Podróże slow też mogą cieszyć

2018-10-15 11:08:39(ost. akt: 2018-10-25 11:10:14)
Mariola Jędrych, autorka bloga "Seniorka z plecakiem"

Mariola Jędrych, autorka bloga "Seniorka z plecakiem"

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Oni tam nie mają emerytur. Starsi ludzie pracują, dokąd mogą. Bardzo pomagają też swojej rodzinie, która się nimi opiekuję. Chcą być do końca przydatni — opowiada o swoich podróżach do Azji Mariola Jędruch, autorka bloga „Seniorka z plecakiem”.
— Prowadzi pani popularny blog „Seniorka z plecakiem”, w którym opisuje pani swoje liczne podróże. Wycieczki były w pani życiu od zawsze?
— Wyjazdy były w moim życiu od zawsze. Z mojej pierwszej wyprawy pod namiot na Mazury z rodzicami pamiętam tylko komary (śmiech). Najpierw były wyprawy głównie po Polsce, na taką prawdziwą egzotykę przyszedł czas w seniorskim wieku. Głównie na własną rękę, bez udziału biur podróży. Wtedy docieram tam, gdzie chcę.
— Pomysł na blog zrodził się dwa lata temu.

— Wcześniej nie miałam zwyczaju zapisywania wspomnień, nie prowadziłam pamiętników. Za to zawsze robiłam dużo zdjęć. Gdy pojawił się internet, to wciągnął mnie ten wirtualny świat. Z pasją zaczęłam korzystać z komputera, zauważyłam, że wielu ludzi ma wspaniałe hobby, które ciekawie opisuje. Pomyślałam, że ja też mogłabym się podzielić swoimi doświadczeniami. Oczywiście nie jestem aż takim gigantem, który wszędzie był i wszystko przeżył, jednak też mam niejedno do opowiedzenia. Chciałam pokazać, że spokojne podróże też mogą cieszyć. Babcia też może jeździć i dobrze się bawić i nie muszą to być od razu Himalaje.
— Ludzie w wieku emerytalnym nie zawsze dobrze się czują w nowoczesnych technologiach, z którymi nie mieli do czynienia za młodu. A pani blog jest naprawdę profesjonalny, nie jest to taka zwykła pisanina ciurkiem.

— Z komputerem jestem związana w pracy. Chcąc nie chcąc, musiałam się z nim zaznajomić, ale umiem tylko podstawy: wysłać maila, coś wydrukować... Nie znam słownictwa komputerowego ani żadnych bardziej skomplikowanych sztuczek. Bloga najpierw założyłam sobie na Bloggerze, takim bardzo prostym, intuicyjnym programie. Nałożyłam wszystko na odpowiednie tabelki i hop — stałam się właścicielką bloga. To nie było trudne. Ale z biegiem czasu przestał mi wystarczać. Stał się zbyt zwykły. Był problem z wyeksponowaniem zdjęć, ze stworzeniem specjalnych zakładek, sam wygląd też mnie nie zadowalał.
Zaczęłam więc szukać informacji, jak go urozmaicić. I to już przerosło moje umiejętności. Poprosiłam o pomoc specjalistkę. I ona pokazała mi, że są też inne platformy, takie jak Wordpress. Tam wspólnie zrobiłyśmy szablon, mój blog nabrał bardziej nowoczesnego kształtu. Teraz prowadzę go sama.

— Narzuca sobie pani w prowadzeniu bloga jakiś rygor?
— Tak, ale nie zawsze udaje mi się zrealizować założenia. Chciałabym, żeby był żywy, więc dobrze byłoby wrzucać jakieś dwa teksty w tygodniu. Natomiast cały czas jeszcze zawodowo pracuję, a przygotowanie tekstów i zdjęć trochę czasu zajmuje. Piszę głównie o moich podróżach, więc samo zebranie materiału też nie jest takie szybkie. Mam też zakładkę pt. „Wędrówki biblijne” i tam trochę przemyśleń związanych z życiem duchowym, udzielam też porad ogólnopodróżniczych.

— A podróże z wnukiem? Nie męczą za bardzo?
— Zawsze mam do pomocy męża. Przy 5,5-letnim Fabianie zawsze trzeba mieć oczy dookoła głowy. Sami wnuka zabieramy na razie na takie jednodniowe wycieczki. Musi się człowiek bardziej skupić i inaczej zaplanować dzień. Pierwszą wyprawę bez jego rodziców odbyliśmy na Jurę na Pustynii Siedleckiej — takie wyrobisko po piaskowni. Był zachwycony, był przeszczęśliwy. Tyle piachu naraz jeszcze nigdy nie widział. Biegał, zjeżdżał, turlał się.

— A dziadkowie z nim, więc muszą trzymać formę.
— Nie uprawiamy sportu. Podróże i praca trzymają nas w ryzach. Uwielbiamy łazić po górach, oczywiście są to już wycieczki spokojniejsze, łatwiejsze. Jeśli się uda wjechać kolejką na górę, to korzystamy, nie ma sensu się zamęczać i na siłę coś komuś udowadniać. Ale potrafimy potem przejść kilkanaście kilometrów przed siebie. Skoro po górach jeszcze dajemy radę biegać, to za wnukiem też nadążymy.

— A czy to jest szok dla takiej aktywnej osoby jak pani, która jeszcze pracuje, dużo podróżuje, że nagle zostaje babcią?
— Pojawienie się wnuka było naturalne. Ale bardzo zdziwiłam się, gdy pewnego dnia — byłam już jakiś czas po 50. — dotarło do mnie, że ludzie w moim wieku nazywani są seniorami. Byłam tym zszokowana. Ja seniorką? Jakoś mi to nie bardzo do mnie pasowało. Przecież to niemożliwe! Ale potem tak zaczęłam nad tym myśleć... w zasadzie czemu nie? Mogę być seniorką. Przecież to tak naprawdę nic nie zmienia, dalej będę robiła swoje. Tak się w to „seniorstwo” wkręciłam, że nawet blog nazwałam „Seniorka z plecakiem” (śmiech).
— Ludzie 55 plus czasem już tylko czekają na wnuki i emeryturę.

— Często tak jest, że mają poczucie, że już na niektóre rzeczy za późno. Zamykają się w czterech ścinach i skupiają się tylko na organizacji życia domowego. Warto jest robić więcej, nie każdy musi od razu podróżować, ale cały czas kolekcjonować nowe umiejętności i wrażenia powinien każdy. Niezależnie od wieku.

— Podkreśla pani, że teraz pani podróżuje w rytmie „slow”.
— Czyli po prostu wolniej! Gdy byliśmy młodsi i gdzieś jechaliśmy, zawsze wypisywałam sobie listę miejsc, które koniecznie musieliśmy zobaczyć. Teraz jadę do Rzymu i Paryża już bez takiego parcia. W wolnym tempie oglądamy tylko to, co naprawdę nas interesuje. Delektujemy się danym miejscem, obserwujemy ludzi, wczuwamy się w klimat. Teraz pozwalamy sobie dłużej posiedzieć w kawiarni.
— Czy są różnice między tym, jak pani pakowała się na wyjazd kiedyś, a jak pakuje się pani teraz?
— Kiedyś więcej jeździliśmy pod namiot, gdzie trzeba było ze sobą zabrać wszystko. Teraz pozwalamy sobie na szczyptę luksusu — wybieramy hotele. Mąż ma cukrzycę, zawsze musimy pamiętać o jego lekach, ale ta choroba nie jest jakąś specjalną przeszkodą w zwiedzaniu świata.

— Problemem powstrzymującym przed wyruszeniem w świat często jest nieznajomość języków.
— Nie ukrywam, że jest to pewien problem. Znam angielski na bardzo podstawowym poziomie i potrafię o użytkowe rzeczy zapytać, ale czasem chciałoby się z kimś dłużej pogadać. Kiedyś używałam papierowych rozmówek, teraz korzystam z telefonu. Na Filipinach mieliśmy na cały dzień zamówioną taksówkę. Pan woził nas po różnych ciekawych miejscach i dogadywaliśmy się właśnie za pomocą szybkich tłumaczeń w smartfonie. Gdy zaczęłam podróże poza Europę, a zaczęło się to całkiem niedawno, to tak starałam się to organizować, żeby na miejscu mieć kontakt z Polakami. Gdy przylecieliśmy do Bangkoku, to tam oprowadzała nas mówiąca po polsku Tajka, żona Polaka. To był idealne rozwiązanie — znała kulturę od wewnątrz, a umiała nam o tym opowiedzieć po polsku.
— A jak ze starszymi Azjatami? Widać na ulicach aktywnych 70-latków?

— Oni tam nie mają emerytur. Tam starsi ludzie pracują, dokąd mogą. Bardzo pomagają też swojej rodzinie, która się nimi opiekuję. Chcą być do końca przydatni. Poza tym jest wiele kuchni ulicznych prowadzonych przez starsze panie i kramów prowadzonych przez wiekowych mężczyzn. Tamtejszy system społeczny zmusza ludzi starszych do aktywności i ich rodziny do tego, by się nimi opiekowały. To w jakiś sposób trzyma rodziny bliżej. Ale różnie to bywa, rodziny są różne i losy rozmaicie się układają. Dlatego nie jestem wielką zwolenniczką azjatyckiego systemu emerytalnego.

— Jest pani ze województwa śląskiego i chętnie promuje ten region, który nam tutaj na Warmii i Mazurach nie kojarzy się zbyt turystycznie.
— Tam są bardzo ciekawe kopalnie pozmieniane na muzea. Wiele zabytków natury poindustrialnej. Sporo zwiedzania pod ziemią. Mamy też Jurę Krakowsko-Częstochowską. Można sobie pochodzić po szlakach. Warto nas odwiedzać!

ap