Naszym marzeniem jest muzeum
2019-01-13 07:03:29(ost. akt: 2019-01-13 07:20:36)
BISZTYNEK\\\ Członkowie Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego Strowangen nie tylko poszukują pamiątek historycznych, ale też z ich pomocą edukują. O ich niezwykłej aktywności rozmawiamy z prezesem stowarzyszenia Jarosławem Dąbrowskim.
— Na początku wyjaśnijmy, co oznacza słowo "Strowangen"?
— To nazwa wsi lokowanej w 1346 roku w miejscu, gdzie dziś jest Bisztynek. Miasto zostało lokowane później, bo w 1385 roku i w jego uposażeniu znalazła się wieś Strowangen. Sama nazwa ma pochodzenie staropruskie. Jest zbitką dwóch słów: potok i dąbrowa. Strowangen oznacza więc potok płynący przez dębowy las. Do dziś zachował się potok, Dąbrowy już nie ma (śmiech). Zakładając stowarzyszenie uznaliśmy, że nazwa wsi, na bazie której powstał Bisztynek będzie odpowiednia i wzbudzająca ciekawość.
— To nazwa wsi lokowanej w 1346 roku w miejscu, gdzie dziś jest Bisztynek. Miasto zostało lokowane później, bo w 1385 roku i w jego uposażeniu znalazła się wieś Strowangen. Sama nazwa ma pochodzenie staropruskie. Jest zbitką dwóch słów: potok i dąbrowa. Strowangen oznacza więc potok płynący przez dębowy las. Do dziś zachował się potok, Dąbrowy już nie ma (śmiech). Zakładając stowarzyszenie uznaliśmy, że nazwa wsi, na bazie której powstał Bisztynek będzie odpowiednia i wzbudzająca ciekawość.
— Kiedy powstało stowarzyszenie i ilu skupia członków?
— Zarejestrowane zostało w lipcu 2017 roku. Obecnie liczy dziewięcioro członków. Mamy też członka honorowego. Jesteśmy stowarzyszeniem zwykłym, a więc do założenia wystarczyło pięć osób. W tej chwili wszyscy są poszukiwaczami, detektorystami. Nasze zainteresowania nie ograniczają się jednak do poszukiwań za pomocą wykrywaczy metali.
— Detektoryści są oskarżani często o nielegalne poszukiwania, niszczenie stanowisk archeologicznych lub poszukiwania na prywatnych terenach bez zgody właścicieli. Wy także słyszeliście takie zarzuty?
— Nie, bo wszystko robimy legalnie. Nazywa się nas często "złomiarzami", ale ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością. Aby prowadzić poszukiwania, najpierw musimy uzyskać pisemne zgody właścicieli gruntów. Nie wszyscy nam ich udzielają, ale nie mamy o to pretensji. Większość rolników zgadza się jednak bez problemów. Dopiero gdy dysponujemy pisemnymi zgodami, występujemy z wnioskiem do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o wydanie pozwolenia na prowadzenie poszukiwań. Same poszukiwania prowadzimy wyłącznie na terenach objętych pozwoleniem. Zgodnie ze wszelkimi zasadami, teren po poszukiwaniach pozostawiamy w takim stanie jak przed. Na złą renomę poszukiwaczy pracują niestety tacy detektoryści, którzy tych zasad nie przestrzegają, prowadzą poszukiwania bezprawnie i pozostawiają po sobie rozkopane miejsca, na przykład na łąkach. Potem trudno jest przekonać rolnika, że my tak nie działamy.
— Zarejestrowane zostało w lipcu 2017 roku. Obecnie liczy dziewięcioro członków. Mamy też członka honorowego. Jesteśmy stowarzyszeniem zwykłym, a więc do założenia wystarczyło pięć osób. W tej chwili wszyscy są poszukiwaczami, detektorystami. Nasze zainteresowania nie ograniczają się jednak do poszukiwań za pomocą wykrywaczy metali.
— Detektoryści są oskarżani często o nielegalne poszukiwania, niszczenie stanowisk archeologicznych lub poszukiwania na prywatnych terenach bez zgody właścicieli. Wy także słyszeliście takie zarzuty?
— Nie, bo wszystko robimy legalnie. Nazywa się nas często "złomiarzami", ale ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością. Aby prowadzić poszukiwania, najpierw musimy uzyskać pisemne zgody właścicieli gruntów. Nie wszyscy nam ich udzielają, ale nie mamy o to pretensji. Większość rolników zgadza się jednak bez problemów. Dopiero gdy dysponujemy pisemnymi zgodami, występujemy z wnioskiem do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o wydanie pozwolenia na prowadzenie poszukiwań. Same poszukiwania prowadzimy wyłącznie na terenach objętych pozwoleniem. Zgodnie ze wszelkimi zasadami, teren po poszukiwaniach pozostawiamy w takim stanie jak przed. Na złą renomę poszukiwaczy pracują niestety tacy detektoryści, którzy tych zasad nie przestrzegają, prowadzą poszukiwania bezprawnie i pozostawiają po sobie rozkopane miejsca, na przykład na łąkach. Potem trudno jest przekonać rolnika, że my tak nie działamy.
— Jaka jest rola konserwatora zabytków, poza wydaniem wam pozwolenia?
— Każde znalezisko musimy nanieść na mapę z dokładnymi współrzędnymi i trafia ono do woreczka z metryczką, opisującą gdzie i kiedy zostało odkryte. W terminie dwóch tygodni od końcowej daty pozwolenia składamy pisemne sprawozdanie z poszukiwań i dołączamy mapkę oraz same znaleziska. Wszystko przekazujemy Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków, który ocenia znaleziska. Cenne historycznie i archeologicznie zostawia u siebie, a inne zwraca nam. Zarówno "odebranie" nam znalezisk, jak i ich zwrot, odbywa się poprzez sporządzenie odpowiednich dokumentów.
— Każde znalezisko musimy nanieść na mapę z dokładnymi współrzędnymi i trafia ono do woreczka z metryczką, opisującą gdzie i kiedy zostało odkryte. W terminie dwóch tygodni od końcowej daty pozwolenia składamy pisemne sprawozdanie z poszukiwań i dołączamy mapkę oraz same znaleziska. Wszystko przekazujemy Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków, który ocenia znaleziska. Cenne historycznie i archeologicznie zostawia u siebie, a inne zwraca nam. Zarówno "odebranie" nam znalezisk, jak i ich zwrot, odbywa się poprzez sporządzenie odpowiednich dokumentów.
— Czy konserwator zatrzymał u siebie jakieś wasze znaleziska?
— W ubiegłym roku zatrzymał fragment bransolety z epoki brązu. Reszta znalezisk wróciła do nas. Były wśród nich takie, o których myśleliśmy, że decyzja będzie inna. Wśród znalezisk znajdowały się srebrne monety czy medaliki z XVIII wieku. One wróciły do nas. W ubiegłym roku przekazaliśmy konserwatorowi ponad dwieście przedmiotów. Nie jest łatwą sprawą ich opisanie w sprawozdaniu. W tym roku jeszcze znalezisk nie przekazaliśmy. Mamy pozwolenie do końca roku, więc jest jeszcze czas na sprawozdanie.
— W ubiegłym roku zatrzymał fragment bransolety z epoki brązu. Reszta znalezisk wróciła do nas. Były wśród nich takie, o których myśleliśmy, że decyzja będzie inna. Wśród znalezisk znajdowały się srebrne monety czy medaliki z XVIII wieku. One wróciły do nas. W ubiegłym roku przekazaliśmy konserwatorowi ponad dwieście przedmiotów. Nie jest łatwą sprawą ich opisanie w sprawozdaniu. W tym roku jeszcze znalezisk nie przekazaliśmy. Mamy pozwolenie do końca roku, więc jest jeszcze czas na sprawozdanie.
— Jakie znalezisko z tego roku było najcenniejsze? Jakie przedmioty znajdujecie?bold text
— Najcenniejsze są dwa krzyżackie szelągi. Te monety na pewno zostaną zatrzymane przez wojewódzkiego konserwatora. Mieliśmy nawet problemy z ich wyeksponowaniem i pokazaniem mieszkańcom Bisztynka. Konserwator pozwolił na pokazanie tylko pod warunkiem, że cały czas będę obecny w pomieszczeniu z monetami. Nawet uzyskanie takiej zgody nie było proste. Przeważył mój argument, że przecież i tak mam te monety cały czas w domu, więc co szkodzi, abym miał je przy sobie także podczas wystawy. A znalazłem je 1 października na polu w sołectwie Bisztynek.
— Najcenniejsze są dwa krzyżackie szelągi. Te monety na pewno zostaną zatrzymane przez wojewódzkiego konserwatora. Mieliśmy nawet problemy z ich wyeksponowaniem i pokazaniem mieszkańcom Bisztynka. Konserwator pozwolił na pokazanie tylko pod warunkiem, że cały czas będę obecny w pomieszczeniu z monetami. Nawet uzyskanie takiej zgody nie było proste. Przeważył mój argument, że przecież i tak mam te monety cały czas w domu, więc co szkodzi, abym miał je przy sobie także podczas wystawy. A znalazłem je 1 października na polu w sołectwie Bisztynek.
— Monety trzeba było wykopać?
— Nie. To pole uprawne i przy zwykłych zabiegach rolniczych część znalezisk jest wydobywana na powierzchnię. Nam nie wolno prowadzić poszukiwań innych niż powierzchniowe. W praktyce oznacza to, że możemy podejmować to, co leży na powierzchni lub w warstwie humusu, który przy każdych badaniach archeologicznych jest po prostu usuwany. A wracając do cennych znalezisk. Jednym z cenniejszych jest połowa nieśmiertelnika z okresu I wojny światowej, należącego do mieszkańca Bisztynka Karla Zimmermanna. Ta połowa jest w trzech częściach. Pierwszą znaleźliśmy rok temu, a dwie pozostałe dopiero w tym roku i to w bardzo zaśmieconym terenie. Cenne są też choćby kule z muszkietów z okresu napoleońskiego. Znajdujemy mnóstwo odznak z okresu przed II wojną.
— Nie. To pole uprawne i przy zwykłych zabiegach rolniczych część znalezisk jest wydobywana na powierzchnię. Nam nie wolno prowadzić poszukiwań innych niż powierzchniowe. W praktyce oznacza to, że możemy podejmować to, co leży na powierzchni lub w warstwie humusu, który przy każdych badaniach archeologicznych jest po prostu usuwany. A wracając do cennych znalezisk. Jednym z cenniejszych jest połowa nieśmiertelnika z okresu I wojny światowej, należącego do mieszkańca Bisztynka Karla Zimmermanna. Ta połowa jest w trzech częściach. Pierwszą znaleźliśmy rok temu, a dwie pozostałe dopiero w tym roku i to w bardzo zaśmieconym terenie. Cenne są też choćby kule z muszkietów z okresu napoleońskiego. Znajdujemy mnóstwo odznak z okresu przed II wojną.
— Mówiłeś, że poszukiwania to nie jedyna forma waszej działalności. Co jeszcze robicie?
— Staramy się także edukować. Zorganizowaliśmy już sześć wystaw naszych artefaktów. Były one w ośrodku kultury, w szkole, w poszczególnych miejscowościach. Eksponujemy wtedy nie tylko efekty terenowych poszukiwań, ale i nasze zakupy oraz przedmioty podarowane nam przez mieszkańców. To na przykład wieszaki na ubrania i łyżki do butów dawnych kupców, archiwalne zdjęcia, stare dokumenty, butelki, korki do butelek, skrzynki pochodzące z naszych okolic. Jest tego już tyle, że kończy nam się miejsce na ich przechowywanie, a wciąż otrzymujemy nowe przedmioty. Ostatnio ze szkoły podstawowej w Bisztynku dostaliśmy ceramiczne butelki, żelazka na duszę i węgiel drzewny, maszyny do pisania oraz zdjęcia. Gromadzimy zarówno pamiątki z okresu PRL, jak i wcześniejsze. Jeśli w jakikolwiek sposób dotyczą Bisztynka i okolic, chętnie je przyjmiemy. Przy okazji wystaw, zawsze rozmawiamy o historii lub łączymy je z wykładem czy pogadanką.
— Staramy się także edukować. Zorganizowaliśmy już sześć wystaw naszych artefaktów. Były one w ośrodku kultury, w szkole, w poszczególnych miejscowościach. Eksponujemy wtedy nie tylko efekty terenowych poszukiwań, ale i nasze zakupy oraz przedmioty podarowane nam przez mieszkańców. To na przykład wieszaki na ubrania i łyżki do butów dawnych kupców, archiwalne zdjęcia, stare dokumenty, butelki, korki do butelek, skrzynki pochodzące z naszych okolic. Jest tego już tyle, że kończy nam się miejsce na ich przechowywanie, a wciąż otrzymujemy nowe przedmioty. Ostatnio ze szkoły podstawowej w Bisztynku dostaliśmy ceramiczne butelki, żelazka na duszę i węgiel drzewny, maszyny do pisania oraz zdjęcia. Gromadzimy zarówno pamiątki z okresu PRL, jak i wcześniejsze. Jeśli w jakikolwiek sposób dotyczą Bisztynka i okolic, chętnie je przyjmiemy. Przy okazji wystaw, zawsze rozmawiamy o historii lub łączymy je z wykładem czy pogadanką.
— Rozmawiamy w Centrum Informacji Turystycznej, gdzie w gablotach eksponujecie część waszych znalezisk i rzeczy ofiarowanych. Jak udało wam się zorganizować tę stałą wystawę?
— Dzięki przychylności władz miasta, które udostępniły nam centrum. Napisaliśmy też projekt i otrzymaliśmy grant, który w części wystarczył na niektóre zakupy. Resztę gablot sfinansowaliśmy z darowizn. Miejsca jest tu jednak mało i wciąż marzymy o utworzeniu muzeum na większej powierzchni. W Bisztynku niestety brakuje takich pomieszczeń. Może uda nam się to zrobić w Bramie Lidzbarskiej, po jej wyremontowaniu. Chcemy po prostu dzielić się z mieszkańcami tym, co już zgromadziliśmy.
— Dzięki przychylności władz miasta, które udostępniły nam centrum. Napisaliśmy też projekt i otrzymaliśmy grant, który w części wystarczył na niektóre zakupy. Resztę gablot sfinansowaliśmy z darowizn. Miejsca jest tu jednak mało i wciąż marzymy o utworzeniu muzeum na większej powierzchni. W Bisztynku niestety brakuje takich pomieszczeń. Może uda nam się to zrobić w Bramie Lidzbarskiej, po jej wyremontowaniu. Chcemy po prostu dzielić się z mieszkańcami tym, co już zgromadziliśmy.
— Z waszego profilu na Facebooku wiem, że czasem znajdujecie rzeczy niebezpieczne. Co wówczas?
— Na szczęście na terenach objętych pozwoleniem nie ma dużej ilości niewybuchów. Zgłaszamy je policji i saperom. Nie kręci mnie takie znalezisko i nawet tego nie tknę. Ostatnio znalazłem aż sześć pocisków na polu rolnika, który poprosił mnie o pomoc w znalezieniu części maszyny rolniczej, która odpadła w czasie prac. Części nie znalazłem. Proszę sobie jednak wyobrazić minę rolnika, gdy okazało się, że część tych pocisków on od lat wałował i bronował. To się mogło w każdej chwili zakończyć tragedią. Pociski zabrali saperzy, a rolnik z większą uwagą będzie obserwował swoje pole.
— Na szczęście na terenach objętych pozwoleniem nie ma dużej ilości niewybuchów. Zgłaszamy je policji i saperom. Nie kręci mnie takie znalezisko i nawet tego nie tknę. Ostatnio znalazłem aż sześć pocisków na polu rolnika, który poprosił mnie o pomoc w znalezieniu części maszyny rolniczej, która odpadła w czasie prac. Części nie znalazłem. Proszę sobie jednak wyobrazić minę rolnika, gdy okazało się, że część tych pocisków on od lat wałował i bronował. To się mogło w każdej chwili zakończyć tragedią. Pociski zabrali saperzy, a rolnik z większą uwagą będzie obserwował swoje pole.
— Co jest osobistym "konikiem" prezesa stowarzyszenia?
— Mam niezłego "świra" na punkcie guzików, zwłaszcza pruskich. Zgromadziłem ich już tysiące. Mogę pochwalić się, że wśród nich jest jeden z zaledwie 14. zarejestrowanych w Europie guzików pruskiego regimentu z cyfrą "2". Wiele z nich kupuję, część znalazłem. Na szczęście tę pasję dzieli ze mną moja żona Marzena. Gdyby tak nie było, miałbym pewnie kłopoty z powodu zakupów (śmiech).
— Mam niezłego "świra" na punkcie guzików, zwłaszcza pruskich. Zgromadziłem ich już tysiące. Mogę pochwalić się, że wśród nich jest jeden z zaledwie 14. zarejestrowanych w Europie guzików pruskiego regimentu z cyfrą "2". Wiele z nich kupuję, część znalazłem. Na szczęście tę pasję dzieli ze mną moja żona Marzena. Gdyby tak nie było, miałbym pewnie kłopoty z powodu zakupów (śmiech).
ANDRZEJ GRABOWSKI
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl
Czytaj e-wydanie ">kliknij
Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez