Wszystkie koty przynoszą szczęście, te czarne też...

2019-11-09 12:00:00(ost. akt: 2019-11-08 16:13:13)

Autor zdjęcia: Barbara Chadaj-Lamcho

Rok temu założyły w Ostródzie Kociarnię. Miejsce, w którym koty dostają od najlepszych ludzi to, co im najbardziej potrzebne: pełną miskę i całe morze miłości. Albo na odwrót...
Kociarnię założyły w marcu ubiegłego roku Lena Janicka i Agnieszka Stęplewska. Dom odziedziczony po dziadkach jednej z nich miał początkowy służyć wyłącznie jako miejsce kastrowania kotów, by ograniczyć populację tych bezdomnych. Życie napisało jednak inny scenariusz.

— Okazało się, że niektóre z odławianych bezdomnych kotów są oswojone, często chore, po wypadkach, nie można ich pozostawić bez opieki i w pewnym momencie z pewnym przerażeniem stwierdziłam, że nie mamy wyjścia i trzeba w to brnąć — mówi Agnieszka Stęplewska.

W październiku założyły stowarzyszenie, które prowadzi Kociarnię. Właśnie minął rok i nawet nie było czasu świętować.
— Założyłyśmy sobie takie minimum, że więcej jak 40 kotów nie przyjmiemy, żeby to jakoś logistycznie ogarnąć — dodaje Lena Janicka. — Teraz mamy ich już ponad 60, w Kociarni, w domach tymczasowych, we własnych domach, u przyjaciół i rodziny. Wszyscy nam jakoś pomagają.

Niemal z każdym pensjonariuszem Kociarni wiąże się jakąś smutna historia. Trafiają tu po wypadkach, czasami znalezione wyziębione gdzieś na działkach, postrzelone, bo weterynarze znajdują w nich np. śrut. Koty przynoszą tu ludzie, którzy nie są obojętni na los bezdomnych zwierząt. A Lena i Agnieszka o każdego chorego zwierzaka walczą do końca. Liczba kotów potrzebujących pomocy świadczy o tym, jak bardzo takie miejsce było potrzebne.

Kociarnia nie może liczyć na pomoc samorządu – te utrzymują schroniska dla bezdomnych zwierząt. Utrzymanie Kociarni, a przede wszystkim leczenie chorych zwierząt, pochłania duże pieniądze. Dlatego stowarzyszenie organizuje różne akcje, które pomagają zebrać środki na działalność. To kiermasze książek, licytacje ciast, rękodzieła. Ale koty mogą też liczyć na wielu wspaniałych ludzi.


— Jest wiele osób, które wspierają nas finansowo — mówi Agnieszka Stęplewska. — Mają ustawione stałe zlecenia w banku i co miesiąc przekazują pieniądze na rzecz Kociarni.

Tu ludzie nie zawiedli. I to jest w tym wszystkim ogromnie pozytywnym doświadczeniem. Pomagają też ostródzkie firmy. Do Kociarni zaglądają ci, którzy albo chcą pomóc kotom na miejscu, albo któregoś adoptować. Dzień wcześniej była pani, która już na wejściu zaznaczyła, że chce kocurka. Wzbudziła tym pewne zaniepokojenie, ale zaraz wyjaśniła, że ma w domu kotkę, która innych kotek nie toleruje, ale z kocurkiem może się dogada. I udało się.

W rozmowie towarzyszy nam bez przerwy Rózia, kotka, która bardzo potrzebuje kontaktu z człowiekiem, która od razu i bez zbędnych ceregieli pakuje się gościom na kark. Dosłownie. I mruczy ciepło prosto do ucha. Rózia jest szczęściarą, za kilka dni pojedzie do prawdziwego domu.

Skąd się bierze taka miłość do zwierząt? Czy to wychowanie, przeczytane lektury, czy może palec boży?
— Ja się bałam kotów! — śmieje się Lena. — Ze względu na ich często trudne charaktery. Ale kiedyś, gdy zimą wróciłam z wycieczki, pod moimi drzwiami stał mały kociak. Zabrałam go do domu i szukałam organizacji, która mogłaby się nim zaopiekować. Schronisko nie przyjmowało takich maluchów. Postanowiłam więc zająć się nim, chociaż nie miałam zielonego pojęcia, jak to zrobić. I okazało się, że jak się kotu da miłość, to ją bezgranicznie odwzajemni. Są inne niż psy, które ciągle lgną do człowieka, koty potrzebują strefy wolności i same decydują kiedy przyjdą się przytulić. A Matylda jest już u mnie kilka lat. Potem pojawiły się inne koty. I tak w końcu trafiłam do Kociarni. To miejsce szczególne i pełne miłości. To jest to, co całe życie chciałam robić.


Za to Agnieszka Stęplewska od dziecka przyprowadzała do domu wszystkie znajdowane zwierzaki i koty potrzebujące pomocy. Rodzice nie pozwalali, ale nie mieli wyjścia. Nawet myślała kiedyś o weterynarii, ale tata i wujek weterynarz jej to odradzali, bo uznali, że to ciężka fizycznie praca i nie da rady.
— Wyszło tak, że i tak się zajmuję zwierzętami, chociaż poszło to wszystko zupełnie inną drogą — mówi Agnieszka.

Jak wygląda dzień w Kociarni? Trzeba zacząć od tego, że to co najmniej pięć godzin sprzątania: kocie przedszkole z maluchami, kwarantanna, duża sala z kotami po kastracji do adopcji i izolatka. Potem karmienie, pojenie czy podawanie leków. Nie mówiąc o przytulaniu i mizianiu, bo to też jest w zakresie obowiązków. Pomagają wolontariusze, którzy tu ciężko pracują, a przychodzą, bo tego chcą. Lena i Agnieszka też pracują zawodowo, mają własne rodziny i domy pełne zwierząt, ale są tu codziennie.


— Tu się odpoczywa, zapomina się o problemach, o tym co się dzieje w pracy, czy w domu, tu jest relaks i czas na wyciszenie — dodaje Agnieszka. — Robimy to z miłości, a nie jakiegoś przykrego obowiązku. I zapewniam, że wszystkie koty przynoszą szczęście, czarne też. Dzięki Kociarni poznałam wielu fantastycznych ludzi i okazało się, że jest ich naprawdę dużo.

Opuszczając Kociarnię minęliśmy mężczyznę, który przed bramą na posesję zaparkował samochód.
— Dzień dobry! Przepraszam, tu gdzieś jest Kociarnia, bo ja właśnie chciałbym adoptować kotka... — powiedział.
Potem zapukał do wskazanych drzwi, gdzie został powitany z radością. A jeszcze bardziej ucieszył się pewnie jakiś mruczący sierściuch, który będzie miał szczęśliwy dom. Jak 70 innych kotów, które w tym roku adoptowano z Kociarni. bcl

Kolejną akcją, z której dochód zostanie przeznaczony na działalność Kociarni, jest Kociarniany Kiermasz Różności organizowany w najbliższą niedzielę, 10 listopada od godz. 12-18 w Osiedlowym Domu Kultury SM Jedność przy ul Chrobrego 4 w Ostródzie. Na nim m.in. książki, smakołyki, rękodzieło i inne fanty. Koty na pewno podziękują wszystkim za wsparcie mrucząco...



Źródło: Gazeta Olsztyńska