kiedy tak dużo mówi się o braku dostępu do bezpłatnej opieki psychologicznej. Na wizytę u specjalisty z NFZ czekać trzeba w niektórych województwach nawet 260 dni. Nie wszystkich z kolei stać na skorzystanie z płatnej pomocy.
— Oczywiście, i to jest fakt. Jednak nie chciałam, żeby moja powieść "Orkan. Depresja" była głosem w dyskusji na temat opieki medycznej w kraju. Jednak problem jest, szczególnie, że brakuje pomocy adresowanej do dzieci i młodzieży. Podajemy przecież miażdżące statystyki dotyczące rosnącej liczby przypadków nie tylko depresji, ale coraz większej liczby dzieci, które popełniają samobójstwo. Najmłodsze dziecko, które odebrało sobie życie, miało zaledwie siedem lat. Oburzamy się i mówimy, jak to się mogło stać. Ale na tym poprzestajemy. Nie robimy nic więcej.

— Samobójstwa to w rodzinach kolejny temat tabu. O tym się po prostu z dziećmi nie rozmawia.
— Oczywiście, że tak. To konsekwencje zakorzenionych w naszym społeczeństwie poglądów i wyobrażeń. Zawsze mówiło się przecież, że samobójcy nie mogą być pochowani na cmentarzu itd. Wciąż nie radzimy sobie z tym tematem. Boimy się go, a z młodymi ludźmi trzeba rozmawiać właśnie, zwłaszcza na drażliwe, trudne tematy. Jeśli my tego nie zrobimy, poszukają informacji u kogoś innego.

— Z jakim największym mitem na temat samobójstw spotkała się pani pracując nad książką?
— Bardzo dobrze, że pani do tego nawiązała. Z samobójstwem w naszej kulturze związanych jest wiele mitów, stereotypów i wyobrażeń. Jednym z nich jest przekonanie, że jeśli ktoś mówi o samobójstwie, to na pewno tego nie zrobi. Tymczasem badania pokazują, że znaczny procent samobójców wspominał wcześniej o swoich planach. Kolejnym stereotypem jest przeświadczenie, że samobójstwu nie można zapobiec. Tymczasem depresję można leczyć. Najważniejsze, by w porę zauważyć symptomy i zareagować. A zwłaszcza zwracać uwagę na sygnały dotyczące śmierci, szczególnie na wypowiedzi sugerujące nawet żartem chęć odebrania sobie życia. Kolejny mit, że przyczyną samobójstw jest jeden problem. Ależ skąd. Trzeba też dodać, że depresji towarzyszy ból. Wszyscy, którzy ze mną rozmawiali, a mieli za sobą depresję, wskazywali, że każdego dnia czuli dojmujący ból fizyczny.

— Pokazuje też pani, jak wiele złego dzieje się również dlatego, że rodzice coraz mniej dbają o pielęgnowanie więzi z dziećmi.
— Tak, pokazuję też historie innych rodzin. Nie każdy epizod z depresją musi zakończyć się dramatem. Jeśli otrzymamy wsparcie, możemy z niej wyjść. Historia głównego bohatera nie ma szczęśliwego zakończenia, bo Borys nie otrzymał pomocy, której potrzebował. Pisząc książkę, wiedziałam, jak wielka spoczywa na mnie odpowiedzialność. Książkę przeczytały przed drukiem dwie osoby z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Tutaj też jestem wdzięczna wydawcy, który z wielką starannością podszedł do publikacji. Książka jest opatrzona posłowiem suicydolog Halszki Witkowskiej, specjalistki zajmującej się badaniem przyczyn samobójstw i szukaniem sposobów zapobiegania aktom samodestrukcji, adresowana jest do czytelników, którzy ukończyli 16 lat. Na ostatnich stronach publikacji zostały wymienione instytucje, z adresami internetowymi, w których młody człowiek natychmiast może szukać pomocy. Pisząc książkę, trzeba pamiętać, że można trafić na różną kondycję emocjonalną młodego człowieka. Nie można go skrzywdzić lekturą. Jeśli w książce będzie się promować próby samobójcze, to zachęcimy młodych do tego typu rozwiązywania problemów.

— Na jakim odbiorze książki pani zależało?
— Chciałam, żebyśmy dostrzegli problem depresji u dzieci i młodzieży. Zależało mi, żeby rodzice zobaczyli, że ich nastolatek, gburowaty, niewdzięczny i nieznośny, może cierpieć. To ma swoją przyczynę. Podkreślam też, że rodzice muszą mieć w sobie siłę. Przeciążeni, osamotnieni, skupieni na walce z partnerem, jak rodzice Borysa, nie pomogą. Trzeba też pamiętać, że nastolatek nie poszuka wsparcia. Tutaj ważna jest rola rodziców. I, co najważniejsze, przedstawiłam w książce dwie różne opowieści. Pokazałam, co stanie się, jeśli nastolatek otrzyma pomoc, a co, jeśli będzie jej pozbawiony. Konsekwencje tych dwóch sytuacji są przerażająco inne.



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej i tygodnika lokalnego tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl