Anna Wojszel: w zgodzie z artystyczną ekologią [ROZMOWA]

2019-03-10 13:20:31(ost. akt: 2019-03-11 10:11:55)
Ania morsuje w jeziornej przerębli

Ania morsuje w jeziornej przerębli

Autor zdjęcia: archiwum artystki

Przeraża mnie ten wszechobecny plastik, więc gdy mój syn uszył lniane woreczki na zakupy, bardzo się ucieszyłam. Potem musiałam jeszcze nauczyć się używać ich — mówi Anna Wojszel, malarka i grafik komputerowy, mieszkająca w Wipsowie pod Olsztynem.
— Nasze babcie używały kiedyś lnianych woreczków i ty powróciłaś do tej tradycji?
— Przechowywały chleb, albo suszyły grzyby w takich woreczkach i służyło to powszechnemu zdrowiu. Przerażał mnie ten plastik, więc zaczęliśmy szyć woreczki. Pierwsze uszył mój 17-letni syn, który ma pasję krawiecką. Poprosiłam go więc, żeby uszył takie woreczki dla naszego domu, żeby nie używać foliowych. Potem musiałam jeszcze nauczyć się używać ich. Dość trudno jest bowiem odzwyczaić się od – pozornie tak wygodnych – plastików. I do tego nie wstydzić się jeszcze brać na zakupy uszyte przez siebie lniane woreczki.

— A jaka reakcja w sklepie?
— Sprzedawczyni zaskoczyła mnie absolutnie pozytywnie. Kiedy wzięłam jabłka, albo pomidory, albo cebulę czy marchewkę, pani spojrzała na to, co trzymam w ręku i spytała: a te woreczki to nasze? – myśląc, że może sklepowe. Ja na to, że nie, zostały uszyte w naszym domu, ale możecie przecież wprowadzić je w swoim sklepie. I ona wtedy: ale fajne. Ludzie wciąż jeszcze nie są świadomi wagi tego problemu.

Fot. archiwum Ani Wojszel

— Tego, że plastiki zaczynają nas już powoli zalewać...
— Dokładnie. Obserwuję też reakcję ludzi w sklepie, kiedy pakują wszystko w woreczki foliowe. Oprócz mnie w sklepie, w którym robię zakupy, nikt nie używa czegoś innego do tych celów.

— I ty swoim zachowaniem zwracasz uwagę na ten problem.
— Kasjerka już zwróciła uwagę. Oprócz materiałowych woreczków własnej produkcji biorę też do sklepu pojemniki. Żółty ser jest na przykład zawijany w folię. A ja podsuwam wtedy pojemnik. Zawsze byłam uczulona na względy ekologiczne, związane z ochroną środowiska. Kiedy zaczęłam studiować na UWM dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze, jeszcze bardziej otworzyłam oczy na to, co się dzieje na świecie. Plastiki już całkowicie zaśmieciły nasz świat. Pytanie: po co? Do czego nam to jest w ogóle potrzebne? Kiedyś żyliśmy bez foliowych woreczków, których teraz jest wszędzie pełno. Kiedy byłam ostatnio na zakupach i ekspedientka zapakowała mi jednego banana do woreczka foliowego, kasjerka powiedziała mi: niech pani weźmie jeszcze jeden, bo te woreczki są tak słabe, że się rwą. To po nam one właściwie?

Ania maluje przystanek autobusowy w Wójtowie
Fot. archiwum artystki
Ania maluje przystanek autobusowy w Wójtowie

— Zajmujesz się także "naprawą" otoczenia. Kilka lat temu prawdziwą furorę zrobiły pomalowane przez ciebie przystanki autobusowe w Barczewie i okolicach, tam, gdzie mieszkasz. Dzięki tobie te odrapane obiekty zamieniły się w małe dzieła sztuki.
— Motywem mojego działania była miłość do przyrody. Te przystanki w gminach Barczewo oraz Mrągowo malowałam z młodzieżą, żeby przybliżyć im przyrodę. Żeby im pokazać, że ona wciąż jeszcze istnieje. Wzięłam udział w konkursie „Olsztyn Street Art Garden" i pomalowane przystanki pojawiły się także w Olsztynie. Żeby także olsztyniakom przybliżyć przyrodę.

— Pamiętam jeszcze ścianę żywych liści na jednym przystanku. Naprawdę robiła wrażenie.
— Ludzie dotykali tych liści, pytając, czy one są prawdziwe. Zaskoczenie było totalne. Ale pozytywnie!

Ale czy nie jest to ironia losu, że trzeba malować wiejskie przystanki, żeby przypomnieć zapracowanym w mieście mieszkańcom wsi, że istnieje przyroda?
— Zapomnieliśmy o tym, by wychodzić na dwór, chodzić na spacery, bo tak jest człowiek zaganiany, że trzeba znaleźć jakiś sposób kontaktu z naturą. Ja znalazłam akurat taki. Malowane przystanki, kamienie, gliniane dachówki, stare deski i każde inne medium, stają się miejscem nieformalnej edukacji przyrodniczej i lokalnej.

— Angażujesz się także w życie swojej społeczności. Ostatnio zakończyłaś swoją pierwszą kadencję radnej Rady Miejskiej Barczewa. Miałaś tam przecież co robić.
— Bez wątpienia miałam. To jest praca z ludźmi, tym bardziej wymagająca w małych społecznościach. Najwięcej uwagi poświęciłam naszym lokalnym drogom, bo naprawdę mamy tu problem.

— Drogi powiatowe leżą poza zasięgiem wpływów Rady Miejskiej Barczewa, a na drogi gminne nie ma pieniędzy. W zasadzie kwadratura koła się robi.
— Dokładnie. Ale trzeba o tym wciąż mówić. Bo jak się przez kilkanaście lat nie poruszało tego tematu, a nagle ktoś zaczął sadzić kwiaty w dziurach drogowych, to nareszcie ten problem zaczął być zauważalny.

Miejska partyzantka w działaniu
Fot. archiwum artystki
Miejska partyzantka w działaniu

— To metody działania słynnej „partyzantki miejskiej”, która od 30 lat święci triumfy w krajach Zachodu, właśnie w ten sposób zwracając uwagę władz na istotne kwestie dotyczące zaniedbań w obrębie miejskiej infrastruktury.
— Tak, to działa, bo to jest nośne. Zwraca uwagę i wtedy władza się nad tym pochyla. Rozumiem, że robią tyle, na ile wystarczy im środków. Ale pomimo to nie powinniśmy odpuszczać. Widząc problem, trzeba wciąż o nim przypominać.

— Pracujesz na co dzień jako grafik komputerowy w firmie reklamowej, a oprócz tego znalazłaś jeszcze czas na studia. Kilka lat temu pojawił się na UWM nowy kierunek: dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze, który zwraca uwagę na jeden z najpilniejszych potrzeby naszej współczesności: zachowanie naszej tożsamości kulturowej oraz ochronę przyrody.
— To było bardzo inspirujące. Stąd wzięły się także moje działania artystyczno-przyrodnicze. To otwiera zupełnie inne spojrzenie na świat.

Porcelana pomalowana przez Anię
Fot. archiwum artystki
Porcelana pomalowana przez Anię

— A jakie twoje dalsze plany? Do Rady Miejskiej Barczewa tym razem nie weszłaś, wszystkie przystanki w okolicy już pomalowałaś i wszyscy na wsi wiedzą już teraz, że mają dookoła przyrodę – to co ci zostało jeszcze do zrobienia?
— Nie wiem. Najpierw obserwuję, co się dzieje wokół, a potem przychodzi inspiracja do kolejnego działania.

— Wynika z tego, że niebawem znowu usłyszymy o Ani Wojszel, ekologicznej artystce, kiedy tylko znowu coś ją zirytuje albo zainspiruje do działania.
— Tak właśnie będzie.

Łukasz Czarnecki-Pacyński

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. L #2695606 | 37.201.*.* 11 mar 2019 07:40

    Syn uszyl woreczki , a pani Anna musiala sie nauczyc ich uzywac. Chyba powinno byc odwrotnie. A juz z tym uczeniem sie to chyba duza przesada. Od lat chodze z takimi torbami na zakupy ktore sama uszylam i wcale nie trzeba sie uczyc ich uzywac.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

  2. Tomek #2695480 | 5.173.*.* 10 mar 2019 18:00

    Pozdrawiam Cię Aniu, oraz Twojego Męża ("Wilku HG"). Dobra robota... :) Czekam na powtórkę z Wipsowa, oraz pyszny bigos... :)

    odpowiedz na ten komentarz