Nie kontynuujmy dalej!

2020-02-01 21:03:00(ost. akt: 2020-01-31 11:59:09)

Autor zdjęcia: Emi Karpowicz

Puryści językowi biją na alarm. Robimy mnóstwo błędów, jesteśmy niechlujni, problem sprawia nam i ortografia, i gramatyka. O to, co się dzieje z polszczyzną, pytamy dr Katarzynę Witkowską, językoznawczynię i ekspertkę Pogotowia Językowego.
— Czy spór o jakość współczesnej polszczyzny to spór pokoleniowy? Pamiętam spotkanie z okazji rocznicy powstania Pogotowia Językowego, na którym jedna z uczestniczek spotkania buntowała się przeciwko tzw. formom dopuszczalnym. Tłumaczyła, że kiedyś jedna forma była poprawna i sprawa była jasna.
— To chyba zbyt ogólne określenie. Wydaje mi się, że tu idzie nie tyle o wiek, co o elastyczność i zrozumienie tego, że język się zmienia i dziś używa się go inaczej niż kilkanaście czy nawet kilka lat temu. Niektórzy to akceptują i się z tym pogodzili, inni — nie.

— Przejawem tych zmian jest ekonomizacja języka, czyli upraszczanie wysiłku, który musimy włożyć w komunikację. To konieczność czy moda? Zaczęło się chyba od SMS-ów, które dawały nam tylko 160 znaków na to, byśmy przekazali komunikat...
— Ekonomizacja to naturalna konsekwencja postępu cywilizacyjnego, a także tego, jak żyjemy oraz jak się komunikujemy: w biegu, goniąc ze spotkania na spotkanie. Wtedy szukamy komunikacyjnych dróg na skróty: upraszczamy naszą wypowiedź, raczej nie formułujemy zdań złożonych, bo te pojedyncze szybciej się układają, sięgamy po skróty myślowe, składniowe, ale też te związane z zapisem, np. „Zadzwonię do cb”, zamiast „Zadzwonię do ciebie”, „spk”, zamiast „spoko”, „bd” zamiast „będę”.
Ktoś się kiedyś w internecie zastanawiał, na co osoby używające tych skrótów przeznaczają zaoszczędzone w ten sposób ułamki sekund. Też chętnie poznałabym odpowiedź.

— Czy są jakieś błędy, które szczególnie cię denerwują? Bo chyba każdy ma swoją listę takich koszmarków. Moja redakcyjna koleżanka denerwuje się, gdy słyszy „ciężko” zamiast „trudno”. Ja nie znoszę, jak ktoś tłumaczy, że „idzie po najmniejszej linii oporu”.
— Ja też mam swoich ulubieńców i w tym gronie nie ma rażących usterek typu „weznę”, „poszłem”. Jeśli ktoś mówi „weznę”, „poszłem”, to jego kompetencja językowa nie jest wysoka. Tak czasem bywa, nie ma co się tym irytować. Mnie, podobnie, jak i ciebie, najbardziej irytują poprawnościowe nielogiczności. Na przykład: „szampon dedykowany do włosów zniszczonych”, a przecież szamponu nie możemy zadedykować. Dedykuje się książkę, wiersz.

— Dziennikarze powinni uderzyć się w pierś? To wina mediów, że mówimy i piszemy coraz gorzej? I czy faktycznie ubożenie języka postępuje?
— Mnie się wydaje, że dzisiaj błędów jest w naszym języku dokładnie tyle samo, co wcześniej. Tu warto zwrócić uwagę na coś innego. Dzisiaj w mediach wybrzmiewa zatarcie różnicy między stylem oficjalnym i potocznym. Dawniej w prasie, radiu czy telewizji używało się polszczyzny wysokiej, obecnie dominuje tu norma użytkowa i tendencja do skracania dystansu. Widziałam ostatnio fragment programu, w którym starsza pani wybrała się na zabieg kosmetyczny. I ta kosmetyczka, młoda dziewczyna, mówi do tej siedemdziesięciolatki: „Teresko, teraz nałożę ci maseczkę”. Kiedyś to było nie do pomyślenia.

— Język internetu (także ten z memów, na przykład „mam horom curke”) wchodzi do codziennej polszczyzny. Coraz częściej słyszymy i czytamy też zwroty będące kalkami z języka angielskiego: „zrobiłaś mi dzień”, „on umie w marketing”. Trzeba z tym walczyć czy przeczekać, bo to tylko chwilowa moda?
— Wpływ języka angielskiego na polszczyznę to nie jest żadna nowość. I jeśli angielszczyzna przenika tylko do leksyki, to ja bym się tym nie martwiła, bo to proces stary jak świat. Martwiłabym się, gdyby dało się znaleźć przykłady, które świadczyłyby o tym, że język ten w jakiś sposób wpływa na nasz system językowy (np. gramatykę). Myślę, że do tego nam jeszcze daleko, choć stale coś mnie w tym obszarze zaskakuje. Na przykład proces tworzenia nowych wyrazów poprzez połączenie fragmentu słowa polskiego z fragmentem zaczerpniętym z angielskiego: „leżing i plażing”, „stresing”, „melanżing”.

— Czy, na podstawie twoich doświadczeń z Pogotowia Językowego, możesz scharakteryzować rodzaj najczęstszych dylematów użytkowników języka?
— U nas w pierwszej trójce niezmiennie są składnia, ortografia i fleksja. Cieszyć może natomiast to, że rzadko mamy problem z oczywistościami, czyli podstawowe reguły znamy. Kłopoty sprawiają bardziej zaawansowane rzeczy, jak np. to czy w ogłoszeniach o pracę na pewno powinna znajdować się formuła: „praca kierowcy autobusu” albo „praca mechanika” lub jak poprawnie zapisać nazwy stanowisk (małą czy wielką literą). To pozwala spojrzeć optymistycznie na sprawę, o której rozmawiamy, bo to pokazuje, że jednak część z nas zwraca uwagę na to, jak mówić.

— A co z masłem maślanym? Czy to jedna z tych językowych „potraw”, która powinna grzęznąć nam w gardle? A może są inne, bardziej niebezpieczne przejawy naszych językowych eksperymentów i braku znajomości gramatycznych receptur?
— Grzęznąć może nie, ale na pewno nie powinniśmy się tą potrawą zajadać, bo ona jest zwyczajnie źle przyrządzona. Ja zawsze namawiam do tego, by myśleć, mówiąc czy pisząc. Bo takie „kontynuowanie dalej” czy „cofanie się do tyłu” jest nielogiczne. Podobnie jak nielogiczne są zapisy: „30-te urodziny”, „spotkajmy się o 15-stej” — przecież ten „dodatek” dubluje treść z liczebnika! Jak to przeczytać: „o piętnastej-stej”? Z drugiej strony zachęcam też do tego, by dbać o język i o to, jak go używamy, bo to wyraz szacunku do odbiorcy. Szef olsztyńskich językoznawców, prof. Mariusz Rutkowski, powiedział kiedyś, że „nieużywanie polskich znaków można porównać do sytuacji, w której przychodzimy na uroczyste przyjęcie w brudnych butach i podczas spożywania posiłków siorbiemy i mlaszczemy. Cel osiągnięty (można się najeść), ale forma może niektórych razić — można przy okazji… najeść się wstydu”. To chyba można odnieść do całości naszych poprawnościowych zachowań. Dzisiaj coraz rzadziej pozwalamy sobie na refleksję nad tym, co mówimy, bo czy są jeszcze osoby, które sczytują i poprawiają SMS przed jego wysłaniem?

Daria Bruszewska-Przytuła



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej i tygodnika lokalnego tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


Więcej informacji o naszym uniwersytecie: >>> kliknij tutaj.

Obrazek w tresci