Internet nie jest Dzikim Zachodem [ROZMOWA]

2019-01-27 20:05:38(ost. akt: 2019-01-27 21:52:36)

Autor zdjęcia: Bartosz Cudnoch

Na co dzień z pasją przygląda się temu, jak mówimy i piszemy. Także w sieci. Jej książka „Nienawiść w czasach Internetu” powstała jednak nie tylko pod wpływem zainteresowania komunikacją internetową, ale także przez to, że sama doświadczyła hejtu. Teraz żartuje, że powinna podziękować „swojemu” hejterowi. Z językoznawczynią, dr hab. Aliną Naruszewicz-Duchlińską, prof. UWM, rozmawia Daria Bruszewska-Przytuła.
— Zacznijmy od podstaw. Kim jest hejter?
— Hejter to autor internetowych negatywnych opinii. Opinii właśnie, a nie wiadomości, ponieważ w przeciwieństwie do krytyki hejt nie jest merytoryczny, a hejter nie musi się znać na tym, co atakuje. Na przykład zdanie: „moim zdaniem ta piosenka byłaby lepsza, gdyby wokalista oszczędniej wyrażał emocje” to krytyka, „wyje jak zarzynana świnia” to hejt. Hejter nie uzasadnia swoich poglądów. Prymitywny język wystarcza, żeby kogoś obrazić, po co więc silić się na coś więcej.

— Jak rozpoznać, że mamy do czynienia z hejtem, a nie z krytyką?
— Kiedy nie wiemy, czy mamy do czynienia w odniesieniu do siebie z hejtem czy krytyką, odpowiedzmy sobie na pytanie: czy czujemy się poinformowani o czymś istotnym przez kogoś, kto dobrze nam życzy, czy tylko zaatakowani przez kogoś, kto chce nas skrzywdzić bez powodu.

— Po śmierci Pawła Adamowicza termin „mowa nienawiści” odmieniano przez wszystkie przypadki. Co on tak naprawdę oznacza?
— Do niedawna jeszcze odróżniano hejt od mowy nienawiści, uznając tę ostatnią za słowną dyskryminację grup społecznych ze względu na cechy, na które nie mają wpływu, np. kolor skóry. Obecnie termin „mowa nienawiści” staje się coraz popularniejszy i jego zakres poszerza się, mam wrażenie, że również dla celów manipulacyjnych. Niekiedy wyznawane przez siebie poglądy i głoszone opinie uznaje się za słuszne, punkt widzenia oponenta traktuje zaś jako „mowę nienawiści” i odrzuca, nie wnikając w jego sens. Warto zwrócić uwagę, że dominuje metaforyka wojenna – „walka z mową nienawiści” to jeden z głównych tematów medialnych w ostatnich dniach.

— Jest jakaś alternatywa dla tej „walki”?
— Uważam, że warto pójść o krok dalej i przypominać o tym, jak dążyć do porozumienia. Budować, nie tylko walczyć. To nie oznacza, że musimy myśleć tak samo. Może z czasem słowa Norwida, że „umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno” przestaną być aktualne. Wierzę w metodę małych kroków, systematyczną pracę u podstaw, np. uwzględnienie na każdym etapie szkolnej edukacji zasad rzeczowej dyskusji, w końcu nie jest to żadna nowość, są znane od starożytności, trzeba je tylko przypominać i utrwalać.

— W jaki sposób Polacy komunikują się w internecie?
— Mamy czasami skłonność do ujmowania sobie, a mitologizowania innych narodów i uznawania ich za lepsze. Moim zdaniem, Polacy komunikują się w internecie dokładnie tak jak inne nacje. Jedni lepiej, inni gorzej, podobnie jak w bezpośrednich relacjach. Nie dostrzegam również destrukcyjnego wpływu sieci na jakość codziennego życia, uważam wręcz, że wzbogaca ona świat. Internet jest medium na tyle rozbudowanym, że każdy może znaleźć w nim to, czego szuka. Z tym, że trzeba wybrać miejsce zgodne z oczekiwaniami, trudno np. spodziewać się po komentarzach na otwartych forach pod artykułami politycznymi takiej merytorycznej dyskusji jak na zamkniętej grupie politologów w portalu społecznościowym.

— Przyznała Pani w czasie jednego ze swoich wystąpień, że sama padła Pani ofiarą hejtu. Czy zareagowała Pani jakoś na tę sytuację?
— Owszem, było to dla mnie na tyle silne przeżycie, że zaczęłam dążyć do zrozumienia, dlaczego można dążyć do zniszczenia zupełnie obcej osoby, bo ma się akurat taki kaprys. Efektem tego stała się książka, którą miałam ochotę zadedykować „mojemu” hejterowi, bo gdyby nie on, to pewnie by jej nie było.

— Niełatwo jest zdiagnozować to, co siedzi w głowach hejterów, ale spróbujmy. Od czego to się zaczyna? Od lekceważenia zasad i uczuć innych?
— To też, ale wydaje mi się, że w centrum działań hejtera jest on sam. Nie musi wcale żywić nienawiści, podobnie jak pogardy, niesmaku itd. i innych emocji, które okazuje. Może się przy tym świetnie bawić albo na zimno dążyć do zniszczenia kogoś, bo się nudzi, a to zapewnia mu chwilę rozrywki. Działa tak, bo jest przekonany, że nie grożą mu konsekwencje. Zauważmy, że tam, gdzie łatwiej jest kogoś zidentyfikować, np. na serwisach społecznościowych, hejtu jest zdecydowanie mniej niż na otwartych, dużych portalach, gdzie ma się (złudne, co podkreślam) poczucie anonimowości.

— Co sprzyja temu, że hejt się rozprzestrzenia? Przyzwolenie?
— Hejtu nie ma tak dużo, jak się wydaje. Większość komunikatów internetowych jest pozytywna albo neutralna. Hejt wyróżnia się właśnie dlatego, że odbiega od normy. Zwraca uwagę, podobnie jak np. plama na białej bluzce. 99% ubrania jest czyste, ale i tak przypuszczalnie spojrzymy najpierw na ten fragment, który nie jest. Niezależnie jednak od jego nasilenia, warto zadbać o to, żeby było go jak najmniej. Nie należy „lajkować” i powielać hejtu. Trzeba okazywać wsparcie osobom zaatakowanym, a nie utwierdzać agresorów w przekonaniu, że mają rację i prawo do sądzenia innych.

— Prowadząc badania nad hejtem, przyjrzała się Pani wielu internetowym wpisom. Co nas, jako Polaków, denerwuje najbardziej?
— Władza i celebryci, ale obiektem agresywnych komentarzy bywają wszyscy, np. na portalu „Gazety Olsztyńskiej” pierwszą trójkę najczęściej atakowanych osób i grup społecznych stanowią: władze miasta, kierowcy spod Olsztyna, tzw. NOL-e, i – co dziwne – Kurpie.

— A co z fake newsami? Co ich popularność mówi nam o świecie i komunikacji?
— Mamy do czynienia z takim zalewem informacji, że przestały działać mechanizmy selekcji, zarówno ze strony dostarczycieli treści, jak i odbiorców.

— Jak się przed tym bronić?
— Korzystajmy ze sprawdzonych źródeł. Nie wierzmy we wszystko, co jest nam przekazywane jako fakty. Proponuję prosty test — wejście na stronę jakiegokolwiek portalu informacyjnego i prześledzenie, ile wśród komunikatów z działu „informacje”, jest rzeczywistych informacji, a ile opinii, sugestii, teorii spiskowych itd. Wyniki mogą się okazać zaskakujące. Fake news jak plotka szerzy się szybko, ale tak jak plotka nie musi mieć nic wspólnego z prawdą.

— Jak blisko fake newsy są związane z trollingiem?
— Trolling jest szerszym pojęciem — odnosi się do celowych oszustw czy manipulacji na szeroką skalę. Fałszywe wiadomości bywają jednym z jego elementów, ale też niekiedy są internetową mutacją legend miejskich. Kiedyś straszono czarną wołgą, teraz np. „niebieskim wielorybem”, internetową grą, która miała zachęcać dzieci do samobójstw, a w rzeczywistości nigdy nie miała miejsca.

— Pani książka, „Nienawiść w czasach Internetu” została wydana kilka lat temu. Czy teraz musiałaby ją Pani mocno zmienić, by opisać rzeczywistość internetową?
— Mechanizmy hejtu się nie zmieniły, więc nie, ale mogłabym dodać nieco krzepiących słów na koniec, że coraz lepiej jako społeczeństwo radzimy sobie z hejtem, np. działają serwisy, które udzielają ofiarom pomocy psychologicznej i prawnej. W ciągu tych kilku lat hejterzy przestali być mitologizowani jako bojownicy o wolność słowa i demonizowani jako władcy internetu. Może za kilka lat będą już tylko wspomnieniem? W miarę rozwoju internet się cywilizuje. To już nie jest Dziki Zachód, w którym rządzi najagresywniejszy bandyta.

— Optymistyczny akcent pojawił się w zakończeniu Pani książki o hejcie: „Niekiedy też hejter (...) przyczynia się do konsolidacji uczestników sieci”...
— We wszystkim można się dopatrzeć dobra. Szczęśliwy człowiek nie musi się wzmacniać kosztem krzywdy innych. Może warto pomyśleć też o hejterach ze współczuciem? Gdyby było im dobrze, to po prostu cieszyliby się swoim życiem.