To wszystko przez Kuźniara!
2019-04-16 11:57:59(ost. akt: 2019-04-16 13:24:42)
Marzenę Pryzmont poznałam wyłącznie z powodu chronicznego, nieodwracalnego i nieuleczalnego uzależnienia od audycji #OnetRANO. Akurat prowadził, samochód i audycję, Jarosław Kuźniar, którego podziwiam od 2007 roku — czyli od czasów, kiedy nawet nie śniłam, że również dołączę do bractwa dziennikarzy…!
Audycja audycją, Jarek Jarkiem — ale Marzena Pryzmont to jest ten rodzaj człowieka, że spotykasz i z miejsca wiesz, że to Człowiek przez duże C. Że to ktoś, z kim mogłabym przegadać pół dnia i byłoby to ledwie preludium do tysiąca kolejnych rozmów…! Pełna energii, inicjatywy i kreatywności. Społeczniczka wręcz maniakalna — każdą wolną chwilę spędza albo na wymyślaniu programów i planów dla innych, głównie dzieci, lub na wcielaniu tych planów w życie. Mądra, wykształcona, odważna i doskonale zorientowana, w tym, czego od życia chce, oczekuje i żąda. Kobieta bez gorsetu w stereo i w kolorze.
No to przecież od pierwszej sekundy wiedziałam, że i ja z panią Marzeną muszę porozmawiać…!
— Zaprosiłam Panią do wywiadu w wydaniu dla „Kobiet bez gorsetu”. Jaką według Pani kobietę można określić mianem „bez gorsetu”?
— Hm, na pewno kobieta bez gorsetu jest nowoczesna. I bardzo świadoma tego, co i ile może osiągnąć. Obojętnie — samodzielnie lub z zespołem. Kobieta bez gorsetu jest też bardzo świadoma samej siebie.
— Czy czuje się Pani kobietą bez gorsetu?
— Mam taką nadzieję! — śmieje się pani Marzena. — Na pewno jestem kobietą, która wie, czego chce, i która wie, w jakim kierunku mają rozwijać się jej projekty.
— Czy dziś nam, kobietom bez gorsetu jest w życiu łatwiej niż naszym mamom i babciom — czy może jednak trudniej bez tego gorsetu funkcjonować?
— Ja uważam, że łatwiej, ale pod jednym warunkiem: trzeba być prawdziwą kobietą bez gorsetu, a nie tylko taką udawać. Trzeba wiedzieć, w którym kierunku się zmierza i wtedy tak naprawdę można osiągnąć wszystko. Kiedyś, jak sądzę, kobiety miały nieco więcej ograniczeń, ale i w naszych czasach kobieta jest w stanie znaleźć całą listę wymówek, by się nie realizować — a to świat za szybko pędzi do przodu, a to ciągle silni mężczyźni są faworyzowani… To tylko wymówki. Zawsze warto spróbować, ale zwyczajnie trzeba zacząć działać!
— To jak to było z aukcją WOŚP i z #OnetRANO?
— #OnetRANO to platforma, w której się mówi i o sprawach ważnych, i o ciekawych. I jako taką określiliśmy sprawę, o której chciałam powiedzieć szerzej — czyli o naszej Fundacji Pro-Am. Tak jak wspominałam wcześniej wychodzę z założenia, że trzeba określać sobie jasno cele i działać. Udział w OnetRano był takim celem, znaleźliśmy więc sposób, aby się tam pojawić. Połączyć przyjemne z pożytecznym i wspomóc przy okazji WOŚP — co było dla nas tym większą przyjemnością.
— A jak było ze studiami i wyprawą do Sydney? Dlaczego akurat Australia? Tylko przez Lleytona Hewitta?
— Zaczęłam studiować na AWF i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, ale szybko okazało się, że oba kierunki nie spełniają moich oczekiwań. Wciąż poszukiwałam swojej drogi. Razem w przyjaciółmi uznaliśmy więc, że warto złapać do życia dystans, poszukać inspiracji. Dlatego poprosiłam o urlop dziekański i wyjechaliśmy spełniać naszą przygodę. Od najmłodszych lat moim idolem był Lleyton Hewitt, australijski tenisista, padło zatem akurat na Australię. Dzięki tej podróży spojrzałam na świat z innej perspektywy, trochę lepiej poznałam samą siebie. Spotkałam tam wielu ciekawych ludzi, którzy dużo mnie nauczyli, pokazali, że można się rozwijać i cieszyć tym, co się tworzy. Zrobiłam wszystko, aby te wartości wdrożyć w moim klubie w Warszawie, a później w Fundacji. Mówi się że „najlepiej tam gdzie nas nie ma”, ale u mnie się to nie sprawdziło. Stworzyliśmy wraz z zespołem piękne miejsce, pełne pasji i kreatywnych działań. Codziennie cieszę się jadąc do pracy i czekając na wyzwania, jakie na mnie czekają.
— Szczerze powiedziawszy, to przez Panią zatęskniłam za tenisem…! Jak to jest — spotkać swojego idola z dzieciństwa? Lleyton Hewitt odwiedził przecież Okęcie Tennis Club. Także Agnieszka Radwańska, Mariusz Fyrstenberg, Łukasz Kubot…
— To było dla mnie naprawdę wielkie przeżycie, spełnienie najskrytszego marzenia…! Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mój autorytet z dzieciństwa, nie tylko tenisowy, odwiedzi stworzony przeze mnie klub. Kiedyś nie marzyłam, że będę prowadziła klub, a co dopiero spodziewać się odwiedzin takich gwiazd…! To spotkanie było dla mnie przeżyciem wręcz abstrakcyjnym, ale i powodem do wielkiej dumy. Że nie szczęściem, fartem, znajomościami — ale własną ciężką pracą, także we współpracy z całym zespołem, który klub ze mną tworzy, doszłam w życiu do takiego momentu. Sam fakt rekomendacji naszego klubu do treningów drużyny australijskiej — też nie bierze się znikąd. Na taką opinię w środowisku trzeba zapracować: dbaniem o każdego zawodnika — od juniora, który dopiero zaczyna swoją przygodę ze sportem, po Agnieszkę Radwańską, która przyjeżdża do nas przed Wimbledonem i od progu czuje się pewnie, bo wie, że zrobimy wszystko aby ten pobyt był komfortowy.
— OTC posiada korty trawiaste, takie jak Wimbledon. To częste czy raczej rzadkie w klubach? A macie truskawki z bitą śmietaną?
— Nie, ale mamy lody! — śmieje się pani Marzena i nie powiem: od razu wiem, że warto skorzystać…
— A jaka jest historia fundacji Pro-Am i skąd pomysł na „Mamo! Idę na boisko!” Jak się na taki pomysł wpada? Jak dzieciaki na to Pani boisko trafiają i co mogą tam robić?
— Warunkiem niezbędnym jest zespół grupy kreatywnych, zaangażowanych ludzi, którzy nawet na chwilę nie chcą stanąć w miejscu — tylko cały czas chcą się rozwijać. To rzecz bezcenna. Wtedy sukces gwarantowany, a cała reszta to już tylko sama ciężka praca. A dzieciaki trafiają do nas za pośrednictwem kilku instytucji, z którymi współpracujemy, m.in. poprzez ośrodki pomocy społecznej. Współpracujemy także z Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie — bardzo prężną instytucją, która rodzinami się opiekuje i wie, które dzieci będą potrzebować naszej pomocy. Rekrutację prowadzimy w wakacje i w ferie, a zaraz po wakacjach rusza całoroczny program. Dzieci w programie uprawiają różne dyscypliny, nie tylko tenisa i squasha — u naszych partnerów mają lekcje tańca, kung fu, pływania. Ogółem 10 dyscyplin do wyboru. Chcemy jak najlepiej trafić w ich oczekiwania. W ankiecie zgłoszeniowej stopniując od najbardziej upragnionej do tej która go interesuje, dziecko wybiera 3 dyscypliny, a my, weryfikując dostępność miejsc w poszczególnych grupach, przypisujemy je do odpowiedniego „boiska”.
— A co z ich predyspozycjami? Mimo że uwielbiam balet, to predyspozycji jakoś u siebie nie dostrzegam…
— A naprawdę kocha pani balet?
— I to jak…!
— To nic więcej nas nie interesuje. My nie szukamy mistrzów. Dziecko może absolutnie nie mieć do danej dyscypliny predyspozycji i ani grama talentu. Ale póki udział w zajęciach będzie sprawiał mu radość, będzie uczęszczał na nie regularnie — to uznamy, że to o to chodzi. To w swojej głowie będzie pani baletnicą…! Miarą naszego sukcesu jest szerokość uśmiechu dziecka, gdy wychodzi od nas po treningu. I jeśli nawet w turnieju zajmie ostatnie miejsce — my gratulujemy, jakby zajął pierwsze. Chodzi też o to, by pokazać im wiele możliwości, uświadomić, że mają wybór jak chcą, by ich życie wyglądało, a często też zwyczajnie odciągnąć od smartfona, komputera i konsoli.
— A co poradziłaby Pani jakiejś olsztyniance bez gorsetu, która chciałaby iść w Pani ślady i podobny program stworzyć tu, u nas?
— Najpierw niech wskaże wszystkie bariery, które w jej mieście mogą zaistnieć. I żeby zaczęła w cały projekt wchodzić spokojnie i z dużą uwagą obserwowała dzieci. Reakcja dzieci na poszczególne zajęcia to dla nas najważniejszy sygnał, w którą stronę podążać. My zaczęliśmy ostrożnie, z grupą 30 dzieci. Nie chcieliśmy ryzykować, że program napotka trudności, głównie finansowe, i będziemy musieli pozostałe dzieci odprawić z kwitkiem. W każdym mieście te bariery mogą być inne. Ważne jest też mieć od samego początku dobrych, sprawdzonych trenerów, którym można pod każdym względem zaufać. Myślę, że my sami będziemy poszerzać naszą działalność o inne miasta. Wiele zależy od bazy szkoleniowej — wiadomo, że łatwiej nasz program realizować, gdzie taka baza już jest i funkcjonuje, niż tworzyć wszystko od zera. No i cały czas pracujemy na naszą wiarygodność i zaufanie potencjalnych partnerów.
— Pani doba trwa podobno przynajmniej 48 godzin. Nawet nie pytam jak, bo mam wrażenie, że moja trwa niewiele mniej. Ale pragnę zapytać — dlaczego? Po co? Co jest Pani nadrzędnym celem?
— Każdy, najmniejszy nawet znak, że to, co robimy — ma sens. My nie chcemy iść tylko w ilość i szkolić tysiąca dzieci, a potem chwalić się wyłącznie ich liczbą. Czasem wystarczy wyraźny sygnał, że fundacja dziecku pomogła. W pracę w fundacji i przy programie „Mamo! Idę na boisko!” wkładamy przecież nasz czas po regularnych zajęciach zawodowych i bardzo zależy nam, żeby to wszystko — zostawanie po godzinach, załatwianie przeróżnych spraw, odwiedziny u ich rodzin, spotkania, poświęcanie własnego wolnego czasu — miało sens. Dla mnie celem jest więc uśmiechnięte dziecko, telefon od rodzica, że nasi podopieczni bardzo czekali na spotkanie z nami i na trening. Wtedy mogę uznać, że osiągnęliśmy sukces.
Magdalena Maria Bukowiecka
Magdalena Maria Bukowiecka
Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
ale zaszczekac #2719686 | 81.190.*.* 19 kwi 2019 17:13
to i łowszem nu nu
odpowiedz na ten komentarz
una nawet sprzontac nie umaje nu nuuu #2719685 | 81.190.*.* 19 kwi 2019 17:10
nuuuuu
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
una #2719684 | 81.190.*.* 19 kwi 2019 17:09
myslit ze je nakjmondrzejsza a ja wi ze to dno jest bardzo paniom proszymii
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
partner anjii z purdy #2719682 | 81.190.*.* 19 kwi 2019 17:08
paniii staron prosze pomurz mojej , z purdy
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz