Nadciśnienie wyleczyłem sportem

2019-10-02 12:57:50(ost. akt: 2019-10-02 13:12:44)
O tym, że strzelectwo pozwala leczyć nadciśnienie, a zaangażowanie w politykę bywa wynikiem zwiedzania świata rozmawiamy z Piotrem Lisieckim, liderem Konfederacji Wolność i Niepodległość na Warmii i Mazurach.
— Hobby zazwyczaj dużo mówi o człowieku. Co pan lubi robić w wolnym czasie?
— Od wielu lat z pasją uprawiam strzelectwo sportowe. Kilka dni temu zostałem wybrany na wiceprezesa Wojewódzkiego Związku Strzelectwa Sportowego. Jestem też prezesem WMKS Kormoran i sędzią II klasy. To naprawdę piękny sport, który polecam każdemu. I to nie tylko mężczyznom, ale i kobietom, które potrafią osiągać bardzo wysokie wyniki w strzelectwo. O zaletach dla zdrowia już powiedziałem. Każdemu proponuję, żeby zasmakował w strzelaniu. Trudno zaprzeczyć, że jestem nie tylko pasjonatem, ale i zatwardziałym propagatorem strzelectwa.

— Brzmi dosyć groźnie. Skąd takie zamiłowanie do strzelania?
— Pewnie wszyscy się zdziwią, ale lekarz mi to zalecił. Miałem poważne nadciśnienie. Specjalista, z którym konsultowałem tę dolegliwość, zachęcał mnie do tego, żeby zacząć uprawiać niewysiłkowy sport, który wymaga skupienia i spokoju. Padło właśnie na strzelectwo. I muszę stwierdzić, że to była świetna decyzja. Udało się uregulować nadciśnienie, a ja zyskałem naprawdę relaksującą pasję.

— W czym jeszcze, oprócz leczenia nadciśnienia, przydają cechy potrzebne do uprawiania strzelectwa?
— Z pewnością w prowadzeniu biznesu. Jestem przedsiębiorcą od lat 90. Zaczynałem od sklepiku. Potem rozpocząłem działalność w branży wydawniczej. Rola przedsiębiorcy w naszych warunkach wymaga skupienia i spokoju, że nie wspomnę o celnych decyzjach.
Wydaję pisma branżowe związane z hodowlą zwierząt gospodarczych. To pozwala mi na kontakt z przedsiębiorcami nie tylko z naszego regionu i kraju, ale praktycznie z całego świata. Tym bardziej, że jestem prezesem Zarządu Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.
Warto też pamiętać, że przemysł drobiarski, czy hodowla indyków są jedną z wizytówek naszego województwa. Ta branża jednak, tak samo, jak inne boryka się z trudnościami wynikającymi ze słabej infrastruktury drogowej, bolączkami społecznymi spuścizny po dawnych Państwowych Gospodarstwach Rolnych, czy zwyczajnie ucieczki mieszkańców z terenu Warmii i Mazur za granicę.

— Często hodowcy są oskarżani o okrucieństwo wobec zwierząt…
— Trzeba z taką paranoicznie lewacką mitologią walczyć. Jak już powiedziałem, znam wielu hodowców z całego świata. To oczywiście biznesmeni, ale żaden z nich nie jest sadystą czerpiącym radość z cierpienia zwierząt. Przeciwnie, najczęściej robią wszystko, co możliwe, są nawet zdecydowani na ponoszenia dodatkowych kosztów, żeby ograniczyć cierpienie zwierząt, które hodują.
Jednocześnie z samej definicji hodowli przeznaczonej na cele spożywcze wynika dostarczenie mięsa, czy jajek na nasze stoły. Bez uboju nie dostaniemy mięsa. Zwyczajnie nie dajmy się zwariować tym, którzy zrobili sobie źródło utrzymania z propagowania chorej wersji ekologii. We wszystkim jest potrzebne zdroworozsądkowe myślenie.

— Przedsiębiorca, działacz sportowy… Skąd na liście pana aktywności znalazła się jeszcze polityka?
— To naturalna konsekwencja właśnie między innymi prowadzenia działalności gospodarczej. W swojej pracy miałem możliwość zjeździć kawał świata, nawiązać kontakty z ludźmi prowadzącymi biznes w najróżniejszych jego zakątkach. Wiele rozmawiamy.
To okazja do poznania różnych rozwiązań podatkowych i systemowych. Trudno w takiej sytuacji nie porównywać możliwości, które daje nam państwo w Polsce i możliwości, które są motorem rozwoju w wielu innych miejscach. Ja jestem patriotą wychowanym w poczuciu, że trzeba starać się tak urządzać sprawy w swojej ojczyźnie, żebyśmy mogli rozwijać się jako silny naród i silny kraj. Zamiast wyjeżdżać, można próbować zmieniać rzeczywistość na lepszą. I wejście w politykę było dla mnie konsekwencją tego myślenia.

— Lista pana aktywności jest jeszcze dłuższa. Jest pan też społecznikiem znanym z propagowania pamięci o kresach Rzeczpospolitej...
— Tu u nas, na Warmii i Mazurach, większość z nas to potomkowie osób, które zostały tu przywiezione, albo nie udało się im stąd wyjechać. Kresowiaków przywieziono na nasze tereny po utracie przez Polskę kresów. Zaraz potem przywieziono tu wielu Ukraińców przesiedlonych w ramach akcji Wisła. Rdzenna ludność była przesiedlana do Niemiec, a wielu Warmiaków wyjechało tam w latach 70. Stanowimy mieszankę, która razem żyje i wychowuje kolejne pokolenia. Wypada jednak szanować pamięć o swoim pochodzeniu. To naturalny powód do dumy. Ja jestem trzecim pokoleniem Wołyniaków na Warmii i Mazurach. I ta pamięć miejsca pochodzenia i dramatów, które dotykały właśnie Wołyniaków jest u mnie bardzo silna.

— Takie silne poczucie tożsamości nie przeszkadza w codziennym życiu?
— Przeciwnie. Ułatwia jasno określać swoje cele i je realizować, także definiować i realizować cele w polityce.

Stanisław Kryściński