Czy może mnie pani obsmarkać?

2018-10-16 11:05:00(ost. akt: 2018-10-25 13:37:00)
Wiedźmuchy

Wiedźmuchy

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Przebrania dają nam siłę. Nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś, że będę nagrywać piosenki, tańczyć i występować w spektaklach. I że ludzie na mój widok będą się aż tak cieszyć — mówi Sikorka, jedna z Wiedźmuch, swawolnie potrząsając swoją miotłą.
Źródła donoszą, że Barbara Zdunk, uznawana za ostatnią europejską czarownicę, spłonęła na stosie ponad 200 lat temu w Reszlu. Ale to nieprawda. Kilkunastu udało się uciec i do tej pory czarują ludzi.

— Miałyśmy po prostu bardziej nowoczesne miotły — śmieją się wspólnie.
Na początku listopada będą wspominać Barbarę, swoją prasiostrę, na zamku w Reszlu w bardzo nietypowy sposób — organizując jej zaślubiny, do których z powodu jej dramatycznej śmierci przed wiekami nie doszło.

— Nasza siostra wiedźma miała swojego ukochanego i z pewnych, niedostępnych zwykłemu śmiertelnikowi źródeł wiemy, że bardzo chciała za niego wyjść. Dlatego naszedł moment, by jej to zamążpójście umożliwić. Czas i to, że teoretycznie od dwóch stuleci nie żyje, nie jest w naszym wiedźmowym świecie żadną przeszkodą — zapewniają. Wiedźmuchy jako grupa artystyczno-kabaretowa zrodziły się ze swojej matki założycielki ponad 2 lata temu.

— Zainspirował mnie Karnawał Góralski. Natknęłam się tam na grupę „Kolędnicy znad Uszwicy”— opowiada Matka Wiedźma Kieźliniucha.
Prosta stylistyka, przebrania i dużo śmiechu, tak spodobały się olsztyniance, że postanowiła przenieść to na lokalny grunt. Najpierw pomyślała o anielicach. Ale trochę to zbyt słodkie. I w końcu zamieściła ogłoszenie, że jeśli są w okolicy panie, które czują się prawdziwymi wiedźmami i czują w sobie moc zmieniania świata na lepsze, to zaprasza do współpracy. Zadziałało. Wiele z wiedźm, które pojawiły się na pierwszym sabacie zorganizowanym w Leśnych Wrotach, załapało na swe haczykowate nosy bakcyla i do tej pory regularnie pojawia się na tajemnych zgrupowaniach, z których rąbka tajemnicy ujawniają na swoich występach.
— Tam na tym góralskim karnawale chodził chłop, słoma z butów mu wystawała, drapał się po głowie i rozdawał ludziom swoje wszy. Ludzi to bawiło. My bywamy bardziej wyrafinowane, ale kontakt z ludźmi mamy równie fenomenalny — śmieje się Kieźliniucha.
Kochają je całe rodziny — gdy pojawiają się na jakimś festynie, nie mogą się opędzić od dzieci.
— Dzieci biegają za nami i proszą: „Czy może mnie pani obsmarkać”? — opowiadają. — Na tę prośbę robię wielkie oczy, w zasadzie nie wiem, jak zareagować.

— Niech się pani nie martwi, pani tego oszczędzimy. Do kotła też pani nie wsadzimy — chichoczą.
Jedna czuje się w obowiązku mnie oświecić.
— Zawsze mamy w kieszeni takie specjalne kupowane gluty. Udajemy, że kichamy i wtedy szybko sięgamy po nie następnie rozcierając na ramieniu dziecka. One to uwielbiają. Dorosłego czasami wsadzamy do kotła tańczymy wokół i trzemy szczotami, żeby pozbył się kataru. Ale pani na chorą nie wygląda — zauważa z uśmiechem Sikorka.

Sikorka, Żanicha, Muza czy Petunia — to tylko niektóre z ich imion. Na środowym spotkaniu, które odbywa się w studiu Cezarego Makiewicza, gdzie Wiedźmuchy aktualnie nagrywają swoje przeboje, obecne są też dwa nowe wiedźmuchowe bezimienne nabytki.
— Przyszłyśmy z ciekawości, chcemy coś zmienić w swoim życiu i chcemy pomagać i cieszyć innych— informują. Przed kobietami chrzest, podczas którego dostaną swoje nowe imiona.

— Będzie dużo ognia, będzie noc i jak wszystko skończy się pomyślnie, to dostaną od nas po takim wiedźmuchowym amulecie, w ten sposób stając się pełnoprawnymi uczestniczkami naszego grona — podkreślają wiedźmy pokazując zawieszone na szyjach swoje malutkie podobizny.
To, że lubią je dzieci, TO fajnie, ale czy w takim image'u (kobiety podczas wystąpień mają „straszliwe” makijaże, sztuczne nosy, długie szaty i kapelusze) jest szansa na jakikolwiek podryw?

— Powiemy pani w sekrecie — Magia konspiracyjnie zniża głos — że budzimy wśród płci przeciwnej wielkie zainteresowanie. Pewnego razu kilku panów po jakichś występach zainstalowało się w naszym bagażniku, mówiąc, że tak ich zaczarowałyśmy, że jadą z nami. Innym razem od razu po jakimś evencie w wiedźmowym makeupie poszłyśmy na imprezę. Najpierw ochroniarz nie chciał nas wpuścić, a gdy już go czarami otumaniłyśmy i się zgodził, to chyba nie było ani chwili, żebyśmy zeszły z parkietu, każdy chciał z nami zatańczyć. Tylko o tym cisza, bo nasi mężowie spokojnie nas puszczają na nasze sabaty, myśląc, że jesteśmy w przebraniach tak odstraszające, że nikt na nas oka nie zawiesi i że wszyscy się nas boją — śmieją się Wiedźmuchy.
Jeśli chodzi o stroje, obowiązuje pełna dowolność. Jedne dziewczyny szybko wymyślają swoje kreacje, inne pracują nad swoim wizerunkiem dłużej.

— Ja zawsze mam tylko jedno zastrzeżenie: za ładne! Im szpetniej tym lepiej — puszcza oko matka założycielka.
Wiedźmuchy są z Olsztyna i okolic, ale z występami jeżdżą po całej Polsce. W aucie często można zobaczyć w przebraniach. Inicjuje to wiele zabawnych sytuacji.

— Gdy gdzieś jedziemy, to często stojąc w korku zaczepiamy okolicznych ludzi. Machamy do nich, posyłamy buziaki. Przebrania dają nam odwagę i siłę. Problem zaczyna się wtedy, gdy przypominamy sobie, że pół godziny wcześniej wróciłyśmy do naszych ludzkich postaci — wspominają, pokładając się ze śmiechu.

Ale jak to? Wiedźmy w aucie, a nie na miotle? — No, czasami jest nam zimno, dlatego czasem przerzucamy się na mechanikę i np. teraz zbieramy na wiedźmobus. Można nas też czasem zobaczyć w akcji, jak jeździmy na rowerach z przyczepionymi do ramy miotłami. W ten sposób promujemy aktywność fizyczną. Trzeba trzymać formę, na miotle nie spali się tyle kalorii — zauważają.

AP

Wiedźmuchy