Co jakiś czas musiał kogoś udusić. Szokująca historia zabójcy
2018-10-20 19:24:33(ost. akt: 2018-10-21 17:22:09)
Jacek Z. wyznał kiedyś, że „co jakiś czas musi kogoś udusić, obojętnie czy człowieka, czy psa”. Od takiego lepiej się trzymać z daleka. Jednak pani Wiesława z Nakomiad pod Kętrzynem, „zakochała” się w tym urodzonym sadyście. Wpuściła go domu i sypialni, a on udusił jej męża.
Wcześniej jednak, 25-letni wówczas Jacek Z. wpadł na pomysł obrabowania Henryka G. żyjącego w domku przy torach do Kętrzyna. Zrobił to w biały dzień, 18 lipca 2002 roku. Na podwórku walnął kijem w łeb psa, który zaczął szczekać na jego widok. Bez obaw zapukał do drzwi, a kiedy nikt mu nie otworzył, wybił okno od strony ogródka i wlazł do środka. W izbie na wersalce leżał Henryk G. Mężczyzna miał 74 lata, chorował na raka, gonił resztką sił. Jacek Z. bezczelnie zapytał, czy mógłby się napić wody.
— Wyjdź stąd, bo zadzwonię na policję, za chwilę wróci mój syn… Złodziej! – Henryk G. zaczął krzyczeć i sięgnął po leżący na stole telefon komórkowy. Jacek Z. już wtedy na nic nie czekał. Złapał jakiś kabel od radia czy żelazka i z zimną krwią udusił nim gospodarza.
Liczył, że się obłowi. Bardzo potrzebował pieniędzy na swoje romansowe życie, lecz żadnych pieniędzy w domu nie znalazł. Popakował do torby jakieś drobiazgi, trochę jedzenia z lodówki i postanowił poczekać, aż wróci z Kętrzyna syn Henryka G. Słyszał, że syn jest na rencie. Uznał, że i z nim łatwo da sobie radę. Czuł się bardzo pewnie.
Marek G. (l.43) rzeczywiście niedługo kazał na siebie czekać. Otworzył swoim kluczem drzwi wejściowe i od razu dostrzegł, że ojciec bez ruchu, z otwartymi ustami leży na wersalce. Pomyślał, że dostał jakiegoś ataku, rzucił się go ratować i wówczas zobaczył obcego.
— Jego już załatwiłem, a ty nie dasz rady – osadził go w miejscu Jacek Z. pokazując trzymany w ręce nóż kuchenny. Sądził, że mężczyzna się wystraszy, ale Marek G. dojrzał leżący na stole scyzoryk. Chwycił go drugą ręką, łapiąc stołek dla obrony. Jacek Z. wyrwał mu ten stołek i dźgnął go nożem w pierś. Sam jednak oberwał przy tym scyzorykiem pod pachę. Zemdlał od tego na chwilę. W zamieszaniu Marek G. wyskoczył przez wybite okno i pobiegł do wioski szukać pomocy. Z trudem, cały we krwi dotarł do popegeerowskich bloków, gdzie ktoś zauważył go z okna i zadzwonił do Kętrzyna po karetkę i policję.
Jacek Z. brocząc krwią ledwie zdołał uciec przed przyjazdem służb. Opłukał się wodą z jeziora i z daleka obserwował co się dzieje wokół domku Henryka G. Aż dziw, że już wtedy nie wpadł w ręce sprawiedliwości. Wystarczyło policji przeszukać teren w promieniu kilkuset metrów, dzień w czerwcu jest długi. Kiedy zapadła noc, przekradając się lasami, dowlókł się do Wiesławy Z. do Nakomiad. Rana pod pachą kwalifikowała się co najmniej do szycia, ale on wolał nie jeździć do chirurga, kurował się u kobiety.
Byli już wówczas kochankami. Wiesława Z., kobieta dobrze po czterdziestce, szalała z młodym w najlepsze. Straszne zgorszenie, bo nie dość, że z tej samej wioski, to jeszcze sporo starszy mąż (drugi już) kobiety Tadeusz Z. pomagał wcześniej chłopakowi. Pracowali razem nawet w jakimiś gospodarstwie pod Mrągowem. Młody jednak wyraźniej wolał „pić kawę” niż machać widłami. Na zastrzeżenia ze strony legalnego męża – ludzie przecież widzieli, co się dzieje – bezczelnie odpowiadał, że póki nie złapie ich w łóżku, nie ma powodu się czepiać. Ale w domu już się rządził. Wziął się na przykład za ustawianie najmłodszego, 16-letniego wówczas, syna kochanki, gdy ten przyjeżdżał na niedzielę z domu dziecka.
Tadeusz Z. został zamordowany 14 maja 2003 roku. Kiedy tego dnia wieczorem, lekko podpity, wrócił z roboty, jak zwykle zastał żonę i Jacka Z. „przy kawie”. Miał tego dość. Rodzona siostra właśnie mu nagadała, że robi z siebie pośmiewisko. Zaczęły się wymówki i wyzwiska. Podobno to Wiesława Z. pierwsza przeszła od słów do czynów. Uderzyła męża w głowę jakimś grubszym drewkiem spod pieca. Ten przewrócił się razem ze stołkiem, a potem wziął się do roboty Jacek Z. Dusił Tadeusza Z. rękami, sznurem od żelazka, ale stary ciągle szarpał się i wierzgał. Wiesława Z. usiadała wtedy mężowi na nogi i tak dokończyli swe zabójcze dzieło. Ciało uduszonego, nocą wrzucili do głębokiej studzienki melioracyjnej, kilkaset metrów od domu.
Niedługo się jednak nacieszyli swobodą. Wiesława Z. nie mogła przecież bez końca odpowiadać, że mąż pojechał do roboty i przepadł bez wieści. Sprawa wyjaśniła się w zagadkowy, lecz wiele mówiący sposób. Na początku marca 2004 na komendę policji w Kętrzynie anonimowo zadzwoniła z automatu w Nakomiadach jakaś kobieta. Bardzo dokładnie podała, gdzie leżą zwłoki Tadeusza Z. i że sprawców też nie trzeba daleko szukać.
Oboje oskarżeni od razu po zatrzymaniu przyznali się do winy. Jacek Z. godził się nawet na udział w wizji lokalnej i pokazywał dokładnie co i jak. Wiesława Z. dorzuciła do sprawy inne szokujące fakty. W śledztwie opowiedziała na przykład, że kiedy – już po zabójstwie jej męża – była z kochankiem na grzybach, ten na jej oczach, gołymi rękami udusił kundelka, który się do nich przybłąkał. Oświadczył przy tym, że „co jakiś czas musi kogoś udusić, obojętnie czy człowieka, czy psa”. Strach się bać!
„To ona mnie podkusiła” tłumaczył się Jacek Z. stając przed Sądem Okręgowym w Olsztynie. Wiesława Z. z kolei zwalała wszystko na niego. Została skazana na 25 lat więzienia, lecz prędko osuszyła łzy, bo mimo pobytu za kratkami i szóstego krzyżyka na karku szybko wyszła po raz trzeci za mąż. Jej były kochanek nie wyjdzie za nic, został przez olsztyński sąd skazany na dożywocie.
bs
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
abcd #2606678 | 83.29.*.* 22 paź 2018 16:57
Wyszukaj w sieci: "Brak kary śmierci w kodeksie karnym jest pogardą dla ofiar"
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
Anonim #2606561 | 37.47.*.* 22 paź 2018 03:50
A ta kobieta, co zadz skąd wiedziała. O wszystkim. Może też zamieszana
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz