Nowy Jork przez dziurkę od klucza [ROZMOWA]

2019-04-30 12:00:00(ost. akt: 2019-05-06 09:22:31)

Autor zdjęcia: Magdalena Szurek

Na co dzień pracuje w olsztyńskim ratuszu, ale jej pasją jest fotografia. Rok po podróży w Planecie 11 prezentowała zdjęcia z tej wyprawy. Z Magdaleną Szurek, fotografką, rozmawia Katarzyna Janków-Mazurkiewicz.
— Tuż po powrocie z Nowego Jorku w wywiadzie z „Gazetą Olsztyńską” mówiłaś, że jeszcze tam wrócisz. Dziś trochę wracasz, bo w Planecie 11 prezentujesz fotografie z tej podróży (wystawa trwała do końca kwietnia - red.). Okazuje się, że to miasto nawet fotografowane telefonem komórkowym robi wrażenie.
— Zawsze robi wrażenie. Obojętnie, czy patrzymy przez dziurkę od klucza czy przez obiektyw telefonu komórkowego, czy w końcu z lustrzanki. Zawsze zobaczymy to samo.

— Czy wspomnienia o tej podróży wciąż budzą emocje?
— Zaraz po wywiadzie w "Gazecie Olsztyńskiej" Jacek Smółka, kierownik Planety 11, zaczął mnie namawiać, żebym przygotowała wystawę zdjęć z mojej podróży. Wtedy spojrzałam na moje fotografie z zupełnie innej perspektywy. W Nowym Jorku zrobiłam setki zdjęć, więc wybór był trudny. Trzeba więc było zrobić selekcję. Zaczęłam po raz kolejny przeglądać i poznawać moje prace, które zrobiłam. Muszę też powiedzieć, że mam taką zasadę, dobrą lub nie, że o miejscach, które zobaczyłam, czytam dopiero po powrocie.


— Pojechałaś bez wcześniejszego szukania informacji o Nowym Jorku?
— Prawie. Wiedziałam tyle, co każdy z nas. Nowy Jork to miasto żółtych taksówek, wysokich budynków, różnych zapachów z klimatyzatorów z metra, metalowych zewnętrznych schodów przeciwpożarowych. Mnie osobiście bardziej interesowało życie ulicy i obserwowanie ludzi. Fascynują mnie ich zachowania, choć nie mam żadnego wykształcenia socjologicznego. Lubię przyglądać się ludziom, robić im ukradkiem zdjęcia w różnych sytuacjach. Fotografuję zmęczonych ludzi w metrze, biegnących w pośpiechu z zakupami, zaczytanych w książce, wpatrzonych w ekrany telefonów komórkowych. Takich zdjęć przywiozłam mnóstwo. Kiedy zaczęłam przeglądać je po powrocie, znów wróciły wspomnienia. Może nie było żalu, że mnie już tam nie ma, a bardziej chciałam zobaczyć, czy jest coś, co mi umknęło. Czy jest coś, czego nie zauważyłam. Mogłam też stwierdzić z satysfakcją - widziałam to, byłam w Nowym Jorku.

— Podróż do Nowego Jorku była marzeniem wielu osób, które wychowały się w czasach PRL-u.
— Tak, a nawet później. Już oglądanie filmów, w których tłem był Nowy Jork, budziło emocje. To, co nas zachwycało, nie budzi już takich uczuć w dzisiejszej młodzieży. Dla nich Nowy Jork wyróżnia się może tylko architekturą — drapaczami chmur, nic więcej. Dziś wiele młodych osób jeździ z rodzicami na wakacje, np. do Dubaju. Dziś podróżowanie po świecie jest w ich zasięgu, kiedyś tak nie było. Nie powiedziałam najważniejszego! Moja babcia urodziła się w Pensylwanii.



— Masz amerykańskie korzenie!
— Nie do końca. Moja babcia urodziła się w Pensylwanii, jej rodzice należeli do pokolenia, które wyjeżdżało do Stanów Zjednoczonych za pracą. Niestety, nigdy nie miałam okazji jej poznać. Śmieję się jednak, że po babciach mam w sobie odrobinę żyłki globtrotera. Druga babcia urodziła się w Gruzji. W przypadku mojej podróży do Stanów Zjednoczonych chciałam zwiedzić rodzinne okolice babci, zobaczyć nieopodal znajdujące się wioski Amiszów. Jednak tym razem nie było mi po drodze.

— Czy było coś, co cię zdziwiło?
— Jeszcze przed wyjazdem wszyscy opowiadali mi, że w Ameryce będą szerokie ulice i ogromne samochody. Tymczasem, kiedy już tam się znalazłam, okazało się, że ulice są podobne jak w Europie. Różnicę widać, kiedy wyjeżdża się poza granice Nowego Jorku. Tam można rzeczywiście odczuć, że znaleźliśmy się w Ameryce. Pudełkowe domy, białe kościółki, szerokie ulice i wszechobecne flagi, które wiszą na domach oraz charakterystyczne skrzynki pocztowe .



— Mówiłaś też, że na początku podróży w ciągu czterech dni przespałaś tylko cztery godziny. Wszystko po to, by zdjęć było więcej?
— Raczej nie. Bardziej byłam rozkojarzona, rozdrażniona. Wciąż też nie mogłam przestawić się i ciążyła mi zmiana czasu. Zapominałam jednak o tym wszystkim, kiedy znalazłam się na dolnym Manhattanie i nagle spacerowałam wśród wąskich uliczek z drapaczami chmur. W miejscu, gdzie patrzy się w górę i nie widzi się ich końca. Nie widać nieba, a wieżowce zasłaniają horyzont. Można to zobaczyć na jednej z moich fotografii.

— To przytłacza?
— Nie, ależ skąd. Nigdy nie miałam takiego wrażenia w Nowym Jorku. Mimo tej liczby ludzi, tego pędu, w którym żyją mieszkańcy. Przestrzeń jest wypełniona budynkami, ale mimo to nie jest przytłaczające.


— Czy jest coś, czego zazdrościsz mieszkańcom Nowego Jorku?
— Swobody. Nie widać, żeby ktoś zwracał uwagę na twój strój, jak się zachowujesz. Każdy może być tam sobą. Amerykanie nie dbają o ubiór. Podstawą jest luz i wygoda. Do garnituru noszą adidasy. Kobiety do kostiumu zakładają sportowe buty, a nie szpilki, choć pewnie buty na obcasie mają w biurze. I ten luz się udziela. Nikt naprawdę się tym nie przejmuje. Myślę, że u nas jednak to by nie przeszło. Nowojorczycy mają w sobie niesamowitą otwartość na świat i innych ludzi.

— Takie podróże uczą?
— Bardzo. Uczą otwartości i tolerancji.


— Tę podróż wymyśliłaś siedząc przy biurku w ratuszu, gdzie na co dzień pracujesz?
— Ależ skąd. Moje podróże zawsze są zazwyczaj spontanicznie, ale tym razem nie dotyczyło to tej wyprawy. Podróż do Nowego Jorku zawsze była marzeniem PRL-owskiego dziecka. Potem, kiedy za pracą wyjechali moi przyjaciele, namawiali mnie, bym ich odwiedziła na miejscu. Kiedy skończyłam czterdziestkę moja skarbonka nie była jeszcze na tyle zapełniona, żeby wyjechać. W końcu udało się, a ja powiedziałam sobie — jak nie teraz, to kiedy?

— Z Nowego Jorku przywiozłaś nie tylko zdjęcia wykonane lustrzanką, ale też zwykłym telefonem komórkowym.
— Tak naprawdę nie trzeba mieć przy sobie ciężkiego aparatu z wymienna optyką, chociaż ja dźwigałam ciężki sprzęt. Nigdy też nie miałam w Nowym Jorku wytyczonej trasy. Miałam plan, ale zawsze się zmieniał. Każdego dnia chodziliśmy bardzo dużo, żeby zobaczyć jak najwięcej. Nasz rekord? Jednego dnia przeszliśmy trzydzieści kilometrów. Bliska jest mi fotografia uliczna, a tutaj telefon komórkowy jest wręcz idealnym narzędziem. Nikt nigdy nie wie, że jest fotografowany. Oczywiście czasem ktoś zauważył, że robię mu zdjęcie, ale w większości były to ujęcia z ukrycia.

Nowy Jork

— Kiedy wrócisz do Nowego Jorku?
— Jak uzbiera się odpowiednia kwota w skarbonce - czemu nie? Dopiero zaczynam zbierać (śmiech). Wciąż wracam do zdjęć, bo zamieszczam je na Instagramie. Dzięki temu wracają wspomnienia, które nakręcają mnie, by tam wrócić.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz


Magdalena Szurek