Na parkiet wchodziłam pierwsza

2020-02-05 21:08:42(ost. akt: 2020-02-05 14:32:34)
Siostra Nikodema podczas spotkania młodych w Ostródzie

Siostra Nikodema podczas spotkania młodych w Ostródzie

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Jako siostra zakonna nie mogę zapominać o tym, że jestem kobietą i nie mogę odrzucić swojej seksualności, swojego człowieczeństwa. Dojrzałość polega na tym, aby zamienić to na rzeczywistość duchową — mówi siostra Nikodema. 2 lutego obchodzony jest Dzień Życia Konsekrowanego.
— Trzeba przyznać, że siostra nieźle tańczy. Próbkę możliwości widziałem na własne oczy podczas spotkania młodych w Ostródzie. Zakon kojarzy się jednak raczej z różańcem niż z tańcem...
— Mówiąc o tańcu muszę nawiązać do nowicjatu. Poznałam tam siostry z Ukrainy. Jedna z nich świetnie tańczyła i zarazem była niezła w pantominie. Można powiedzieć, że wprowadziła do naszego zgromadzenia trend taneczny. Z czasem same zaczęłyśmy wymyślać choreografię do piosenek religijnych. Zresztą ja kochałam tańczyć jeszcze przed wstąpieniem do zakonu. Nie wyobrażałam sobie życia bez tańca. Był taki stereotyp, że jak siostra zakonna, to raczej nie tańczy. Dziś to się zmieniło. Na zabawach organizowanych z naszą młodzieżą ze wspólnoty TAU zawsze pierwsza wchodziłam na parkiet i schodziłam ostatnia. Przyszedł czas, kiedy zajęłam się animacją młodzieży podczas spotkań religijnych.

— A propos tańca i powołania. Z tego co pamiętam, u świętej Faustyny powołanie przyszło w tańcu podczas zabawy. Jak to było u siostry?
— Zupełnie inaczej. Zwyczajnie i niezwyczajnie. Bóg zaskoczył mnie w prozaicznej sytuacji, kiedy byłam uczennicą liceum. Wróciłam ze szkoły do domu, zrzuciłam z siebie plecak i poszłam do kuchni, aby zobaczyć, co takiego jest na obiad. Kiedy nalewałam zupę do talerza i byłam skoncentrowana na tym, aby jej nie wylać, w pewnym momencie usłyszałam w głowie: Idź do zakonu.

— Podczas nalewania zupy? Tak po prostu?
— Tak (śmiech). Zawsze pozytywnie myślałam o siostrach zakonnych, ale nigdy wcześniej w takiej roli się nie widziałam. Nawiązując do głosu, myślałam, że któreś z rodzeństwa szepcząc robi sobie żarty, ale nikogo wówczas nie było w domu. Sytuacja powtarzała się w kolejnych dniach, a ja nie brałam sobie wcale tego do serca. Nie było mi z tym jednak łatwo. W pewnym momencie zrozumiałam, że nie są to żadne żarty, chociaż nadal uważałam, że do żadnego zakonu się nie nadaję. Rozmyślając jednak doszłam do wniosku, że Bóg zna mnie lepiej, niż ja samą siebie i chyba jest we mnie coś, co Mu się podoba. Tak jak z mężczyzną i kobietą. Odnajdują się nawzajem, bo każdemu z nich coś się podoba.

— Wzięła więc siostra książkę o zakonach i zaczęła wertować kartki w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi?
— Prawie. W czwartej klasie liceum poszłam do księdza proboszcza i poprosiłam go o książkę o zakonach. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się. Znał mnie już trochę. Wzięłam więc pokaźną księgę i zaniosłam do domu, schowałam ją pod poduszkę. Nikt o niej nie wiedział, a w domu przewijało się trochę osób, bo mam pięcioro rodzeństwa. Muszę przyznać, że szukając zakonu zwracałam uwagę zarówno na duchowość oraz na to, jak siostry wyglądają w swoich habitach. Miałam sprecyzowane oczekiwania. Chodziło mi generalnie o to, aby nie siedzieć w jednym miejscu i pracować z młodzieżą. Pojechałam w dwa miejsca. Najpierw do sióstr prezentek w Krakowie, a następnie do terezjanek w Suwałkach.

— Niezły rozrzut.
— Ciekawiło mnie, jak żyją ludzie w Suwałkach, na polskim biegunie zimna. Pamiętam, jak tata oglądając prognozę pogody w telewizji mówił o białych niedźwiedziach... Chyba te opowieści sprawiły, że chciałam tam pojechać (śmiech).

— Jak zareagowali rodzice, kiedy siostra im powiedziała o swoim wyborze?
— W żadnym razie nie był to dla nich szok. Jeszcze wcześniej zapytałam mamę: Co by było, gdybym poszła do zakonu? Dziwnie się uśmiechnęła. Nigdy wcześniej na jej twarzy takiego uśmiechu nie widziałam. Coś on oznaczał, ale bałam się o to zapytać. Mama wyjaśniła mi o co chodzi dopiero po moich ślubach wieczystych, więc minęło osiem długich lat. To co usłyszałam mnie zszokowało, bo nikt wcześniej o tej historii nie wspominał. Okazało się, kiedy mama była ze mną w ósmym miesiącu ciąży, dostała ataku wyrostka robaczkowego. Zabrano ją do szpitala. Po kilku dniach rozpoczął się poród, a w miejscu gdzie przebywała, nie było oddziału położniczego. Nocą przewieziono ją do odległego szpitala. To był 1979 rok, więc służba zdrowia wyglądała zupełnie inaczej. Bała się bardzo, bo dopiero co założono jej szwy. Zaczęła się modlić i to bardzo skutecznie. Prosiła Boga, że jeżeli wszystko dobrze się skończy, to swoje dziecko chce Mu ofiarować. Uśmiech oznaczał więc, że to co wydarzyło się przed laty, zaczyna się realizować.

— Nawiązując do duchowości. Wybrała siostra terezjanki, bo ujęła ją święta Teresa z Lisieux?
— Prawdę mówiąc w młodości nie interesowałam się tą świętą, nawet za bardzo o niej nie słyszałam. Bliski był mi święty Franciszek z Asyżu. Nawet pytałam Boga: O co w tym wszystkim chodzi? Świętego Franciszka z kolei prosiłam o to, aby pomógł mi poznać świętą Tereskę... Jeżeli nie zaprzyjaźnię się z nią, to na pewno nie zostanę w tym zakonie. Później przypadkowo wzięłam do ręki książkę "Kwiatki świętej Teresy", gdzie opisane były historie jej cudów. To mi ją nieco przybliżyło. W niedługim czasie w moje ręce trafił "Żółty zeszyt", w którym są zapisane ostatnie rozmowy z Teresą.

— To niesamowita święta, bo nie ukończyła wielkich szkół, a została doktorem Kościoła, nie wyjeżdżała na misje, a została wybrana patronką misji... Zresztą przeżyła zaledwie 24 lata i pozostawiła po sobie tzw. Małą Drogę. O co w niej chodzi? Czy o drobne uczynki, które każdego dnia ofiarowujemy Bogu i pracujemy nad sobą, nie skupiając się na swoich słabościach, aby nas zbytnio nie przytłaczały?
— Ewenementem na małej drodze jest to, że chcę, aby to Bóg mnie kreował i we mnie pracował. Czyli przenoszę swoje "ego" na Pana Boga. Tak bardzo ufam w Jego wspaniały i oryginalny plan na moje życie, że Mu je zawierzam.

— Z punktu widzenia psychologii zdaje się to być dziś niezwykle istotne. Każdy z nas chciałby być chodzącą doskonałością. A chyba nie o to chodzi?
— Spójrzmy na siebie z perspektywy dziecka, które niewiele rozumie. Rodzic jednak troszczy się o nie i opiekuje się nim, aż dojrzeje. Całe to rodzicielskie działanie nie jest bez sensu. I dokładnie tak samo jest z "Małą Drogą". Pozwólmy Bogu działać w nas. Niech nas uczy.

— W pewnym wieku każdy z nas zadaje sobie pytania o życie, drogę powołania, ojcostwo czy macierzyństwo. To nie są zapewne łatwe pytania.
— Wraz z założeniem habitu Bóg nie pozbawił mnie mojej kobiecości. I dobrze, że tego nie zrobił. Cieszę się, bo na swojej drodze spotkałam mądrych przewodników duchowych. Podkreślali, że nie mogę zapominać o tym, że jestem kobietą i nie mogę odrzucić swojej seksualności, swojego człowieczeństwa. Dojrzałość polega na to, aby zamienić to na rzeczywistość duchową. Mam tu na myśli m.in. duchowe macierzyństwo. Gdybym tego nie zrobiła, byłabym zgorzkniałą siostrą zakonną. Staram się szukać szczęścia nie w tym co zewnętrzne, tylko w Tym, w Którym to szczęście jest, czyli w Bogu. On wie czego pragnie moje serce i sprawia mi małe lub większe radości…

— Powróćmy do tańca. Ze swoimi uczniami podczas katechezy też siostra tańczy?
— Myślałam o tym już w momencie, kiedy przyszłam do Szkoły Podstawowej nr 1 im. Armii Krajowej w Ostródzie. Postanowiłam, że będziemy tańczyć podczas dłuższych przerw. Brałam telefon, głośnik i tańczyliśmy... Najczęściej puszczanym wykonawcą był Alvaro Soler, czyli klimaty hiszpańskie.

— Uroda siostry też trochę taka hiszpańska.
— W zakonie mówią na mnie "cyganka". Zresztą lubię podróżować.



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej i tygodnika lokalnego tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl