Joanna Karpeta: stawiania celów powinniśmy się nauczyć

2018-12-27 07:02:19(ost. akt: 2018-12-26 20:44:05)
Joanna Karpeta

Joanna Karpeta

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Powinniśmy znaleźć to, co nas w pracy uwiera. Zastanówmy się, czy jesteśmy w stanie te problemy rozwiązać. Nie zaczynajmy od ucieczki – radzi Joanna Karpeta, coach i autorka książki „Pokochaj poniedziałki. Jak poradzić sobie z wypaleniem zawodowym”.

— Niedawno wróciła pani z urlopu. Ale czy my, Polacy, umiemy odpoczywać? Zastanawiam się nad tym, bo kiedyś uwiązanie do pracy było rodzajem szpanu. Oznaczało, że jestem w firmie niezbędna/niezbędny. A jak jest teraz?
— Z mojej praktyki zawodowej wynika, że jest to powszechny problem. Wszyscy, którzy do mnie przychodzą, nie umieją wypoczywać. Nie rozumieją definicji urlopu albo zapomnieli, co to znaczy.
„Cóż jest złego w tym, że zabiorę ze sobą laptop, sprawdzę raz dziennie pocztę i odbiorę kilka telefonów?” — mówią. I bronią takich zachowań. Dlatego najtrudniejsze dla mnie i moich klientów jest to, aby zaczęli myśleć o sobie jako o jednostkach, a nie jako o pracownikach.


— Dlaczego tak jest? Może poza pracą czujemy się mniejsi, słabsi, mniej ważni? Może to praca jest najważniejszym elementem naszego ja, tego obrazu siebie, jaki prezentujemy innym? 

— Z naszych doświadczeń wynika, że dzięki pracy jesteśmy kimś. To ona określa nasz status. Ale zapominamy, że jest jeszcze inne wartościowe i ważne życie. I to ono z perspektywy czasu okazuje się najbardziej istotne. Ludzi u kresu życia pytano, czego najbardziej w życiu żałują. Wszyscy mówili, że zaniedbania relacji z bliskimi.


— Nikt nie mówił: „Och, żałuję, że nie pracowałem jeszcze więcej!”?
— Nie! Ale jednocześnie przez całe życie bliskich i to, co dla nas najważniejsze, stawiamy gdzieś dalej za pracą. Inaczej jest, gdy praca jest naszą pasją i miejscem, gdzie się realizujemy. Są ludzie, którzy żyją, żeby pracować, ale większość z nas pracuje, żeby żyć. Znam wiele osób, które swojej pracy nie lubią, a mimo tego stawiają ją na pierwszym miejscu.  


— Ale czasem — nawet, gdy ją lubimy, gdy jest ciekawa i sensowna — nasza praca nas dławi. Co wtedy? 

— Jestem zwolenniczką tezy, że to my jesteśmy kowalami swego losu. Dlatego powinniśmy nauczyć się radzić z taką sytuacją. Dla mnie zwolnienie się z pracy to ucieczka i zabranie ze sobą własnych problemów z jednego miejsca w następne.
Wiara, że gdzieś tam będą inni, lepsi ludzie, łatwiejsze albo bardziej ambitne zadania lub lepszy szef, jest naiwna. To ułuda. Choć z badań naukowych wynika, że często organizacja pracy powoduje wypalanie się ludzi. Ja zwracam uwagę, że wypalenie nie dotyczy wszystkich, tylko jednostek. 


— Jaki z tego wniosek?

— Taki, że przede wszystkim to my powinniśmy znaleźć to, co nas w pracy uwiera, z czym trudno nam sobie poradzić. Zastanówmy się, czy jesteśmy w stanie te problemy rozwiązać i spróbujmy to zrobić. Na pewno nie zaczynajmy od ucieczki. 


— Czyli na przykład: nie przyjmujmy nadmiaru zadań do wykonania. 

— W mojej pierwszej pracy, bardzo prestiżowej i ważnej, w którą bardzo się angażowałam i z której byłam niezmiernie dumna, byłam mobbingowana.


— O!

— Był to dla mnie szok. Nie spodziewałam się takiego traktowania i wtedy uciekłam. Złożyłam wypowiedzenie w czasie wyjazdu szefowej, bo bałam się stanąć z tym wypowiedzeniem przed nią. Dzisiaj tłumaczę moje zachowanie młodością. I być może wtedy było to najlepsze wyjście.
Ale potem widziałam, że w kolejnych firmach popełniam podobne błędy, wchodzę w tę samą rolę. Na szczęście w tamtym czasie podjęłam studia przygotowujące mnie do zawodu trenera kompetencji miękkich, które dały mi szansę zmierzyć się ze swoimi problemami i je rozwiązać.


— Pani radzi, żeby przed podjęciem decyzji o zmianie pracy (czy jakiejkolwiek innej zmianie) uporządkować mętlik w głowie. Ja to nazwałam wielogłosem. To mnogość opinii, które wymieniamy sami ze sobą i stoimy w miejscu. Radzi też pani, aby wyjść ze schematów.

— Potrzebna jest nam odwaga, aby wyjść ze strefy komfortu. Bo nawet gdy jest ciężko, do tej sytuacji jesteśmy przyzwyczajeni. Wiemy, czego się spodziewać i wiemy, że jest beznadziejnie. Ale po zmianie myślimy: „może być jeszcze gorzej”. Dlatego trzeba wszystko przemyśleć i otworzyć się na nowe. Do stanu poprzedniego zawsze można wrócić. 


— Niektórzy moi znajomi stracili pracę i na początku była to dla nich katastrofa. A potem okazało się, że gdyby nie ruszyli się z miejsca, nie robiliby wielu fajnych rzeczy. 

— Bo tkwi w nas przekonanie, że zawsze wiemy wszystko najlepiej. Tymczasem wystarczy chwila refleksji i pytanie: „A skąd ja to wiem? Skąd wiem, co jest za drzwiami, skoro siedzę w środku i się nie ruszam?”. Warto mieć odwagę i powiedzieć sobie: „A, to sprawdzę!”.

— Nie wydaje się pani, że nam, Polakom, tej odwagi brakuje?
— Nie chcę generalizować, ale mam poczucie, że jesteśmy jednak zamknięci w sobie, zalęknieni i zachowawczy. Gdy dorastamy, słyszymy, że dzieci i ryby głosu nie mają. Słyszymy, żeby się nie wychylać i się nie chwalić. Kiedy wracamy z fajnych wakacji, boimy się o tym opowiadać. A jak ktoś mówi: „Ładną masz bluzkę” odpowiadamy: „A, to stara”. Tkwimy we własnych przekonaniach i chyba nie raz zbyt kurczowo ich się trzymamy, zamiast zebrać się na odwagę i zrobić coś nowego.


— Podoba mi się też pani rada, żeby — nim podejmiemy decyzję o zmianie — postawić przed sobą cel. To niby oczywiste, ale mamy tendencję do łapania dziesięciu srok za ogon.
— Stawiania celów powinniśmy się nauczyć. Wiemy, czego chcemy, ale wiemy tylko mniej więcej. Stawianie precyzyjnych celów jest bardzo pomocne i ułatwia nam codzienne życie. Pozwala nam nie zastanawiać się każdego dnia, co mamy robić, jak mamy żyć i w jakim kierunku mamy iść.
Dlatego ważne jest, aby tych kierunków nie było zbyt wiele, bo doba nie jest tak elastyczna jakby się wydawało. Nie możemy też zapominać o celach bieżących, takich jak utrzymanie siebie i rodziny. A z drugiej strony trzeba mieć gotowość i odwagę, aby czasami z tej nowej sytuacji się wycofać. 


— W jakim momencie? 

— Wtedy, kiedy stwierdzimy, że jednak to nie jest nasz cel, że nas nie cieszy, nie jest nam potrzebny. Nie bądźmy wobec siebie zamordystami, którzy nigdy nie pozwalają sobie na krok do tyłu i wytchnienie. Mamy jedno życie i przeżyjmy je tak, abyśmy na końcu byli zadowoleni. Nie wszystko da się zrealizować. 


— Z tego, co pani mówi, wynika, że bardzo ważny jest kontakt z samym sobą. Myślę, że wielu z nas chciałoby mieć życie jak z reklamy — w pięknym domu, ze słodkimi dziećmi, drogim samochodem, psem i śnieżnobiałym praniem. 

— W miejscu, gdzie byłam na wakacjach, z morza wystawały piękne kamienie. Nazwaliśmy je z mężem kamieniami lansu. Przychodziły tam turystki i robiły sobie zdjęcia. Pojawiały się blogerki modowe z dwoma, trzema fotografami.
Zastanawiałam się, czy którakolwiek z tych osób dostrzegła piękno tamtych plaż i oceanu. Chodzi mi o to, że jest nam ciężej niż kiedyś, kiedy nie było reklam, kolorowych gazet oraz Instagrama i Facebooka. Dzisiaj dużo rzeczy robimy na pokaz i to jest najtrudniejsze zadanie, żeby w tym wszystkim zachować siebie. Nie żyć tak jak inni tego oczekują.

— To prawda, że żyjemy pod wielką presją. Na spotkaniu towarzyskim pewna dwudziestokilkuletnia, niegłupia, ładna dziewczyna powiedziała: „Przyjęłam to zaproszenie od razu, ale potem zastanawiałam się, czy powinnam. Bo to może świadczyć o tym, że nie mam „lajfu”. 

— (Śmiech) Kiedyś to pannom na wydaniu nie wypadało za szybko godzić się na randkę. Najważniejsze jest to, żebyśmy wieczorem, myjąc przed lustrem zęby, mogły sobie powiedzieć, że ta osoba w lustrze to ta sama, którą pokazywałam światu przez cały dzień. Innymi słowy: czy ja jestem w codziennym życiu prawdziwa. Dlatego radzę moim klientom i nam wszystkim: Bądźmy uważni, idźmy na spacer z psem, wyhamujmy i znajdźmy siebie.

mzg