W jedenaście dni Pętlą Toruńską i jeszcze dalej...

2018-10-13 12:00:00(ost. akt: 2018-10-25 11:22:44)

Autor zdjęcia: Marcin Zalewski

Największym marzeniem Romana Płoskiego, 64-letniego rolnika z Małych Bałówek było przepłynięcie Pętli Toruńskiej. Szlaku biegnącego Wisłą z Torunia do okolic Sztumu, gdzie wpływa się do rzeki Nogat. Stamtąd do Elbląga i systemem kanałów, śluz i pochylni do Ostródy, gdzie Drwęcą można dopłynąć z powrotem do punktu startowego.
Na zadbanym podwórku gospodarstwa w Małych Bałówkach obok sprzętu rolniczego stoi przyczepka z kilkoma kajakami. Obok położony jest staw z pomostem, małą plażą i huśtawką na wysokim jesionie. Widać, że gospodarz lubi wodę.
Roman Płoski ma 64 lata. Całe życie zajmował się rolnictwem. Po przekazaniu gospodarstwa, postanowił oddać się zaszczepionej w młodości pasji.

— Kajakowanie to moje marzenie z lat siedemdziesiątych. Kiedyś były inne czasy, gdy człowiek chciał popływać kajakiem, to przed niedzielną mszą trzeba było wstać rano i jechać zarezerwować go na daną godzinę. Teraz, kiedy chcę i mogę, pakuję swój kajak na przyczepkę i jadę na spływ — opowiada Płoski.

Na sześćdziesiąte urodziny dostał od rodziny kajak w prezencie. Pan Roman spływał już wieloma rzekami i opływał Pojezierze Brodnickie.
Największym marzeniem wodniaka było przepłynięcie Pętli Toruńskiej. To szlak biegnący Wisłą z Torunia do okolic Sztumu, gdzie wpływa się do rzeki Nogat. Stamtąd do Elbląga i systemem kanałów, śluz i pochylni do Ostródy, gdzie Drwęcą można dopłynąć z powrotem do punktu startowego. Nasz rozmówca wyruszył w Nowym Mieście.

— Chciałem spełnić swoje marzenie, aby przepłynąć Pętlę Toruńską. Udało się! Pewnego lipcowego poranka z wnukiem wyruszyliśmy na spływ. Trzeciego dnia wpłynęliśmy z Drwęcy do Wisły: to była duża adrenalina. Wydmy piaskowe i chwilami silny nurt sprawiał że trzeba było mieć oczy wokół głowy. Kiedy wpłynęliśmy do Grudziądza, pogoda nie pozwoliła dalej się poruszać, ale tego dnia pokonaliśmy najdłuższy odcinek — 60 kilometrów. Musieliśmy wtedy zakończyć spływ, ale nie poddałem się... Za jakiś czas wróciłem tam z kajakiem. Płynąć samemu to słabsza adrenalina, ale nie poddawałem się i dopłynąłem do Nogatu, rzeki o spokojnym nurcie — przypomina powrót na trasę pan Roman.

I wtedy nie zabrakło przygód i spotkań z ciekawymi ludźmi.
— Kiedy płynąłem cichym Nogatem, przed moim kajakiem rzuciła się potężna ryba. Łoskot zakłócił panującą wokół nieprawdopodobną ciszę. Po chwili spotkałem rybaka, który powiedział, że to wielkie bolenie, które ogłuszają ofiary ogonem. Na jeziorze Ruda Woda spotkałem kobietę, która opowiedziała historię kajakarza, który pokonał taką samą pętlę jak ja. Przez silną burzę i biały szkwał utonął, a po kilku dniach odnaleziono jego zwłoki. Wystraszyłem się i założyłem kapok. Dopływając do Samborowa ostrzegali mnie kajakarze, że to będzie trudna przenoska. Pokonałem most kolejowy i tamę, ale wylałem z siebie siódme poty. Spotkałem tam jeszcze rowerzystę, który mówi “uciekaj pan, bo tu sokiści łapią i wlepiają mandaty” — opowiada kajakarz.

Mimo upalnej pogody, udało mu się przepłynąć całą trasę w przeciągu 11 dni. W jej trakcie zdołał obejrzeć miejsca. Na przykład pochylnie na Kanale Elbląskim czy Miłomłyn. Ostatni dzień był za to leniwym, rodzinnym spływem z Rodzonego do Nowego Miasta.

— W Rodzonym przywitała mnie najbliższa rodzina. Kolejnego dnia wszyscy wyruszyliśmy kajakami. Dopływając do Nowego Miasta byłem dumny, że pokonałem 480 km w ciągu 11 dni. Nie poddałem się i spełniłem swoje marzenia w wieku 64 lat — podsumowuje Płoski.
Tera planuje przepłynięcie Raduni, Brdy i Wieżycy.

MZ