Oni tam nie mają emerytur. Starsi ludzie pracują, dokąd mogą. Bardzo pomagają też swojej rodzinie, która się nimi opiekuję. Chcą być do końca przydatni — opowiada o swoich podróżach do Azji Mariola Jędruch, autorka bloga „Seniorka z plecakiem”.
— Wyjazdy były w moim życiu od zawsze. Z mojej pierwszej wyprawy pod namiot na Mazury z rodzicami pamiętam tylko komary (śmiech). Najpierw były wyprawy głównie po Polsce, na taką prawdziwą egzotykę przyszedł czas w seniorskim wieku. Głównie na własną rękę, bez udziału biur podróży. Wtedy docieram tam, gdzie chcę.
— Pomysł na blog zrodził się dwa lata temu.
— Ludzie w wieku emerytalnym nie zawsze dobrze się czują w nowoczesnych technologiach, z którymi nie mieli do czynienia za młodu. A pani blog jest naprawdę profesjonalny, nie jest to taka zwykła pisanina ciurkiem.
Zaczęłam więc szukać informacji, jak go urozmaicić. I to już przerosło moje umiejętności. Poprosiłam o pomoc specjalistkę. I ona pokazała mi, że są też inne platformy, takie jak Wordpress. Tam wspólnie zrobiłyśmy szablon, mój blog nabrał bardziej nowoczesnego kształtu. Teraz prowadzę go sama.
— Tak, ale nie zawsze udaje mi się zrealizować założenia. Chciałabym, żeby był żywy, więc dobrze byłoby wrzucać jakieś dwa teksty w tygodniu. Natomiast cały czas jeszcze zawodowo pracuję, a przygotowanie tekstów i zdjęć trochę czasu zajmuje. Piszę głównie o moich podróżach, więc samo zebranie materiału też nie jest takie szybkie. Mam też zakładkę pt. „Wędrówki biblijne” i tam trochę przemyśleń związanych z życiem duchowym, udzielam też porad ogólnopodróżniczych.
— Zawsze mam do pomocy męża. Przy 5,5-letnim Fabianie zawsze trzeba mieć oczy dookoła głowy. Sami wnuka zabieramy na razie na takie jednodniowe wycieczki. Musi się człowiek bardziej skupić i inaczej zaplanować dzień. Pierwszą wyprawę bez jego rodziców odbyliśmy na Jurę na Pustynii Siedleckiej — takie wyrobisko po piaskowni. Był zachwycony, był przeszczęśliwy. Tyle piachu naraz jeszcze nigdy nie widział. Biegał, zjeżdżał, turlał się.
— A dziadkowie z nim, więc muszą trzymać formę.
— Nie uprawiamy sportu. Podróże i praca trzymają nas w ryzach. Uwielbiamy łazić po górach, oczywiście są to już wycieczki spokojniejsze, łatwiejsze. Jeśli się uda wjechać kolejką na górę, to korzystamy, nie ma sensu się zamęczać i na siłę coś komuś udowadniać. Ale potrafimy potem przejść kilkanaście kilometrów przed siebie. Skoro po górach jeszcze dajemy radę biegać, to za wnukiem też nadążymy.
— Pojawienie się wnuka było naturalne. Ale bardzo zdziwiłam się, gdy pewnego dnia — byłam już jakiś czas po 50. — dotarło do mnie, że ludzie w moim wieku nazywani są seniorami. Byłam tym zszokowana. Ja seniorką? Jakoś mi to nie bardzo do mnie pasowało. Przecież to niemożliwe! Ale potem tak zaczęłam nad tym myśleć... w zasadzie czemu nie? Mogę być seniorką. Przecież to tak naprawdę nic nie zmienia, dalej będę robiła swoje. Tak się w to „seniorstwo” wkręciłam, że nawet blog nazwałam „Seniorka z plecakiem” (śmiech).
— Ludzie 55 plus czasem już tylko czekają na wnuki i emeryturę.
— Czyli po prostu wolniej! Gdy byliśmy młodsi i gdzieś jechaliśmy, zawsze wypisywałam sobie listę miejsc, które koniecznie musieliśmy zobaczyć. Teraz jadę do Rzymu i Paryża już bez takiego parcia. W wolnym tempie oglądamy tylko to, co naprawdę nas interesuje. Delektujemy się danym miejscem, obserwujemy ludzi, wczuwamy się w klimat. Teraz pozwalamy sobie dłużej posiedzieć w kawiarni.
— Czy są różnice między tym, jak pani pakowała się na wyjazd kiedyś, a jak pakuje się pani teraz?
— Kiedyś więcej jeździliśmy pod namiot, gdzie trzeba było ze sobą zabrać wszystko. Teraz pozwalamy sobie na szczyptę luksusu — wybieramy hotele. Mąż ma cukrzycę, zawsze musimy pamiętać o jego lekach, ale ta choroba nie jest jakąś specjalną przeszkodą w zwiedzaniu świata.
— Nie ukrywam, że jest to pewien problem. Znam angielski na bardzo podstawowym poziomie i potrafię o użytkowe rzeczy zapytać, ale czasem chciałoby się z kimś dłużej pogadać. Kiedyś używałam papierowych rozmówek, teraz korzystam z telefonu. Na Filipinach mieliśmy na cały dzień zamówioną taksówkę. Pan woził nas po różnych ciekawych miejscach i dogadywaliśmy się właśnie za pomocą szybkich tłumaczeń w smartfonie. Gdy zaczęłam podróże poza Europę, a zaczęło się to całkiem niedawno, to tak starałam się to organizować, żeby na miejscu mieć kontakt z Polakami. Gdy przylecieliśmy do Bangkoku, to tam oprowadzała nas mówiąca po polsku Tajka, żona Polaka. To był idealne rozwiązanie — znała kulturę od wewnątrz, a umiała nam o tym opowiedzieć po polsku.
— A jak ze starszymi Azjatami? Widać na ulicach aktywnych 70-latków?
— Jest pani ze województwa śląskiego i chętnie promuje ten region, który nam tutaj na Warmii i Mazurach nie kojarzy się zbyt turystycznie.
— Tam są bardzo ciekawe kopalnie pozmieniane na muzea. Wiele zabytków natury poindustrialnej. Sporo zwiedzania pod ziemią. Mamy też Jurę Krakowsko-Częstochowską. Można sobie pochodzić po szlakach. Warto nas odwiedzać!
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez