Upiekłam tort Agnieszce Chylińskiej

2019-01-31 17:00:00(ost. akt: 2019-01-29 08:37:49)
Anna Matys

Anna Matys

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Pracowała w finansach, miała angaż szefowej, ale czegoś jej brakowało. Zaczęła piec torty i odkryła swoją pasję. Lada chwila założy firmę, bo chce nie tylko spełniać marzenia, ale przede wszystkim mieć czas dla rodziny. Z Anną Matys z Klebarka Małego, rozmawia Ada Romanowska
— Cukier uzależnia?
— Uwielbiam cukier, bo jest słodki, ale… nie sądzę, żebym była uzależniona. Chociaż kręci mnie to, co z cukru można wyczarować. Bo z masy cukrowej można naprawdę dużo zrobić. I chyba dlatego zaczęłam piec torty. I właśnie to, co wychodzi na końcu, jest najwspanialsze. To chyba rzeczywiście uzależnia. Nie tyle pieczenie biszkoptu czy robienie kremu, ile to, jak tort wygląda. Koniec wieńczy dzieło, po prostu. Ale ja tak mam ze wszystkim. Dla mnie potrawy też muszą dobrze wyglądać. Wtedy mam ochotę je zjeść.

— No tak, je się przecież oczami.
— Niektórzy nakładają sobie na talerz, byle coś na nim było. Wolą artystyczny nieład. Ja tak nie potrafię. Nawet proste ciasteczko musi dobrze wyglądać. Przecież to zupełnie inaczej smakuje! Chociaż, trochę sama się zadziwiłam. Bo nie mam talentu plastycznego. A tu proszę, gdy robię figurki na tort, znajomi nadziwić się nie mogę. To bardzo mnie cieszy.

— Co w takim razie się stało, że torty tak cię wciągnęły?
— Wszystko zaczęło się od mojej córki, Madzi. Postanowiłam, że na pierwsze urodziny upiekę jej tort. To był marzec, sześć lat temu. A przy okazji, domowe jest zawsze lepsze i zdrowsze. Wymyśliłam, że to będzie biedronka. A że lubię, jak coś pięknie wygląda, miałam zagwozdkę. Bo nigdy niczego nie robiłam z masy cukrowej. Innej możliwości nie widziałam. Tort miał być piękny! Przerażało mnie jednak to, że masa musi być idealnie gładka, bez żadnej fałdki. I gdy przyszedł dzień urodzin... wszystkim tort się podobał.

— Może cukiernictwo masz w genach?
— Moje dzieciństwo też było słodkie. Sobota, zapach ciasta… Wspominam makutrę, ucieranie wałkiem… ale przede wszystkim wylizywanie kremu palcem. To był mój wkład w domowe cukiernictwo. Pamiętam, że mama gza to mnie ganiała. Dziwiłam się wtedy: dlaczego tak się denerwuje? Przecież ta masa w misce jest pyszna! Teraz, po latach, trochę ją rozumiem. Dziś do swojej miski też nikogo nie dopuszczam. Nie pozawalam próbować niczego, jeśli nie skończę pracy. Jeśli coś zostanie, proszę bardzo. Wcześniej stoję na straży. Ale nawet sama nie smakuje, nie kosztuję. Ta zasada dotyczy więc wszystkich, nie ma wyjątków. Jednak moja mama jest mistrzynią w ciastach. Ja upiec upiekę, ale to w tortach się realizuję.

— Czyli tak naprawdę wszystko zaczęło się od biedronki.
— Madzia nie jest moim jedynym dzieckiem. Mam jeszcze dwóch chłopców, bliźniaków. Dla nich też piekłam. I w sumie dzięki dzieciom moje życie wywróciło mi się trochę do góry nogami. Dwa i pół roku temu Madzia zaczęła chodzić do przedszkola. Chłopcy mieli niecały roczek. I przyznam, że im mniej miałam czasu, tym bardziej potrafiłam go wykorzystać. Dopiero jako mama trójki dzieci zaczęłam piec na maksa i spełniać się w tym, co robię. Jak siedziałam na macierzyńskim, upiekłam może z jeden tort. Ale gdy wróciłam na pełen etat, coś we mnie wstąpiło. A zaczęło się banalnie. W przedszkolu poznałam mamę, z którą się zaprzyjaźniłam. I która poprosiła mnie pewnego dnia o upieczenie tortu dla jej córki. I gdy patrzyła na to, co robię i w jaki sposób, namówiła mnie, żebym założyła stronę na portalu społecznościowym. Ale że ja? W sumie zdecydowałam się, co mi szkodzi. Ruszyło. Znajomi zaczęli o mnie opowiadać znajomym i…

— Zaczęła się popularność.
— Nie aż tak! Ale zaczęłam piec i to sporo. Przez dwa lata zrobiłam około trzystu tortów. Wszystkie pieczone w weekendy, dekorowane nocą, kiedy dzieci spały. Na przykład o pierwszej budziłam męża, żeby ocenił, czy figurki dobrze wyszły. Ale on o tej porze był w stanie otworzyć tylko jedno oko. Wzdychał, przytakiwał zaspany. Ale jeśli pokazywałam mu coś różowego, coś czerwonego, to co innego miał mówić?

— Faceci znają się na innych kolorach.
— Dlatego właśnie przytakiwał, żeby żona nie była zła. (śmiech) I na tym bazowałam. Poza tym mąż mi pomaga, nie tylko w nocy. W dzień najczęściej odpowiedzialny jest za zakupy. Dla niego jednak moje pieczenie tortów to już codzienność. Ot, taka zwykła pasja żony.

— A jednak niezwykła.
— Nie ukrywam, że to odbiór innych osób tak naprawdę dodawał mi skrzydeł. Ludzie zaczęli na mnie naciskać, żebym założyła firmę. W sumie: dlaczego nie? Dziś jestem w trakcie przygotowań. Lada chwila zacznę działać, ale na razie wszystko muszę zapiąć na ostatni guzik. Powiedziałam sobie: jak nie teraz, to kiedy? W tym roku kończę trzydzieści pięć lat. To dobry czas dla zmiany. Mam czekać na pięćdziesiątkę? Na emeryturę?

— A co z etatem?
— Dziesięć lat pracowałam w finansach. Przez osiem lat byłam kierownikiem. Można powiedzieć, że miałam poważną robotę. Ale torty dają mi więcej frajdy niż poprzednia praca. Przede wszystkim dają mi furtkę dla rodziny. Mam małe dzieci, więc jeśli nie teraz znajdę czas dla najbliższych, to kiedy? Etat zajmuje mi osiem godzin, plus dojazdy. Potem pieczenie tortów po godzinach… A dzieci rosną i mnie potrzebują. I, co mnie cieszy, spróbuję realizować się w innej branży.

— A pieczesz torty nie dla byle kogo.
— Dzieci są ważne, a przede wszystkim szczere. Dorośli mogą pochwalić, nawet jeśli coś nie wyjdzie. A dziecku albo się tort podoba, albo nie. Nie ma zmiłuj.

Obrazek w tresci

— Agnieszka Chylińska też chwaliła…
— To długa historia. Osiem lat temu, wieczorem przed naszym ślubem, Agnieszka występowała w Olsztynie. Ale że wesele było następnego dnia, nie poszłam. Żeby mieć siłę. Odpuściłam, bo wierzyłam, że Agnieszka kiedyś tu wróci. I rzeczywiście, po tych kilku latach, w połowie grudnia pojawiła się w Olsztynie. Kupiliśmy bilety, a moja przyjaciółka Aneta wpadła na pomysł, żeby przygotować tort dla Agnieszki. Z tym, że to nie taka łatwa sprawa. Bo pójść z tortem na koncert, przebić się przez ochronę, nie być oskarżoną o wniesienie jakiejś bomby w środku...

— To jak to się udało?
— Koncert był w niedzielę, a Aneta zadzwoniła do mnie w piątek, że Agnieszka przyjmie tort. Okazało się, że wszystko załatwiła. Że poznała kiedyś z menadżerkę Agnieszki podczas olsztyńskiej aukcji charytatywnej. I dzięki temu tort powędrował w kulisy po koncercie. I następnego dnia pojawił się w mediach społecznościowych Agnieszki Chylińskiej. Fruwałam, gdy to zobaczyłam! Nie liczyłam na żadną transakcję wiązaną, ale jeśli już zdjęcie tortu trafiło do sieci, byłam wniebowzięta. Dostałam podziękowania i to było niesamowite.

— Życie nie tyle jest piękne, ile słodkie!
— Wiem, że jeśli się o czymś marzy, można to spełnić. Wystarczy tylko chcieć. Można więc powiedzieć, że cukier uzależnia. I wzrusza…

ADA ROMANOWSKA

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Marek #2675046 | 83.9.*.* 3 lut 2019 22:47

    Hmmmm....... to torty się piecze?

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz