Elvis wiecznie żywy i w Korei najlepszy [ROZMOWA]

2019-05-01 17:24:33(ost. akt: 2019-04-30 14:58:50)
Adam Gałka jako Elvis

Adam Gałka jako Elvis

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Z Adamem Gałką, polskim Elvisem, rozmawia Ada Romanowska
— Śpiewał pan dla Kim Dzong Una, który ma władzę, broń i wszyscy się go boją.
— Powiem tak: wszędzie można śpiewać, ale nie każdy ma okazję wystąpić w Korei Północnej. I to przed Kimem! Mnie się to udało, co uważam za wielki sukces. Nie bałem się. Pojechałem tam rok temu na Wiosennym Festiwal Przyjaźni, który organizowany jest co dwa lata w Pjongjangu. To wielka impreza, na której występuje sześciuset zagranicznych artystów. Biorą w nim udział śpiewacy, muzycy, zespoły wokalne i taneczne oraz artyści reprezentujący sztukę cyrkową. Polska tradycyjnie od lat bierze udział w tej imprezie. Wystąpiłem więc i ja. Śpiewałem jedną polską piosenkę i jedną pieśń po koreańsku.

— Nie połamał pan języka?
— Nie było to łatwe, ale dałem radę. Żeby nie dać plamy, poszedłem do fachowca w Olsztynie, który biegle mówi w tym języku. Podpowiedział mi, a przede wszystkim fonetycznie spisał treść piosenki na kartce. Tak było mi łatwiej, ale nie mówię, że łatwo w ogóle. Nie dałem rady nauczyć się słów na pamięć. Całe szczęście, że organizatorzy pozwolili śpiewać z kartki. Nie byłem jedyny, wszyscy tak robili.

— Ale śpiewał pan też po polsku. Już z głowy.
— Wybrałem Piotra Szczepanika i „Nigdy więcej”. Bardzo lubię tego wokalistę i nie musiałem długo zastanawiać się nad tym, jaką piosenkę wybrać. Ale Elvisa też przemyciłem. Mogę zdradzić, że miałem na sobie elementy jego garderoby. Nie byłbym sobą, gdyby było inaczej. Występowałem pięć razy, bo tyle było koncertów. Musiałem więc aż pięć razy śpiewać po koreańsku! Raz nawet występ nagrywała telewizja. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, ludzie oglądali koncert w swoich domach. Ta impreza przypomina trochę Eurowizję. Z tym, że jest organizowana trochę na większą skalę.

— Kim Dzong Un też wtedy był.
— Oczywiście! Uśmiechał się, promieniał cały. Miałem go przed sobą w odległości piętnastu metrów. Wszyscy klaskali, wiwatowali. Radosne było również rozpoczęcie festiwalu. Przypominało mi to nasze pochody pierwszomajowe. Szliśmy ulicami miasta, a po bokach stali ludzie. Witali nas, a kobiety machały. Było odświętnie. Ale chyba nic więcej nie mogę mówić, bo Korea ma najlepszych szpiegów na świecie.

— Ale okazał się pan najlepszy. To chyba wolno powiedzieć.
— Zdobyłem pierwsze miejsce, puchar i dyplom. To bardzo motywujące. Nie spodziewałem się! Teraz puchar stoi na specjalny miejscu. Za dwa lata też jadę do Korei i mam nadzieję, że wrócę z kolejnym pucharem. I być może zaśpiewam Elvisa.

— Pojechał pan sam?
— Towarzyszyła mi Anna Maria Adamiak, śpiewaczka operowa i musicalowa z Warszawy. Też wróciła z pucharem. Był również Jacek, który kiedyś był dziennikarzem prasowym w Warszawie. W Korei był osiem razy, więc można powiedzieć, że był naszym przewodnikiem. Dużo nam opowiadał, pokazywał. Weteran!

— Korea czymś pana zaskoczyła?
— Ten kraj kojarzy nam się z silnym reżimem, ale ja go nie zauważyłem. Turyści zwiedzają i cieszą się wszystkim, co widzą, a naprawdę jest co oglądać. Byłem tam dwa tygodnie. Miałem swojego przewodnika i nie był nim Jacek. W pamięć na przykład zapadło mi mauzoleum całej rodziny Kima. Gdzie nie wchodziłem, musiałem się kłaniać na wszystkie strony i pod każdym kątem. Zanim jednak dotarłem do wszystkich „leżących panów”, musiałem zapoznać się z pamiątkami po nich. To był długi korytarz, przez którego środek biegł dywan. Z tym, że to był ruchomy dywan. Żeby wszystko zwiedzić, wystarczyło stać. Dywan poruszał się wolno, żeby przypadkiem niczego nie przegapić. Jechałem więc, patrzyłem raz na lewo, raz na prawo. Trwało to z dwadzieścia minut.

— Miał więc pan mnóstwo atrakcji…
— Widziałem też zoo. Brama, przez którą się wchodziło, była paszczą tygrysa. Ale najlepsze było to, że tamtejsze zwierzęta traktowane są wyjątkowo, prawie jak ludzie. Jedzenie podawano im na tacy. Po jednej stronie suróweczka, po drugiej mięsko…

— Zazdrościł pan?
— Nie, bo sam też doskonale jadłem. Serwowali nam dużo warzyw i jajka smażone „na żywo”. Pan smażył na moich oczach — omlet albo jajko sadzone. W ogóle hotel miałem świetny. Mieszkałem na trzydziestym drugim piętrze, więc miałem ciekawy widok na miasto. W dodatku hotel wybudowany był na wyspie, a na dachu znajdowało się coś, co przypominało ufo. Zaskoczyło mnie też to, że w windzie nie było przycisku piątego piętra, chociaż to piętro było w budynku. Można było dostać się na nie schodami. Dlaczego? To pewnie jakaś koreańska tajemnica, a może przesąd. Niestety nie zgłębiłem tematu.

Adam Gałka z Anną Marią Adamiak

— A co pana zainspirowało, żeby zostać Elvisem?
— Po prostu życie. Od małego słuchałem Presleya, tańczyłem przy nim i śpiewałem. Miałem też gitarę. W dodatku potrafiłem śpiewać jak Elvis. Musiałem jednak dużo ćwiczyć, żeby śpiewać jak on. I dobrze mi to wychodzi. Nasze głosy zostały studyjnie porównane przez Kazuo Shibashi z Yamaha International. Wyszło, ze mój głos jest najbardziej zbliżony do głosu Elvisa wśród wszystkich odtwórców Presleya na świecie!