Na przyjaźń nigdy nie jest za późno

2018-10-06 12:00:00(ost. akt: 2018-10-10 14:24:18)
Jadwiga Sławska-Szalewicz

Jadwiga Sławska-Szalewicz

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Całe życie Jadwigi Sławskiej-Szalewicz to związane ze sportem. Ale gdy przeszła na emeryturę, uznana polska działaczka sportowa nie zwolniła tempa. Prowadzi bloga, napisała książkę i spotyka się z młodzieżą na spotkaniach motywacyjnych. — Najważniejsze to nie bać się żyć — podkreśla.
— Liczba dziedzin, które łączyła pani w swoim życiu zawodowym jest niezliczona: absolwentka warszawskiego AWF, trener judo, sekretarz generalny w Polskim Związku Szermierczym, honorowy prezes Polskiego Związku Badmintona, a także - pierwsza kobieta wiceprezydent Europejskiej Unii Badmintona. Mama, a teraz też babcia dwóch dorosłych wnuczek. Czy — już na emeryturze znajduje pani czas na aktywny sport?

— Z takiego bardzo aktywnego sportu to pozostały mi intensywne spacery w z psem. Przez całe życie odniosłam trochę kontuzji, a to niestety odbija się na późniejszym zdrowiu. Nic nie uchodzi nam na sucho (śmiech) - za wszystko trzeba zapłacić na starość. Trochę za to płace moimi popsutymi kolanami. Ale to wcale nie oznacza, że emerytura bez czynnego sportu, nawet dla takiej sportsmenki jak ja, to emerytura nieaktywna. O bolączkach staram się nie myśleć, bo głupie myśli przyciągają niefortunne zdarzenia. Cały czas jestem blisko sportu, tylko że w trochę inny sposób.
— O swoim barwnym życiu napisała pani, wydaną w ubiegłym roku, książkę „Moje podróże z lotką”, prowadzi pani też popularnego bloga bloga Okiemjadwigi.pl

— Z biegiem czasu zgromadziłam wiele rozmaitych przeżyć i na stare lata postanowiłam nie siedzieć i nie utyskiwać, że lata mi mijają, że mam 50 lat plus Vat, a Vat mam 23-procentowy (śmiech), tylko skatalogować je i spisać. W życiowym ferworze nie miałam aż tyle czasu dla swojego dziecka, żeby mu o tym wszystkim opowiedzieć. Kiedyś córka wypominała mi, że często nie było mnie w święta wielkanocne w domu, bo cały czas coś organizowałam. I dopiero po lekturze „Moich podróży z lotką” stwierdziła „Mamo, ja cię w ogóle nie znałam. O tylu rzeczach nie wiedziałam". I chyba wtedy dopiero tak naprawdę mnie doceniła. Potrafiłam i do tej pory tak działam — rzucić się na głęboką wodę. Najważniejsze to się nie bać żyć. O badmintonie na początku nie wiedziałam praktycznie nic, ale wiedziałam, że chcę organizować i zmieniać polski sport. Potrafiłam się dostosować. Jako kobieta, która żadnej pracy się nie boi — jako młoda dziewczyna — zatrudniłam się w magazynie stołówki olimpijczyków, gdzie całe dnie nosiłam wielkie skrzynki z jedzeniem. Tam zaczął mnie odwiedzać Papa Stamm (Feliks Stamm to znany na całym świecie długoletni trener bokserskiej kadry narodowej — przyp.red. ), który trenował swoich bokserów w sąsiednim pawilonie. Przeprowadziliśmy wiele ciekawych rozmów. Kiedyś powiedział do mnie "Obserwuje cię i twoją pracę. Ty jesteś waleczne serce. Ale pamiętaj: w życiu musisz jeszcze używać rozumu. Bić się po mordzie, to każdy Polak potrafi, a używać rozumu, żeby cios był skuteczny niewielu". Dlatego ja — idąc za tą radą — przemyślnie organizowałam swoje życie. Szybko nauczyłam się angielskiego i francuskiego, bo taka była zawodowa potrzeba. Na studiach na AWF-ie miałam szansę poznać znakomitych sportowców tj. Norberta Ozimka (polski sztangista, dwukrotny medalista olimpijski i czterokrotny medalista mistrzostw świata), Antka Zajkowskiego, uznanego judokę, przez wiele lat przyjaźniłam się w Elwirą Seroczyńską, utytułowaną łyżwiarką szybką, moim kolegom był też bokser nad bokserami — Jurek Kulej oraz rozgrywający i trener wszech czasów Hubert Wagner. Wszyscy byli moimi kolegami z ławki szkolnej, te genialne osobowości odcisnęły piętno na mojej osobowości, mojej wyobraźni, moim charakterze. O nich też jest ta książka.

— Emerytura, na którą pani przeszła w 2005 roku, nie okazała się prawdziwą emeryturą.
— Cały czas mnie gdzieś gnało. Pracowałam jeszcze w Polskim Związku Lekkiej Atletyki u Ireny Szewińskiej, a potem jedna z firm PR-owskich zaproponowała mi bycie twarzą telefonów dla seniorów i tak upłynęły mi kolejne 5 lat. Na dodatek pojawił się wtedy trend aktywizacji starszych ludzi poprzez sport, różnego typu seniorady itp. Patrzyłam na to i myślałam "Przecież ja mam jeszcze tyle do zrobienia i powiedzenia" i nie w głowie było mi zakładanie kapci.
— Ale kiedyś nie pomyślałaby pani, że na emeryturze napisze książkę.
— Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że napiszę beletrystyczną książkę. Wydałam wcześniej 14 publikacji na tematy specjalistyczne: jak grać w badmintona itd., bo zawsze miałam dużo do powiedzenia. Ale prawdziwa książka? Bardzo mi w tym pomogła Małgorzata Gutowska-Adamczyk, autorka bestsellerów, cyklu „Cukierni pod Amorem”. To ona zaczęła śledzić mój blog, potem okazało się że mieszka w tej samej miejscowości. I nawiązywałyśmy kontakt, z którego wynikła piękna przyjaźń. Dla mnie osoby prawie siedemdziesięcioletniej, był to wtedy wielki zaszczyt, że zauważyła mnie znana pisarka. Zaczęłyśmy się spotykać, a ja opowiadałam jej różne historie. I to ona powiedziała: "Kobieto, ty masz tyle do powiedzenia, siadaj i pisz, pomogę ci dotrzeć do wydawców". I rok temu, po licznych cięciach, bo trochę się rozpisałam, publikacja ujrzała światło dzienne. Jak widać ani na książkę, ani na nową przyjaźń nigdy nie jest za późno.


Książka Jadwigi Sławskiej-Szalewicz

— Na swoim blogu napisała pani "Moje życie nabrało rozpędu i coraz częściej jestem gościem w telewizji i radiu".
— Promocja książki mocno mnie zaabsorbowała. Jeżdżę po całej Polsce ze spotkaniami autorskimi. Spotykam się z ludźmi i to mnie bardzo motywuje i pobudza, bo zawsze byłam osobą bardzo otwartą.
— Spotyka się pani również z młodzieżą w szkole na spotkaniach motywacyjnych. Dzieli was jakieś 60 lat. To przepaść. Czy do przeskoczenia?
— Młodzież jest i zawsze była fantastyczna. Trzeba mieć tylko do nich podejście, wiedzieć, jak ich ugryźć. A ja zawsze miałam z nią dobry kontakt. Na AWF-ie odbywałam staż w szkole — zawsze w butach sportowych, w dresie i z gwizdkiem w ustach. Zawsze blisko ich spraw. Jak miałam zajęcia w chłopakami, to stałam z nimi na bramce, gdy z dziewczynami — angażowałam się we wspólny taniec. I teraz jest podobnie. Nadal umiemy znaleźć wspólny język. Ostatnio w szkole w Wyszkowie przedstawiono mnie przy dźwiękach „We are the Champion”. Powiedziałam: „Wszyscy wstajemy, wszyscy śpiewamy”. Oni to podchwycili. Stworzyła się magiczna atmosfera. Razem śpiewaliśmy, razem się zaśmiewaliśmy. To było prawdziwe wejście smoka. Od razu mnie polubili.

— Na swoim blogu napisała pani „Bardzo lubię tę narastającą atmosferę mobilizacji przed spotkaniami. Wybieranie obrazków, szykowanie zdjęć. Nie zapominam o fryzjerze, manicure czy szczególnym zadbaniu o swoją garderobę”. Wiele kobiet w późniejszym wieku odpuszcza sobie dbanie o wizerunek.
— Moja mama zmarła w wieku 88 lat. Dwa tygodnie przed śmiercią była u fryzjera, zrobiła też sobie paznokcie. To ona była dla mnie wzorem tego, że kobieta zawsze powinna o siebie dbać, zawsze powinna być pachnąca i uśmiechnięta, bo tylko taka kobieta jest wiarygodna. Nie ma znaczenia, ile masz lat, a nawet, im człowiek jest starszy tym bardziej powinien o siebie dbać. Tylko wtedy będziesz traktowany poważnie.