Kinga Pudełek: Kończysz szkołę i jesteś zupełnie sam [ROZMOWA]

2019-11-02 17:00:00(ost. akt: 2019-11-01 08:57:39)
Kinga Pudełek, studentka III roku studiów reżyserii łódzkiej szkoły filmowej

Kinga Pudełek, studentka III roku studiów reżyserii łódzkiej szkoły filmowej

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Kinga Pudełek, studentka III roku studiów reżyserii łódzkiej szkoły filmowej. Odważna i pewna siebie dziewczyna, która potrafi z kamerą wejść w ludzkie życie. Widz jeszcze długo myśli o jej filmie, bo wnika głęboko i zostawia ślad.
— Przemysł filmowy to wielka machina. Od czego zaczyna się film?
— Filmy przede wszystkim najpierw powstają w głowie. Pojawia się pomysł, który rodzi się z tego, co w nas siedzi, co nas nurtuje, to co nas męczy. Cała myśl powoli się przekształca. Znajdujemy do tego bohatera, którego sobie tworzymy w głowie. Potem są oczywiście godziny rozmów, bo jak jesteś reżyserem i coś sobie wymyślisz, to potem musisz wszystkich w to zaangażować i przekonać ich do swojej wizji. Opowiadasz aktorom o tym tak, by chcieli wziąć w tym udział. Musisz znaleźć operatora, który polubi i doceni ten pomysł. Później setki godzin rozmów, kolejne spotkania. Po tym czasie powstaje jakiś scenariusz i kolejne setki godzin rozmów, jak to nagrać, jak to pokazać, jak to przedstawić. W następnej kolejności są zdjęcia, które są najbardziej fascynującym i nie wiem nawet, czy nie moim ulubionym etapem robienia filmu. Idzie się na żywioł, ma się w ręku kamerę, wydaje ci się, że wszystko jest zaplanowane, a w trakcie i tak się okazuje, że czegoś nie ma, coś nie zostało dopracowane lub wymyślone. Po nagraniu nie śpi się po nocach i przez kolejne miesiące montuje się film. To jest najtrudniejszy moment bo zawsze można coś zmienić i dopracować. W którymś momencie trzeba sobie powiedzieć: tak, to już jest skończone.

– Na ile podczas kręcenia filmu zmienia się scenariusz?
– Zawsze coś się zmienia i ewoluuje. O to w tym chodzi. Najpierw w mojej głowie powstaje wizja filmu. Potem dochodzą do tego aktorzy, którzy mają zupełnie inną wrażliwość niż ja, inaczej widzą świat, mają za sobą inne doświadczenia i oni, dodając coś od siebie, już ingerują w film, zmieniając go. Tak naprawdę dopiero przy stole montażowym jestem w stanie zweryfikować, czy to, co sobie wymyśliłam, pokrywa się z tym, co zrobiłam.

– Jakie filmy chciałabyś robić?
– Dokumenty. Bo to, o czym przed chwilą mówiłyśmy, to są to filmy fabularne, z którymi przez okres studiów mam do czynienia. Natomiast dokument jest dużo bardziej ekscytujący. Tworzenie dokumentu to jest absolutny żywioł. Bierzesz kamerę i idziesz za człowiekiem. Wchodzisz w jego życie bardzo głęboko, a on musi cię tam wpuścić. Musi się na ciebie tak otworzyć, byś mogła z nim wejść do jego domu, do kuchni. Byś mogła zobaczyć, jak je obiad, jak zasypia, jak spotyka się z mamą i z nią rozmawia. Nierzadko musisz się z nim zaprzyjaźnić i nawiązać bardzo głęboką więź opartą na całkowitym zaufaniu i zrozumieniu. To też jest szalenie męczące zarówno dla bohatera, jak i reżysera. Dlatego w przyszłości chciałabym robić filmy przyrodnicze (śmiech).

Kinga Pudełek, studentka III roku studiów reżyserii łódzkiej szkoły filmowej

— Masz jakieś swoje ulubione filmy? Ile ich masz na koncie?
— Trzy etiudy fabularne i trzy etiudy dokumentalne. Moje ulubione filmy to „Chodź, pokażę ci coś”. Jest to mój dokument z pierwszego roku, do którego mam bardzo duży sentyment, bo opowiada o moim chłopaku. Film opowiada o młodym artyście, który próbuje odnaleźć się w ponurym świecie. Szuka równowagi pomiędzy pracą w fabryce a własną pasją, którą jest graffiti. Z jednej strony jest buntownikiem, a z drugiej stara się podporządkować rzeczywistości. Chciałam pokazać jego artystyczną naturę, którą musi w jakiś sposób okiełznać i zająć się zwykłą codziennością. Następnie mój późniejszy film, również dokument, który jest bardzo świeży i swoją formą oraz językiem przypomina ten pierwszy. Można powiedzieć, że prezentują mój styl i moją wrażliwość. Jest to kierunek, który mi odpowiada i idę nim, kreując swoją rzeczywistość filmową. Nie lubię wymyślać historii, jak to jest w przypadku fabuły. Uważam, że życie pisze tak świetne scenariusze, że nic nie trzeba dodawać. Życie to film sam w sobie.

— Skąd pomysł, by po studiach robić filmy przyrodnicze?
— Uwielbiam podróżować. Jest to jedna z moich pasji. W podróż chcę zabierać kamerę i filmować to, co spotkam. Całe piękno natury aż prosi, by je uwiecznić. Jak tu być obojętnym? Marzy mi się, by spędzać godziny w jakiejś najodleglejszej dżungli, obserwować, filmować np. tajemnicze życie jaszczurek, a następnie siedzieć i godzinami to montować. Uważam, że filmy przyrodnicze powstają ostatecznie przy stole montażowym. To, co się nagra, jest później weryfikowane przez montaż i można w ten sposób opowiedzieć każdą historię. Jak się umie dobrze posługiwać językiem filmowym, to z pięciu ujęć jaszczurki idącej przez dżunglę, można zrobić film o ludzkiej, ciężkiej egzystencji, która prowadzi do ostatecznej zagłady. Wystarczy tak pokierować widzem, by pomyślał trochę inaczej niż zwykle i z filmu o zwierzętach wyjdzie film o ludziach.


— Jesteś na trzecim roku. Studia miną w mgnieniu oka. Co dalej?
— U nas właśnie się tak mówi, że najtrudniej jest opuścić szkołę i zrobić swój debiut. Jesteśmy naprawdę rozpieszczani. Dostajemy sprzęt i mamy dostęp do całego zaplecza technicznego. Szkoła daje nam fundusze na robienie filmów. Mamy studentów innych kierunków, którzy też chcą robić filmy, więc dodatkowo mamy na miejscu całą ekipę. A po szkole wychodzisz i jesteś zupełnie sam. Masz świetny papier z prestiżowej szkoły, głowę pełną marzeń i puste kieszenie. Zrobienie pierwszego filmu to jest prawdziwa szkoła życia i moim marzeniem jest szybko zadebiutować, bo ten pierwszy raz zawsze jest najgorszy. Mam jeszcze dwa lata na to, by doprecyzować swoją ścieżkę. Jak to dalej się potoczy? Życie pokaże.

Karolina Rogóz-Namiotko

Kadr z film „Chodź, pokażę ci coś”