Dietetyk nie odchudza ludzi

2019-02-09 12:00:00(ost. akt: 2019-02-14 11:28:08)
Joanna Bojar, psychodietetyk z Olsztyna

Joanna Bojar, psychodietetyk z Olsztyna

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Założyła jedną z pierwszych poradni psychodietetycznych w Olsztynie, choć na dietetyce znalazła się przez przypadek. O spontanicznych decyzjach, pracy na własny rachunek i powrocie w rodzinne strony rozmawiamy z Joanną Bojar.
— Kim jest psychodietetyk? Pojęcie podobno kojarzy się negatywnie.
— Faktycznie, gdy ktoś słyszy o psychodietetyku, zwraca uwagę na „psycho”, co kojarzy nam się niezbyt przyjemnie. Psychodietetyk pracuje nie tylko z tym, co dotyczy talerza czy jedzenia, ale i z nastawieniem, motywacją czy sposobami radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Efektem takiej współpracy nie powinno być samo stosowanie diety i szybki efekt, ale trwała zmiana nawyków i utrzymanie osiągniętego celu.

— Skąd ten pomysł? Mogłaś poprzestać na dietetyce.
— W trakcie studiów magisterskich w Warszawie rozpoczęłam pracę jako dietetyk i zauważyłam, że tematy konsultacji często nie dotyczyły jedzenia. W gabinecie pojawiały się osoby z nadwagą, zajadaniem emocji czy napięcia. Bardzo często przyczyna wizyty okazywała się tak naprawdę skutkiem m.in. braku umiejętności radzenia sobie ze stresem. W wielu sytuacjach skupienie się na kaloriach i diecie nie było rozwiązaniem problemów. Zawsze interesowałam się psychologią i stawiałam na rozwój. Zaczęłam pracować w poradni, w której łączyłam dietetykę z psychodietetyką. To był strzał w dziesiątkę.

— Co jest fajne w tej pracy?
— Fakt, że przychodzę do gabinetu i spotykam się z ludźmi, którzy mają jakieś cele i pomagam im je osiągać. Wiem, że to może brzmieć górnolotnie, ale tak jest. W trakcie spotkań widać w nich zmiany, daje mi to dużo pozytywnej energii. O taką wymianę energii właśnie mi chodziło.

— Zakładam, że przychodzi do ciebie więcej kobiet niż mężczyzn. Czy to przez ich większą świadomość? W końcu mówi się, że mężczyźni o siebie nie dbają. A może kobiety na siłę szukają w sobie problemów, a mężczyźni jednak siebie akceptują?
— Dobre pytanie. Kobiet faktycznie pojawia się więcej, ale nie generalizujmy. Zależy o których odbiorcach mówimy. Jeśli chodzi o sportowców, to jest więcej mężczyzn, a w kwestii redukcji masy ciała faktycznie jest więcej kobiet. Jest też coraz więcej par i rodzin, co bardzo mnie cieszy. To ważne, bo do zmian w odżywianiu potrzebna jest cała rodzina.

— A co, jeśli klient jest oporny i nie chce współpracować, bo ktoś go przyprowadził na siłę do dietetyka?
— Dobrze, że poruszyłeś tę kwestię. Psychodietetyk wie, że motywację można wzmacniać, ale nie da się jej wywołać. Jeśli ktoś przychodzi do gabinetu, to ma już motywację. Możemy ją rozwijać.
Trudniej, jeśli bliscy „chcą”, a klient niekoniecznie. Nie ma współpracy na siłę. Rodzina to system. Gdy jedna osoba coś zmienia, szczególnie mama, żona, partnerka i robi np. inne zakupy, to nagle coś się zmienia w tym systemie i nie wszyscy sobie z tym radzą. Wizyta bliskich czy partnera, rozmowa z nim i rozmowa ludzi między sobą daje korzyści. Rodzina jest potrzebna, jeśli ktoś cierpi na zaburzenia odżywiania.
Wydaje mi się, że świadomość odnośnie roli zdrowego odżywiania rośnie. O dietetyce słyszymy wszędzie, czasem nawet do przesady. A ja nie lubię skrajności. Przychodzą do mnie osoby po różnych dietach, ale mają np. efekt jojo. Ze mną efekty nie są natychmiastowe, ale stopniowe i trwałe.

— Jakie miałaś najtrudniejsze przypadki?
— W Warszawie zdarzała się anoreksja, bulimia, kompulsywne objadanie. Takie osoby muszą mieć potwierdzenie od lekarza, że mogą w ogóle przychodzić do dietetyka. Do tego dochodzi psychoterapeuta. Ograniczanie jedzenia, skupianie się na kaloriach to nie jest cel na schudnięcie, a sposób na akceptację siebie i swoich problemów. Psychodietetyka pomaga w pracy z takimi osobami.

— W twoim gabinecie będzie też przyjmować psycholog. Dlaczego, skoro sama jesteś psychodietetykiem?
— Przy anoreksji potrzeba już psychologa i psychoterapeuty. Ale psycholog nie jest potrzebny tylko w takich przypadkach, a we wszystkich, bo w skutecznym odchudzaniu ważne jest umiejętne radzenie sobie ze stresem. Współpraca między nami będzie bardzo ważna.

— Był przypadek, z którym sobie nie poradziłaś?
— Nie mogę pomóc, gdy ktoś zostanie przyprowadzony na siłę. Pojawia się unikanie, przekładanie wizyt. Staram się tworzyć partnerską relację, nie oceniać, nie krytykować. W odchudzaniu zdarza się spadek motywacji, to normalne. Ale dietetyk nie jest od tego, żeby odchudzić człowieka. Gdy przychodzisz do gabinetu, masz motywację, ale rozmowa o nadwadze może być stresująca. Dzięki narzędziom psychodietetyki wspieram taką osobę, ale to ona pracuje i osiąga sukces.

— Jak długo trwa kuracja?
— Zdrowe tempo odchudzania to do 5 kg miesięcznie. Przez rok można stracić nawet 60 kg. Miałam takie przypadki. Po odchudzaniu jest okres stabilizacji, więc nasz kontakt się nie urywa. Widzimy się raz na miesiąc lub dwa. Z początku raz na tydzień, może dwa razy w tygodniu.

— A jak ktoś jest z daleka?
— Prowadzę konsultacje przez internet. Ale proszę wtedy, żeby klient miał dostęp do dobrej wagi lub maszyny badającej skład ciała. Jeśli ktoś nie ma możliwości przyjazdu, to lepiej zrobić to niż nic. Ostatnio zgłosiły się do mnie osoby z Wielkiej Brytanii.

— Od jak dawna myślałaś o własnej firmie?
— W zasadzie to nie myślałam. Na dietetykę poszłam przez przypadek (śmiech). Gdybyś zapytał moich znajomych, którzy mieszkali ze mną w akademiku, to powiedzieliby, że bardzo lubiłam słodycze i ważyłam 15 kg więcej niż obecnie. Chciałam iść na kierunek, który umożliwi kontakt z ludźmi. Miało być ratownictwo medyczne lub fizjoterapia.
Zdrowym odżywianiem się nie interesowałam, ale jakoś znalazłam się na dietetyce. O tym, że to coś dla mnie, dowiedziałam się dopiero na praktykach. Założyłam bloga, zmieniłam styl życia, publikowałam w internecie praktyczne wskazówki. W mediach społecznościowych zaczęło gromadzić się coraz więcej osób, brałam udział w różnych projektach, prowadziłam warsztaty i zauważyłam, że mi to całkiem fajnie wychodzi.
Najwięcej nauczyłam się, pracując w poradni psychodietetycznej. Potem przyszedł moment, że musiałam się zastanowić, co zrobić dalej, gdzie mieszkać na stałe. I postanowiłam wrócić w rodzinne strony.

— Jak było z zakładaniem firmy? Jakim miejscem ma być „Zmiana na Zdrowie”?
— Niektórzy mówią, że „jeśli nie wpuszczą mnie drzwiami, to wejdę oknem”. Wiele razy wpadałam na spontaniczne pomysły, wprawiając rodziców w ataki paniki, np. pojechałam autostopem do Portugalii. Gdy podjęłam decyzję o powrocie w rodzinne strony i zakładaniu firmy, wiedziałam, że można starać się o dotację. Zbliżał się koniec roku, środki w urzędzie pracy się kończyły, ale napisałam biznesplan i udało się.
Poradnia rusza 1 lutego. To miejsce, w którym chciałabym pomóc ludziom w odchudzaniu lub zmianie nawyków z rozsądkiem, pozytywną motywacją i w zgodzie ze sobą. Bez rezygnacji z ulubionych smaków. Na wszystko można znaleźć alternatywę. Nie trzeba się katować — wiem, bo sama przeszłam odchudzanie. Poradnia została urządzona w taki sposób, aby każdy czuł się komfortowo i wygodnie, jest strona internetowa. Celowo wybrałam również lokalizację przy Teatrze Jaracza.

— A czy można być psychodietetykiem, nie będąc dietetykiem?
— Ta branża nie ma regulacji prawnych. Żeby zostać dietetykiem, trzeba skończyć trzyletnie studia i otrzymać dyplom. Psychodietetyk może skończyć roczne studia podyplomowe lub kurs.

— To jak wielu jest psychodietetykow?
— Teraz się to dopiero rozwija. Kierunek otwiera się w wielu miejscach, są kursy itd. To dobrze, bo poszerza się nasza wiedza. Poza tym w Polsce jest największy odsetek dzieci z otyłością w Europie. Nie patrzę więc na innych psychodietetyków jak na konkurencję, ponieważ wiem, że społeczeństwo tego potrzebuje. Warto jednak sprawdzać kompetencje, bo jest dużo doradców żywieniowych, ale nie zawsze znających się na rzeczy. Nie chcę, żeby ludzie kojarzyli odchudzanie i zdrowe odżywianie z czymś negatywnym.

— Dlaczego z czymś negatywnym?
— Samo słowo dieta kojarzy się negatywnie. Muszę go używać, ale go nie lubię. „Przechodzenie na dietę” kojarzy się źle. Bo trzeba się od razu pilnować itd. A wcale tak nie musi być. Wszystko trzeba robić stopniowo. To nie jest tak, że w trakcie odchudzania nie można sobie pozwalać na coś słodkiego. Wręcz przeciwnie. Gdy mam ochotę na coś słodkiego, po prostu to jem, ale z głową. Nie liczę jednak kalorii. Szczególnie w jednym przypadku.

— Jakim?
— Jak jeżdżę do dziadków. Nieważne, czy są to ciasta, czy coś innego. Moja babcia zawsze twierdzi, że zna dla mnie najlepszą dietę (śmiech).

Paweł Jaszczanin
p.jaszczanin@gazetaolsztynska.pl


Nie wiem, skąd to się wzięło, ale Polacy, Słowianie i Europejczycy w ogólności, mają taką dziwną przypadłość. Nie lubią się chwalić. Inaczej mówiąc, to chwalenie się nie jest w dobrym tonie. Dokładnie na odwrót mają Amerykanie. Chwalenie się stanowi podstawę ich kultury. I chyba to także na tym chwaleniu się i kulturowym optymizmie wyrosła ich dzisiejsza potęga. My natomiast wychowywaliśmy się na wierszyku „Samochwała” Jana Brzechwy, który to wierszyk skutecznie wyuczał dzieci, że chwalenie się to bardzo brzydki zwyczaj. Podobnie jak brud za paznokciami. Inna różnica jest taka: Polacy lubią tych, którzy nie wyróżniają się z tłumu. Takich cichych ludzi. Amerykanie kochają za to ludzi sukcesu. Dlaczego o tym piszę? Bo szukamy przedsiębiorczych ludzi, którzy chcą się pochwalić swoim pomysłem na sukces w biznesie. W naszym cyklu „Na swoim” chcemy pokazywać nasze lokalne firmy. Te, które dopiero startują, a także te, które są już znane. Przede wszystkim jednak chcemy pokazywać ludzi, którzy je wymyślili, którzy nimi kierują. Co ważne: szukamy nie tyle ludzi biznesu, co ludzi, dla których biznes jest pasją. Chcecie się pochwalić? Napiszcie do mnie na Facebooku lub na Messengerze.


Igor HrywnaNa swoim: