Gdy bibliotekarz z weterynarzem i przedsiębiorcą jadą na akcję.
2019-09-24 12:00:00(ost. akt: 2019-09-25 10:29:57)
Artykuł
sponsorowany
Ile razy każdy z nich wyjeżdżał do akcji? Trudno zliczyć. W ciągu tylko jednego roku strażacy z OSP w Gietrzwałdzie biorą
udział w ponad stu zdarzeniach. Co ich skłania do tego, aby bezinteresownie pomagać innym, narażając swoje zdrowie i życie?
Przecinająca gminę Gietrzwałd droga krajowa nr 16 nie należy do najbezpieczniejszych.
Co jakiś czas słychać w mediach o wypadkach, które mają tu miejsce. Jeszcze pełniejszy obraz zyskamy, śledząc kroniki policyjne.Strażacy z Gietrzwałdu z opresji ratują nie tylko ludzi, ale nierzadko również zwierzęta. I nie chodzi tylko o kotka, który wszedł na drzewo i nie może z niego zejść. Proszę się nie śmiać, bo takie sytuacje, owszem, zdarzają się. A co wówczas,gdy wszystkie bandaże trzeba zużyć do opatrzenia rannego konia, którego brzuch podczas wypadku został pocięty
przez blachy? Okazuje się, że najdziwniejsze scenariusze pisze samo życie. Dziś 70 procent akcji strażackich to miejscowe zagrożenia, do których zalicza się również wypadki w komunikacji drogowej. Pozostałe 30 procent to pożary i inne zdarzenia. Środowy wieczór, kwadrans po dwudziestej... Słucham kolejnej opowieści strażaków z OSP w Gietrzwałdzie w ich remizie. Za szybą połyskują wypolerowane, czerwone wozy gotowe do akcji. Jacek jest przedsiębiorcą, Tomek
— bibliotekarzem, Patryk — ratownikiem medycznym, Robert — weterynarzem, Rafał pracuje w sklepie meblowym,
a Mariusz, Łukasz i Kamil na co dzień są zawodowymi strażakami. To, co potrafią i jakiego sprzętu używają do akcji, właściwie nie różni ich od zawodowców. Wiedzą, bo mają porównanie. Kiedy zawyje syrena, rzucają zajęcia i wsiadają do swoich samochodów lub wybiegają z domów i pędzą do remizy. Liczy się każda sekunda, więc nieraz nie zdążą się nawet porządnie ubrać. Były przypadki, kiedy pod remizę podjeżdżali w samej bieliźnie. Adrenalina towarzyszy im
niemal przy każdej sytuacji, szczególnie wówczas, gdy otrzymują informację o uwięzionych osobach w rozbitych
samochodach. — Wówczas milkną wszelkie dyskusje w wozie i każdy w ciszy przygotowuje się do akcji — mówi Łukasz Iwanowski. Czy odczuwają strach? — Oczywiście, to normalny, ludzki odruch — tłumaczy Mariusz Kałamarski. — Gdybyśmy go odłożyli na bok znaczyłoby to, że z nami coś nie tak. Rafał Żurański jeszcze jako chłopak podjeżdżał pod remizę, kiedy zawyła syrena. — Strażacy od dzieciństwa robili na mnie wielkie wrażenie —
opowiada. Chciał być taki jak oni. Kiedy skończył 18 lat, spełniło się jego marzenie. Teraz razem z nimi jeździ na akcje.
Niektórzy z aktualnych członków jednostki niegdyś przez znajomych zostali zaproszeni na strażackie zawody
i już w straży zostali na dobre... Co im się w tym wszystkim podoba? — Na pewno chęć niesienia pomocy innym oraz to, że nie ma dwóch takich samych akcji — mówi Jacek Wiśniewski. — Z otwartymi złamaniami już się oswoiliśmy. Najtrudniejsze są momenty, kiedy musimy wydobyć z samochodu ofiary śmiertelne. Zawsze pewną barierę stwarza kontakt z ciałem zmarłego. Kiedy jednak mogą, ratują daną osobę do skutku. Podczas naszej rozmowy nie skrywają tego, że kiedy razem z nimi na akcję wyrusza ratownik Patryk Wołczak, to najpierw jemu dają się „wykazać”. — Oprócz opatrywania
ran staramy się również zapewnić wsparcie psychologiczne — mówi. Potrafią współpracować podczas samych zdarzeń, jak
i poza nimi. — Spotykamy się w remizie nie tylko po to, aby wyczyścić i przygotować sprzęt — tłumaczy Łukasz Iwanowski. — Łączy nas coś więcej, mimo tego, że każdy z nas ma inną osobowość i charakter. Szybko potrafimy wyjaśnić sobie nieporozumienia i przejść nad nimi do porządku. — Zdarza się, że razem pomagamy sobie naprawiać samochody — dodaje Kamil Lisek, który często prowadzi wóz strażacki, kiedy wyruszają na akcje. Pod maską 370 koni mechanicznych, a w zbiorniku pięć tysięcy litrów wody. Liczby mówią same za siebie, że to nie przelewki. — Niestety, kierowcy słysząc i widząc straż pożarną, nie zawsze potrafią zachować się na drodze jak należy — opowiada Kamil. — Nieraz ryzykownie
hamują na zakrętach zaraz przed naszym pojazdem, co stwarza dla nas, ale również i dla nich ogromne zagrożenie. Nie da się nagle zatrzymać rozpędzonego kolosa. Kierowcy zapominają również o korytarzu życia. Najmłodszy stażem w gietrzwałdzkiej jednostce jest weterynarz Robert Nieroda. — Do straży namówiła mnie... żona — wspomina z uśmiechem. — Jak na razie podczas działań najczęściej zajmuję się zabezpieczeniem miejsca akcji i kieruję ruchem. Wszystko jeszcze przed nim. Z tak zgraną drużyną można zdziałać naprawdę wiele.
Co jakiś czas słychać w mediach o wypadkach, które mają tu miejsce. Jeszcze pełniejszy obraz zyskamy, śledząc kroniki policyjne.Strażacy z Gietrzwałdu z opresji ratują nie tylko ludzi, ale nierzadko również zwierzęta. I nie chodzi tylko o kotka, który wszedł na drzewo i nie może z niego zejść. Proszę się nie śmiać, bo takie sytuacje, owszem, zdarzają się. A co wówczas,gdy wszystkie bandaże trzeba zużyć do opatrzenia rannego konia, którego brzuch podczas wypadku został pocięty
przez blachy? Okazuje się, że najdziwniejsze scenariusze pisze samo życie. Dziś 70 procent akcji strażackich to miejscowe zagrożenia, do których zalicza się również wypadki w komunikacji drogowej. Pozostałe 30 procent to pożary i inne zdarzenia. Środowy wieczór, kwadrans po dwudziestej... Słucham kolejnej opowieści strażaków z OSP w Gietrzwałdzie w ich remizie. Za szybą połyskują wypolerowane, czerwone wozy gotowe do akcji. Jacek jest przedsiębiorcą, Tomek
— bibliotekarzem, Patryk — ratownikiem medycznym, Robert — weterynarzem, Rafał pracuje w sklepie meblowym,
a Mariusz, Łukasz i Kamil na co dzień są zawodowymi strażakami. To, co potrafią i jakiego sprzętu używają do akcji, właściwie nie różni ich od zawodowców. Wiedzą, bo mają porównanie. Kiedy zawyje syrena, rzucają zajęcia i wsiadają do swoich samochodów lub wybiegają z domów i pędzą do remizy. Liczy się każda sekunda, więc nieraz nie zdążą się nawet porządnie ubrać. Były przypadki, kiedy pod remizę podjeżdżali w samej bieliźnie. Adrenalina towarzyszy im
niemal przy każdej sytuacji, szczególnie wówczas, gdy otrzymują informację o uwięzionych osobach w rozbitych
samochodach. — Wówczas milkną wszelkie dyskusje w wozie i każdy w ciszy przygotowuje się do akcji — mówi Łukasz Iwanowski. Czy odczuwają strach? — Oczywiście, to normalny, ludzki odruch — tłumaczy Mariusz Kałamarski. — Gdybyśmy go odłożyli na bok znaczyłoby to, że z nami coś nie tak. Rafał Żurański jeszcze jako chłopak podjeżdżał pod remizę, kiedy zawyła syrena. — Strażacy od dzieciństwa robili na mnie wielkie wrażenie —
opowiada. Chciał być taki jak oni. Kiedy skończył 18 lat, spełniło się jego marzenie. Teraz razem z nimi jeździ na akcje.
Niektórzy z aktualnych członków jednostki niegdyś przez znajomych zostali zaproszeni na strażackie zawody
i już w straży zostali na dobre... Co im się w tym wszystkim podoba? — Na pewno chęć niesienia pomocy innym oraz to, że nie ma dwóch takich samych akcji — mówi Jacek Wiśniewski. — Z otwartymi złamaniami już się oswoiliśmy. Najtrudniejsze są momenty, kiedy musimy wydobyć z samochodu ofiary śmiertelne. Zawsze pewną barierę stwarza kontakt z ciałem zmarłego. Kiedy jednak mogą, ratują daną osobę do skutku. Podczas naszej rozmowy nie skrywają tego, że kiedy razem z nimi na akcję wyrusza ratownik Patryk Wołczak, to najpierw jemu dają się „wykazać”. — Oprócz opatrywania
ran staramy się również zapewnić wsparcie psychologiczne — mówi. Potrafią współpracować podczas samych zdarzeń, jak
i poza nimi. — Spotykamy się w remizie nie tylko po to, aby wyczyścić i przygotować sprzęt — tłumaczy Łukasz Iwanowski. — Łączy nas coś więcej, mimo tego, że każdy z nas ma inną osobowość i charakter. Szybko potrafimy wyjaśnić sobie nieporozumienia i przejść nad nimi do porządku. — Zdarza się, że razem pomagamy sobie naprawiać samochody — dodaje Kamil Lisek, który często prowadzi wóz strażacki, kiedy wyruszają na akcje. Pod maską 370 koni mechanicznych, a w zbiorniku pięć tysięcy litrów wody. Liczby mówią same za siebie, że to nie przelewki. — Niestety, kierowcy słysząc i widząc straż pożarną, nie zawsze potrafią zachować się na drodze jak należy — opowiada Kamil. — Nieraz ryzykownie
hamują na zakrętach zaraz przed naszym pojazdem, co stwarza dla nas, ale również i dla nich ogromne zagrożenie. Nie da się nagle zatrzymać rozpędzonego kolosa. Kierowcy zapominają również o korytarzu życia. Najmłodszy stażem w gietrzwałdzkiej jednostce jest weterynarz Robert Nieroda. — Do straży namówiła mnie... żona — wspomina z uśmiechem. — Jak na razie podczas działań najczęściej zajmuję się zabezpieczeniem miejsca akcji i kieruję ruchem. Wszystko jeszcze przed nim. Z tak zgraną drużyną można zdziałać naprawdę wiele.
W XIII Ogólnopolskich Mistrzostwach w Ratownictwie
KPP w Polsce, które odbyły się w czerwcu w Barczewie, strażacy z Gietrzwałdu zajęli
drugie miejsce w kat. OSP i dziesiąte w ogólnej klasyfikacji! Nagrodę otrzymali
również za najlepszy występ w konkurencji „banita”.
Wojciech Kosiewicz
Źródło: Artykuł internauty
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
abo #2798586 | 79.190.*.* 2 paź 2019 12:03
Racja! Weterynarzem był Kukeszko, zapity a my jesteśmy lekarzami medycyny weterynaryjnej. Pogardliwa forma powinna wyjść z języka przekazu. Do leczenia takich byków to tylko lekarz weterynarii.
odpowiedz na ten komentarz
JA #2797120 | 212.180.*.* 29 wrz 2019 10:35
Lekarzem weterynarii Panie Dziennikarzu od siedmiu boleści.
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)