Magda Maluje z radością

2019-04-07 00:04:41(ost. akt: 2019-04-07 12:34:35)

Autor zdjęcia: Krystyna Janusz

Skończyła pedagogikę, przez 10 lat tańczyła w zespole ludowym, ale jej pomysłem na życie okazał się wizaż. Od kilku lat pędzlem zmiata z twarzy kobiet brak pewności siebie. Jej sukcesem jest pierwsze miejsce w konkursie młodych talentów o puchar Red Diamond i zapełniony kalendarz. Z wizażystką Magdaleną Augustyniak rozmawia Daria Bruszewska-Przytuła
— Zanim na dobre zaprzyjaźniłaś się z pędzlami do makijażu, miałaś inny pomysł na swoje życie...
— Marzyłam o pracy w żłobku lub przedszkolu, bo uwielbiam kontakt z małymi dziećmi. Skończyłam więc kierunek nauki o rodzinie na UWM, później studiowałam też pedagogikę. Po drodze jednak odkryłam w sobie wielką pasję do makijażu. I skończyło się to tak, że w dniu obrony pracy magisterskiej bardziej martwiłam się tym, żeby zdążyć na umówione spotkanie z klientką, niż tym, że czeka mnie egzamin.

— O tym, że masz dobrą rękę do makijażu, przekonałaś się w nietypowych okolicznościach.
— Przez wiele lat moją wielką pasją był taniec. Jeszcze w rodzinnym Ciechanowie tańczyłam w zespole ludowym, a na studiach dołączyłam do Zespołu Pieśni i Tańca Kortowo. Jak wiadomo, w takim zespole ważny jest też staranny makijaż.
I w pewnym momencie okazało się, że moje koleżanki zaczęły mnie prosić o to, bym pomogła im pomalować na przykład oko. Wkrótce zaczęły się też do mnie zgłaszać inne dziewczyny.


— I tak zaczęła się twoja wędrówka z kufrem kosmetycznym?
— Tak, chociaż wówczas tym „kufrem” była wówczas moja mała kosmetyczka (śmiech). Moje pierwsze klientki przychodziły do mnie ze swoimi kosmetykami, a ja improwizowałam.

— Świetnie radzisz sobie także z lokówką i grzebieniem.
— Moja mama jest fryzjerką, a ja od zawsze lubiłam, jak czasem to żartobliwie nazywam, grzebać we włosach. Pod koniec studiów zaczęło do mnie docierać, że może się okazać, że nie znajdę pracy w szkole. Zapisałam się więc na kurs fryzjerski. To doświadczenie otworzyło mi drzwi do świata profesjonalnego wizażu.
A wszystko było dziełem przypadku. W szkole miał się odbyć konkurs makijażowy. Okazało się, że są wolne miejsca, więc organizatorka zaproponowała udział także naszej grupie. Podjęłam wyzwanie i okazało się, że w konkursie... nie zajęłam żadnego miejsca (śmiech).

— Nie zniechęciło cię to?
— Wręcz przeciwnie, a spora w tym zasługa Marty, która znana jest jako „Zmalowana”. Powiedziała wówczas kilka miłych słów, które zapadły mi w pamięć. Doceniła mój warsztat i powiedziała, że w przyszłym roku muszę wygrać ten konkurs.

— Wtedy postanowiłaś, że chcesz na tym zarabiać?
— Tak. Tuż po skończeniu studiów złożyłam podanie o dotację na rozpoczęcie działalności i zaczęłam funkcjonować jako „Magda Maluje”.


— Swoim klientkom dodajesz odwagi, publikując swoje zdjęcia bez makijażu.
— Jestem zdania, że trzeba się kochać w każdym wydaniu: także w tym bez makijażu. Z łatwością przychodzi mi przyznanie się do tego, że mam problem z cerą trądzikową. I mówię też, że w moim przypadku okazało się to... błogosławieństwem. Walcząc z niedoskonałościami, nauczyłam się je dobrze maskować makijażem, a to zaprowadziło mnie do miejsca, w którym mogę powiedzieć, że moja praca jest moją pasją.

— Przyzwyczailiśmy się chyba do myślenia, że makijaż to maska, a tymczasem pozwala on odkryć siebie samą na nowo.
— Przychodzą do mnie czasem tzw. szare myszki, niepewne siebie. Kiedy mają już makijaż, zupełnie inaczej trzymają głowę, poruszają się. Mają wyżej nos, kąciki ich ust automatycznie się unoszą. Choć czasem trudno w to uwierzyć, zmienia się nawet ich sposób mówienia i postawa.

— Jesteśmy zakompleksione?
— Na pewno mamy skłonność do mówienia o sobie niezbyt dobrze. Kiedy mówię jakiejś pani, że ma piękną tęczówkę, którą warto podkreślić określonym makijażem, patrzy na mnie zdumiona. Często słyszę: „Mam pospolite oczy”, „Mam pryszczatą cerę”. Co ciekawe, mówią to często kobiety, które naprawdę powinny czuć się dumne ze swojej urody.

— Rzut oka w lustro nam nie wystarcza. Przeglądamy się zwykle w oczach innych...
— Tak, jedna z pań, która brała udział w szkoleniu, doceniła swoją urodę dopiero wtedy, kiedy usłyszała komplementy od innych. A namówiłam ją tylko do tego, by zaczęła podkreślać swoje piękne usta.

— A może ta nasza niepewność wynika z tego, że zbyt często porównujemy się z innymi?
— Często powtarzam moim klientkom, że te piękne twarze, które widzą na okładkach czasopism, to efekt nie tylko dobrych genów i świetnego makijażu, ale także pracy grafików.

— Dbanie o urodę klientek to właściwie praca terapeutyczna!
— Na pewno miło jest wiedzieć, że swoją pracą poprawiam komuś samopoczucie. Często powtarzam, że właśnie poznawanie nowych ludzi i ich historii uważam za największy plus mojej pracy. Nie od dziś wiadomo, że łatwiej czasem opowiedzieć o swoich problemach komuś obcemu, dlatego nie ukrywam, że zdarza się, że wysłuchuję dość prywatnych opowieści.

— Wygląda na to, że jeśli znudzi ci się makijaż, możesz zostać barmanką (śmiech).
— Nuda mi nie grozi. I właściwie jestem pewna, że nie zamieniłabym swojej pracy na żadną inną!

— Jakiś czas temu szlifowałaś swoje zdolności w dziedzinie charakteryzacji.
— Dosłownie pięć dni po ślubie przeprowadziłam się z moim mężem do Gdańska, w którym nie znałam nikogo. Zbliżał się listopad, a więc miesiąc, kiedy mam mniej zleceń. Brakowało mi kontaktów z ludźmi, więc szukałam dodatkowych zajęć. Znalazłam kurs charakteryzacji. Okazało się, że zajęcia trwały już od miesiąca.
Byłam jednak bardzo zdeterminowana i udało mi się przekonać organizatorów do tego, by mnie przyjęli. Okazało się, że to świetna przygoda. Miałam okazję odbyć praktyki w operze w Gdańsku i uczyć się pod okiem profesjonalistów.


— Nie czułaś się przytłoczoną pracą w miejscu, gdzie trzeba działać pod presją czasu?
— Nie, jestem osobą, która lubi działać. Tuż po tym, jak weszłam do charakteryzatorni, natychmiast zaprosiłam na fotel jedną z osób czekającą na wykonanie makijażu i poprosiłam panią Bernadettę, która kierowała pracownią, żeby powiedziała mi, co mam robić.

— Musiałaś zrobić tym dobre wrażenie...
— Chyba tak, bo dostałam nawet propozycję pracy w tym miejscu. To było duże wyróżnienie. Ostatecznie uznałam, że praca na własny rachunek jest dla mnie ciekawsza.

— A praca z kamerami w tle to fajne doświadczenie?
— Oczywiście! Miałam zresztą świetną przygodę związaną z występem w niemieckiej telewizji, bo wykonywałam makijaż ślubny Ani, która brała udział w niezwykle popularnym programie „Bauer sucht Frau”, czyli niemieckim odpowiedniku naszego „Rolnik szuka żony”.


Fot. Krystyna Janusz

— Ostatnio zdradziłaś w mediach społecznościowych, że przygotowujesz kolejny duży projekt. Ale nie powiedziałaś, co to będzie.
— To prawda. Teraz mogę już uchylić rąbka tajemnicy i przyznać, że wspólnie z moim mężem, Adamem, pracujemy nad książką o biznesie wizażowym. Ma ona służyć ludziom, którzy chcą zarabiać na wykonywaniu makijażu, ale nie tylko. Przygotowaliśmy podpowiedzi dla osób, które myślą o założeniu własnej firmy.

— Kiedy mówisz o tej książce, słychać twoją ekscytację. Jest coś jeszcze, co sprawia ci tyle radości?
— Tak! Podróże! Z Zespołem Pieśni i Tańca Kortowo odwiedziłam niemal wszystkie kontynenty i zakochałam się w podróżowaniu. W listopadzie przez miesiąc byłam z mężem w Tajlandii i mam nadzieję, że takie wyjazdy staną się naszą tradycją. W tym roku wybieramy się na miesiąc do Gruzji.

— Kolejny raz w naszej rozmowie pojawia się zespół ludowy. Wygląda na to, że sporo zawdzięczasz temu doświadczeniu.
— Zdecydowanie! I chociaż przestałam tańczyć w zespole, nadal mnie to pasjonuje. Ostatnio odkryłam dla siebie pole dance.

— Zdarza ci się odpoczywać?
— Oczywiście! Uwielbiam na przykład grać w gry planszowe z przyjaciółmi. I spędzać czas na działce. Mój mąż jest fanem wędkowania, więc często grillujemy sobie ryby. Wtedy czuję, że naprawdę wypoczywam.


Fot. Krystyna Janusz