Gdzie leży granica między ostrożnością a odwagą?

2019-07-07 19:30:00(ost. akt: 2019-07-05 14:54:08)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

13 lipca na festynie „Lato z Książką” w Mikołajkach, Jacek Pałkiewicz będzie promować swoją, zaliczaną do klasyki literatury podróżniczej „Pasję życia”, w której opowiada o odkrywaniu egzotycznych krain i poznawaniu ludzi osiadłych w regionach odległych zarówno w sensie geograficznym, jak i czasowym. Także o drodze do sukcesu, o narodzinach mitu, który stał się wzorem dla dwóch pokoleń.
— Osiem lat temu przyjmując funkcję ambasadora Mazur w globalnym konkursie „7 Nowych Cudów Natury”, liczył pan na znalezienie się w wąskiej siódemce.
— Wykonałem gigantyczną robotę, zdobyłem poparcie premiera, trzech prezydentów RP, Episkopatu, a nawet apostolskie błogosławieństwo Benedykta XVI. Miałem prawo wierzyć, że znajdziemy się na złotej liście. Wprawdzie Kraina Wielkich Jezior nie zakwalifikowała się do złotej siódemki, to mimo wszystko odnieśliśmy duży sukces. Zostaliśmy sklasyfikowani między 8 a 14 miejscem, pozostawiając za sobą ikony światowej przyrody jak Malediwy,  Wielki Kanion Kolorado, czy Galapagos. Brand Mazur okazał się idealnym hitem eksportowym, zwrócił na nas oczy świata, chociaż nie do końca została wykorzystana ta bezprecedensowa szansa. Nie umiemy się promować, nasze sukcesy przechodzą bez echa, nawet ewidentnych zwycięstw nie potrafimy przekuć na polepszenie obrazu Polski na świecie.

— To może i lepiej, bo zadeptano by nam Mazury, tak jak to ma miejsce w Machu Picchu, Angkorze, czy Petrze.
— Chcemy czy nie, to na Mazurach będzie coraz tłoczniej. Na to, niestety, skazane są wszelkie atrakcyjne miejsca na wszystkich kontynentach. Wiąże się to z negatywnymi aspektami i zagrożeniem dla środowiska. Mając na uwadze dobro regionu, należałoby podjąć środki zaradcze, odpowiedzialną formę przebywania na łonie przyrody, pomyśleć o edukacji, profilaktyce i zaostrzeniu przepisów.

— Ma pan tutaj swoje ulubione miejsce?
— Jestem zafascynowany dzikością Puszczy Rominckiej, jej rozległymi torfowiskami porosłymi świerczyną.
Zachwyca mnie również Puszcza Borecka, pokryta nieprzebytymi chaszczami, unikalne połączenie prastarych borów i dużych akwenów wodnych. Kiedyś pływałem Krutynią i niektórymi szlakami kajakowymi, które dobrze znał najsłynniejszy mazurski turysta - ksiądz Karol Wojtyła.

— W Mikołajkach będzie Pan promować swoją „Pasję życia”.
— Także i ostatnią książkę „Dubaj, prawdziwe oblicze”. Tak o przesiąkniętym mitami i stereotypami emiracie nie pisał jeszcze nikt. Obalam tam mit o ikonie ekscesów i ostentacyjnego zbytku. Uciekam od świata czaru i zrywam jego złotą maskę, ujawniając drugie oblicze sztucznego raju. Oblicze, o którym głośno się nie mówi i nie pisze. Za tę książkę zostałem tam skazany zaocznie na 6 lat więzienia.

— Łatwiej jest znieść srogie zimno czy doskwierający upał?
— Zimno, bo człowiek ma wtedy większe możliwości obrony, może cieplej się ubrać, rozgrzać się w ruchu, schronić się, rozpalić ognisko. Na Saharze bez odpowiedniej ilości wody, szanse przeżycia ograniczają się do zera. Trzeba jednak wiedzieć, że przeszywający chłód ukrywa wielką pułapkę: łatwo potrafi doprowadzić do osłabienia woli i do utraty instynktu samozachowawczego.

— Granica oddzielająca ostrożność od śmiałości, a śmiałość od szaleństwa?
— Jeśli wykluczyć ignorancję i zuchwałość, to taka granica nie istnieje. To kwestia sytuacji i doświadczenia, bo ekstremalne środowiska nie wybaczają aroganckim czy lekkomyślnym.
Człowiek podejmujący ryzyko, musi sam decydować, czy już trzeba się zatrzymać, czy też można iść jeszcze naprzód. Sytuacja jest gorsza wtedy, jeśli umysł jest na przykład zmącony przy postępującej hipotermii, albo otępiony przez górską chorobę.

— Gorzki smak klęski?
— Kiedyś zamierzałem dotrzeć do źródła Orinoko. Pora deszczowa zawitała tam dużo wcześniej niż było to przewidziane i zmuszeni byliśmy zawrócić, bo w przeciwnym przypadku nie mielibyśmy szans na powrót. Nad sukcesami człowiek przechodzi do porządku dziennego, zaś błędy i nieraz bolesne porażki zawsze go wzbogacają. Z każdego przewrócenia starałem się wyciągać lekcje i wnioski. Jak się potknąłem, przyrzekałem sobie, że to się nie może powtórzyć. Jak określił Paulo Coehlo „przegrana może być trampoliną do nowych zwycięstw. Nigdy nie ma porażek ani zwycięstw ostatecznych, bo dzisiejsza porażka może być jutrzejszym zwycięstwem”.

— Co uważa pan za swój sukces?
— Sukcesem jest całe moje życie. Poznałem świat, którego już nie ma, jego egzotykę, ginące kultury i ludzi których nie sposób zapomnieć. Widziałem jeszcze dawny Związek Sowiecki i doświadczałem otwartości duszy rosyjskiej. Cwałowałem na trojkach jak za czasów Gogola, a na Czukotce byłem “zmuszony” jeść tylko kawior i grillowaną rybą, bo nic innego nie było tam do spożycia. Nawet piękno Czarnego Lądu poznałem takie, które teraz można zobaczyć tylko na filmie “Śniegi Kilimandżaro”, czy “Pożegnanie z Afryką”. Jestem dumny, że mogłem rozsławiać dobre imię Polski w świecie. Sześć lat temu moja wyprawa „Szlakiem polskich badaczy Syberii" zadbała o polskie dziedzictwo narodowe za Uralem, przypominając o chlubnych polskich kartach w dziejach badawczo-odkrywczych. Uzyskałem wtedy zgodę gubernatora Kamczatki na zawieszenie tablicy pamiątkowej Benedykta Dybowskiego w Pietropawłowsku Kamczackim, co według polskich dyplomatów w Rosji wydawało się nie realne.

— Napisał Pan 30 książek. Na stronie www.palkiewicz.com widziałem setki artykułów w różnych językach. Czuje się Pan bardziej dziennikarzem czy pisarzem?
Z pewnością dziennikarzem. Zazdroszczę pisarzom, że z niczego, z wyobraźni, potrafią czerpać i pisać. Ja muszę twardo stać na ziemi, dotykać rzeczywistości, z mojej fantazji nic nie stworzę.

— Jakimi cechami powinien wyróżniać się podróżnik?
Pasja i ciekawość świata są najważniejsze, bez nich nie ma co wyruszać w drogę. To jest ciężki chleb, chłód, głód i napięcia, pot, strach i stres. Wszystko wygląda ładnie tylko na zdjęciach.

— Co denerwuje u innych?
Spóźnialstwo, niesłowność, a już szczególnie dyletantyzm.

— Niedawno byliśmy świadkami długiej serii zgonów pod Everestem.
— Wejście na Mount Everest to ogromna mordęga i wielkie ryzyko. Kilkadziesiąt lat temu było to wyczyn, o którym pisano książki. Dzisiaj nie jest warte nawet krótkiej wzmianki prasowej. Stanięcie na czubku świata z pewnością zapewnia fantastyczne doznania, a niektórym odrobinę sławy podnoszącej prestiż. Dawniej zagrożonemu partnerowi człowiek bezinteresownie pomagał, nawet jeśli sam balansował na granicy życia. Dziś człowiek w obliczu śmierci nie może liczyć na szlachetny odruch współtowarzysza wyprawy. W huraganowej zamieci, w chwili wyczerpania i skrajnego zziębnięcia nie ma miejsca na wyidealizowaną romantyczną etykę z czasów pionierów. Brutalna rzeczywistość w „strefie śmierci”, gdzie osłabiony organizm odczuwa dokuczliwie brak tlenu, gdzie każdy krok wymaga kolosalnego wysiłku, sprowadza się wyłącznie do egoizmu. Walka o własne życie w takich warunkach odsuwa w cień wszelkie ambicje, przyjaźń, solidarność.

— Na ile zmienił się pański świat podróży?
Coraz dociera do mnie, że żyję na przełomie epok. Dla mojej mamy wyjazd nad morze stawał się prawdziwa wyprawą, a podróż do Maroka była dla niej wydarzeniem, które wywarło niezatarty ślad. Dziadek płynął do Ameryki Południowej cały miesiąc, a ja zjadam śniadanie w domu, a kolację już w Buenos Aires. Do niedawna pisałem na maszynie, teraz używam komfortowego komputera. Kontakt z domem bywał prawie zerowy, istniała tylko poczta i bardzo długie oczekiwania na połączenie telefoniczne. Dzisiaj telefon satelitarny zapewnia globalny kontakt, a GPS uratowanie z każdego miejsca na Ziemi. Nasza Planeta staje się coraz mniejsza i jawi się w zasięgu ręki. Odległy, egzotyczny świat ginie i człowieka ogarnia pewna pustka, że „coś” się już skończyło.

— Niedyskretne pytanie, kiedy wybiera się pan na emeryturę?
— Swego czasu Reinhold Messner wyznał mi, że skończył sześćdziesiątkę i powoli będzie składać broń. „Nie mam już tej samej siły, sprawności i wytrzymałości. Chcę tylko zaliczyć jeszcze pustynię Gobi”, powiedział przed wyjazdem do Mongolii. Jestem od niego starszy o dwa lata, ale jeszcze wtedy takie myśli mnie nie nawiedzały. Rozrachunek z przeszłością nie należy do łatwych, ani przyjemnych, trudno jest zaakceptować fakt przemijania. Skończyłem 77 lat i dzisiaj z całą brutalnością uświadomiłem rzecz straszną. Zupełnie niespodziewanie przekroczyłem limit średniej długości życia, wkroczyłem w czwartą ćwiartkę i barwny film jakim było moje życie, dobiega do punktu docelowego. Pomimo ponurych myśli nie zamierzam rezygnować z profesji przynoszącej satysfakcję, zaczynam podróżować w warunkach, powiedzmy pięciogwiazdkowych.

ANDRZEJ KARPIŃSKI



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Gość #2758851 | 83.6.*.* 8 lip 2019 10:01

    Pozwalam sobie zacytować Autora... "Wyprawy już się skończyły, zostały tylko wycieczki..." niestety...

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz