Świat Julii Pietruchy
2019-10-26 22:00:00(ost. akt: 2019-10-27 10:31:53)
Zawsze byłam przeciwna kategoryzowaniu muzyki. Niech ona po prostu gra, bez względu na gatunek. Z Julią Pietruchą, która już w niedzielę, 27 października wystąpi w Olsztynie, rozmawia Katarzyna Janków-Mazurkiewicz.
— Jesienna trasa – kolejne zmiany, które proponujesz swoim fanom. Zawsze masz pewność, że podejmujesz dobrą decyzję?
— Staram się podejmować decyzje życiowe w zgodzie z własnym sercem, z samą sobą. A potrzeba spotkania ze słuchaczami na nowo, bliżej, spokojniej, pojawiła się we mnie już jakiś czas temu. I odpowiedziałam na nią tym projektem - nowymi aranżacjami znanych już utworów, pobrzmiewającymi amerykańską muzyką folkową. Zaprosiłam do projektu dwójkę muzyków z którymi grałam dotychczas w zespole — Jakuba Jaźwieckiego i Michała Lamżę oraz poprosiłam o współpracę kobietę wszechstronnie uzdolnioną, czyli Martę Zalewską.
— Jednak przyznasz, o czym mówiłaś w jednym z wywiadów, że to u was rodzinne – chęć ciągłych zmian?
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam w kontekście mojej rodziny. Myślę, że mam dosyć mocno zakorzenioną potrzebę spełniania się, realizacji marzeń, odkrywania nowych przestrzeni, stąd pewnie taka odwaga w podejmowaniu wyzwań.
— Jesteś asertywna?
— Staram się. Nie jestem asertywna z natury, ale nauczyłam się odkąd prowadzę zespół. To bardzo przydatna cecha.
— Masz też chyba w sobie trochę przekory. Mogłaś zrobić karierę w aktorstwie, jednak zrezygnowałaś na rzecz muzyki. Dryg do muzyki miałaś od zawsze, to przeważyło?
— Muzyka jest materią w której czuje się w 100 procentach sobą. Wychodzę do publiczności z melodią, która płynie w mojej krwi, z moim przesłaniem. Ja kreuje swój wizerunek, ja decyduję, oczywiście przy udziale wielu wspaniałych osób, o wszystkich aspektach tego przedsięwzięcia. To jest bardzo piękne i bardzo wyzwalające. Świadomość, że zaproszeni przeze mnie muzycy, twórcy i artyści, wierzą w moją wizję, ufają mojej intuicji, jest naprawdę wyjątkowa. Ten stan jest nieporównywalny z żadnym innym.
— Wybrałaś folk amerykański. A przed laty słuchałaś mocnej muzyki, m.in. był to punk amerykański.
— Mam wrażenie, że z tym folkiem szukaliśmy się od lat. Zawsze powtarzam, że jedną z większych inspiracji w mojej muzyce są girlsbandy lat 50. i 60., czyli bardzo kiczowata i plastikowa muzyka. Muzyka folkowa była odpowiedzią na ten świat. Była żywa, nieposkromiona, polityczna, nie chodziła na kompromisy. Pamiętam, że jeszcze w liceum moja nauczycielka angielskiego chciała mnie zaznajomić z Dylanem, ale wówczas tego nie przyjmowałam, nie rozumiałam. Minął czas i teraz ja chciałabym ten folk na nowo przywołać. Szczególnie, że w muzyce światowej pojawiła się znów fala neofolku i mnóstwo świetnych zespołów, które taką muzykę odkrywają.
— Wciąż jednak wracasz do amerykańskich klimatów. W Stanach Zjednoczonych spędziłaś trochę czasu. Pozostał sentyment?
— W amerykańskiej muzyce jest koloryt. Pewnie ze względu na wielokulturowość, mnóstwo wpływów z każdego zakątka świata. W samym folku rozróżniamy obecnie tyle warstw, że ciężko się już połapać. Folkiem nazywamy Devendrę Banhart, z jego eklektycznymi płytami - obrazami i Mumford and sons, z pozoru z typowym dla folku instrumentarium w postaci kontrabasu, banjo czy gitary. Ale ja zawsze byłam przeciwna kategoryzowaniu muzyki. Niech ona po prostu gra, bez względu na gatunek.
— W przypadku najnowszej trasy koncertowej„ FOLK it! TOUR” piszesz – „przychodzi czas kiedy chce się wrócić do początków – poczuć na nowo ten dreszcz, który czuło się po raz pierwszy siedząc samotnie w pokoju, na dywanie, śpiewając dla samej siebie. Nowa trasa, zmieniony skład. Kolejna zmiana. Znów nas zaskoczysz?
— Mam taką nadzieję. Choć bardziej od zaskakiwania się, liczę na rozkoszowanie się tym, co przygotowaliśmy.
— Lubisz, kiedy życie cię zaskakuje?
— Życie zaskakuje czy nam się to podoba, czy też nie. Chyba trzeba to po prostu zaakceptować i cieszyć się tym, co przynosi.
— Wychowałaś się wśród kobiet. To daje siłę?
— Kobiety mają w sobie niezwykła siłę i energię, a ja mam to szczęście, że mam w swoim życiu parę naprawdę bliskich i ważnych kobiet. Staram się dbać o te relacje, choć pojawienie się mojej małej kobietki skupiło moją uwagę w najbliższym kręgu. Ale piękne w tych moich relacjach z kobietami jest jednak to, że nie wymagają ode mnie stałego kontaktu, dzwonienia codziennie, a pozwalają robić swoje i są obok. Bardzo cenię sobie te swobodę i jednocześnie tę moc.
— Jednak świat muzyki jest w dużej mierze światem męskim, który rządzi się swoimi prawami. Ty proponujesz swój kobiecy świat. Z determinacją realizujesz kolejne plan. Co pomaga, by utrzymać się i być na fali?
— Czy rzeczywiście tak jest z tym muzycznym męskim światem? Czy już się do tego przyzwyczailiśmy i nie zauważamy zmian? Mam wrażenie, że na naszym muzycznym podwórku jest mnóstwo kobiecych głosów, coraz więcej kobiecych projektów, nie tylko indywidualnych, ale i skupiających artystki z różnych światów. Ja proponuję swój świat. Nie kobiecy, nie męski, ale po prostu mój świat, Świat Julii Pietruchy. I jeśli ktoś odnajduje w nim coś ważnego dla siebie, to to mnie cieszy. Po prostu robię swoje.
— Twoją inspiracją jest córka?
— Odkąd zostałam mamą każdy dzień jest nieprzewidywalny. Zarówno dla mnie, jak i dla małej. Ale to jest piękne, każdego dnia uczymy się siebie na nowo. To chyba najbardziej nieprzewidywalna życiowa rola, więc ja jestem zadowolona. Nie ma nudy. Obserwuje, czerpię z każdego uśmiechu, z każdego smutku i uczę się. A czas płynie, tak pięknie płynie.
— Planujesz znów zmienić miejsce zamieszkania? Może Warmia i Mazury?
— Na razie bardzo mi dobrze nad morzem (śmiech). Dziękuję za pomysł. Uważam, że Olsztyn, szczerze, byłby drugim miastem po Gdańsku w którym mogłabym zamieszkać. No i jeszcze Wrocław.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez