Doktor Ania: Słodkie dzieciństwo to nie wata cukrowa [ROZMOWA]

2019-10-26 20:00:00(ost. akt: 2019-10-25 14:49:51)

Autor zdjęcia: Olga Jasińska

Zawsze irytowało mnie owijanie w bawełnę ważnych spraw, tłumaczenie prostych rzeczy w skomplikowany sposób — mówi dr Anna Makowska, edukatorka żywieniowa, znana w Internecie jako Doktor Ania. Dosadnie i w bardzo prosty sposób mówi rodzicom, że za dużo cukru w diecie ich dzieci może narobić problemów.
— „Nie kupuj dziecku gówien w nagrodę” pisze pani na swoim blogu — chyba nikt jeszcze tak szczerze i bezpośrednio nie nazywał niezdrowego jedzenia. Skąd ta dosadność?
— Wiele osób nie rozumie jak ważne jest zdrowe odżywianie, zbilansowana dieta, nawyki żywieniowe - zwłaszcza u dzieci. Denerwuje mnie społeczne przyzwolenie na bylejakość produktów dla dzieci, nadmiar cukru w placówkach, które powinny kształtować prawidłowe postawy również wobec dbania o zdrowie. Ile razy można powtarzać dorosłym ludziom, że nadmiar cukru jest szkodliwy i dzieci nie powinny spożywać słodyczy codziennie?

— Rozumiem, że nas, Polaków, charakteryzuje niska świadomość żywieniowa?
— Nie chcę generalizować. Wiele osób doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że odżywianie i styl życia mają bezpośredni wpływ nie tylko na nasz wygląd, ale też na nasze zdrowie. Część osób nie wie, a część wie, ale bagatelizuje temat dopóki nie dzieje się coś złego. Tyle, że gdy lądujemy u lekarza, często jest już troszkę za późno. Wystarczy chociażby pogadać z dentystą dziecięcym. Dwulatek na fotelu to już dziś smutny standard.

— Nie czuje pani, że to walka z wiatrakami? Przecież i tak mamusia da słodzony jogurcik, bo dzieciak od tego nie umrze.
— Nigdy nikogo do niczego nie zmuszam. Każdy z nas ma wybór, a za swoje decyzje musi ponieść konsekwencje. Jest mi tylko przykro, że za złe decyzje rodziców konsekwencje często ponoszą dzieci. Niektórych rzeczy nie da się uniknąć — nie jesteśmy wróżkami, nie wiemy co zdarzy się w przyszłości, jak potoczy się nasze życie. Ale akurat o konsekwencjach diety niedoborowej, diety opartej na fast-foodach czy konsekwencjach permanentnego nadmiaru cukru można poczytać i wprowadzić pewne zmiany, oszczędzając dziecku w ten sposób kilku problemów.

— Jak to w ogóle się zaczęło, że postanowiła pani szerzyć wiedzę w wirtualnym świecie i stała się znaną z ciętego języka Doktor Anią?
— Od zawsze lubiłam przekazywać wiedzę, w rodzinie od strony mojej mamy kobiety są nauczycielami od pokoleń. Również moja droga zawodowa od 2004 roku związana jest z nauczaniem. W 2015 roku dodałam do portfolio Internet, bo to świetna droga aby dotrzeć do szerszego grona. Cięty język wynika chyba z niechęci do wodolejstwa. Zawsze irytowało mnie owijanie w bawełnę ważnych spraw, tłumaczenie prostych rzeczy w skomplikowany sposób. Owszem, być może posługując się językiem naukowym wyglądam bardziej profesjonalnie, tyle, że mnie nie zależy na reperowaniu ego. Wolę temat załatwić jednym zdaniem zamiast owijać prosty, drewniany patyczek słodką, lepką watą cukrową.

— Co piąte dziecko w Polsce jest otyłe. Nasza wielka wina?
— Ciężko powiedzieć. Nie da się patrzeć na to zjawisko bez kontekstu społeczno-ekonomiczno-politycznego. Przemiany w latach 80 i 90, puste półki w latach wcześniejszych - wszystko ma znaczenie, bo to wszystko kształtowało nawyki żywieniowe i zakupowe nasze, naszych rodziców i naszych dziadków. To, co dzieje się teraz jest także pokłosiem pewnych braków z naszego dzieciństwa. Wystarczy porównać czekoladę, jako przedmiot pożądania dzisiaj i kiedyś. Czekolada dla nas, naszych rodziców i dziadków była kiedyś czymś trudno lub wręcz nieosiągalnym. Teraz wchodzę do sklepu i mam ścianę czekolad o każdym niemal smaku.

— Ludzie skarżą się, że nie stać ich na zdrowe jedzenie. Że to, co zdrowe jest drogie…
— Najłatwiej jest narzekać, wiem. A później obejrzeć reklamę w tv, iść do sklepu i bezmyślnie kupić reklamowany pseudozdrowy produkt. Dużo trudniej jest przeczytać etykietę, zastanowić się nad składem, poświęcić te 5-10 minut w sklepie na wybór lepszego — często nawet tańszego produktu. Chcemy szybkich, zero-jedynkowych rozwiązań, a tak się często nie da. Nie masz kasy na drogie produkty? Przecież nie musisz jeść egzotycznych potraw. Nasze krajowe produkty, zwłaszcza te sezonowe są równie dobre. Kasze, warzywa, owoce. Natka pietruszki kosztuje mniej niż 2 zł za pęczek, kapusta kiszona kilka złotych za kilogram. Nie stać cię na ekociastka? To kup tańsze surowce i zrób sama coś fajnego, np. banalne ciastka owsiane ze zwykłych płatków owsianych za 2 zł.

— Jak świadomie robić zakupy? Kto by tam miał czas na analizowanie składów…
— Jak nie mamy czasu, to rzut oka na ilość linijek składu - jak prosty chleb czy ciasto ma 10 linijek tekstu, to szkoda czasu i ambarasu. Drugi rzut oka to tabela wartości odżywczych i rubryka „cukry”. 2-6 g cukru na 100 g produktu - dobrze. Natomiast 20-30 g - źle. Proste.

— W jednym z wywiadów mówi pani: „Gdybym mogła zlikwidować jakiś dział spożywczy, to z pewnością byłby to dział dla dzieci, bo tam jest po prostu jeden wielki syf”. Co konkretnie ma pani na myśli? Jakie produkty?
— Większość? Jest coraz lepiej ale nadal sporo bym wywaliła. Zasłanianie się mlekiem, pełnoziarnistym zbożem, śladowymi ilościami soków z koncentratu, a w składzie tony cukru z tłuszczem. Słodzony nabiał, płatki śniadaniowe, napoje i oczywiście tzw. „wody smakowe”, na które mam alergię.

— Ale przecież i tak dziecko się z nimi zetknie: na urodzinach, przyjęciach, w szkole...
— I co w związku z tym? Przecież nie chodzi o to, aby zabraniać, izolować czy udawać, że słodycze nie istnieją. Istnieją, mają swoje walory. Ale nie róbmy z nich przedmiotów magicznych, nie nagradzajmy słodyczami, nie dawajmy słodyczy na pocieszenie! To po prostu zwykły, mniej zdrowy, ale jednak nadal zwykły element menu. Łączmy je też (jak już słodycze muszą być) z aktywnością sportową, zamiast siedzeniem przed telewizorem czy komputerem.

— Niedawno wydała pani książkę na ten temat: „Żywność dla dzieci". Czym wyróżnia się ona na tle innych poradników?
— Książki, które piszę charakteryzują się trzema rzeczami: prostym, zrozumiałym językiem, zwięzłym przekazem, aby człowiek nie tracił cennego czasu na wodolejstwo oraz jakością wykonania. Lubię rozpieszczać Czytelnika nie tylko sposobem wypowiedzi, ale też jakością papieru, który dotyka.

— Naprawdę może być słodkie dzieciństwo bez waty cukrowej?
— Może. Dla mnie słodkie dzieciństwo to wspólne czytanie książek, taniec na środku pokoju, głupawka przed snem i pidżama party rano, wieczorne rozmowy na ważne tematy i szaleństwa na placu zabaw. Żadna ilość, nawet najlepszych słodyczy czy góra wspaniałych, reklamowanych w tv zabawek tego nie zastąpi.

Aleksandra Tchórzewska


Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Prem #2810757 | 91.216.*.* 28 paź 2019 15:40

    Jakie to szczęście, że moje dziecko nie je słodyczy. Jeszcze nikomu nie dało się namówić, a wielu próbowało.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz

  2. dlamyślących #2810638 | 83.9.*.* 28 paź 2019 12:01

    Wrogiem nr 1 jest cukier i jego hybrydy, które w tej chwili są wszechobecne. Znajdziemy go nie tylko w słodyczach, ale również w chlebie, wędlinach, lekach, wszystkich przetworzonych i gotowych potrawach, nawet, zgodnie z ustawą, w produktach, które mają napis bez cukru. Może więc skończmy z hipokryzją i nie zwalajmy całej winy na rodziców, tylko niech Państwo zrobi porządek na poziomie producentów. Zrobi? Oczywiście, że nie zrobi, bo za tym stoi olbrzymia kasa, więc będzie mydlić nam się oczy, że cała wina leży po stronie zwykłego człowieka, który prowadzi nieracjonalny tryb życia, a to nie do końca jest prawda. Problem w tym, że nikt już nie chce mieć zdrowego społeczeństwa. Przemysł spożywczy to wierzchołek pierwszej góry lodowej......

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Cóż #2810198 | 81.190.*.* 27 paź 2019 00:39

      Z jednym się zgodzę- nagrodą nie może być słodycz, cukier, tego przestrzegam, nagrodami u nas są zabawki, pluszaki, czasem drobne, czasem większe. Nie zwracam natomiast uwagi na skład czegokolwiek. Po prostu dziecko je, to, co lubi, a znając wiele smaków- nie pogardzi również kalafiorem czy buraczkami na obiad, które sama ugotuję i zetrę na tarce. Ale rzeczywiście- smak czekolady dziecko poznało, ku boleści teściowej, w wieku dwóch lat, a smak lodów chyba jakoś w wieku trzech, może pół roku później. Nie ma więc ciśnienia na słodycze i lody. Lubi je, był taki dzień, że jedna babcia dała torebkę cukierków, dziecko przemyciło je do swojego pokoju, a potem sprawdzając, czy my nie widzimy, zajadało się cukierkami, jakieś galaretki, aż skończyło się wymiocinami całą noc, dzięki temu teraz nadal pyta, czy może zjeść wafelka, albo ciastko, choć już chodzi do szkoły. Wie, że my znamy limit, żeby brzuszek się nie zbuntował. i nie płacze, gdy mówię, dziś już nie. słodycze u nas leżą na stole, nie zabraniam dziecku, gdy zapyta, a uznam, że może. Wiem, że pyta, czy może, żeby czuć się dobrze. Do szkoły słodyczy nie dostaje, do picia w domu stoi woda, albo soki, ale takie z kartonów na kilka litrów z pompką, dziecko woli wodę. je normalnie parówki, jogurty z obrazkami, ale także kabanosy, owoce i warzywa. Nie śledzę etykiet. wyniki są super, nadwagi nie ma, nawet niedowaga nam groziła do szóstego roku życia. Potem jakoś się wyrównało, żebra nie wystają, pomimo wilczego apetytu. Powiedziałabym, że mam chude dziecko, ale kości nie wystają, a je dużo, ale mało słodyczy, fast-foody również kupujemy od czasu do czasu, ale nigdy nie jest to nagroda, jest to dodatek raz, dwa razy w miesiącu. nie dajmy się zwariować ze zdrową żywnością, my zabronimy czegoś, to i tak to dziecko gdzieś pozna- uczmy dziecko jeść nawet niezdrowe typu lody i fast-foody, ale z głową, wtedy nie będzie miało dziecko ciśnienia, że chce to czy tamto i musi.

      odpowiedz na ten komentarz