Henryka Bochniarz: Życia szkoda na głupstwa...

2018-09-29 12:00:00(ost. akt: 2018-10-09 22:39:44)
Henryka Bochniarz

Henryka Bochniarz

Od 1999 roku kieruje Konfederacją Lewiatan, największą w Polsce organizacją pracodawców. Jakby tych obowiązków było mało, kilkanaście lat temu nabyła dom na Warmii i… natychmiast włączyła się w życie lokalnej społeczności. A nawet wręcz je zorganizowała i z pewnością wpłynęła na losy wielu swoich sąsiadów. Kim jest Henryka Bochniarz? I jak godzi wszystkie obowiązki? A może to po prostu zamiłowanie do bycia aktywnym?
— Kto to jest społecznik?
— To każdy, kto potrafi i chce rozglądać się wokół siebie, kto zauważa innych ludzi. Społecznik widzi więcej niż wyłącznie swoje własne problemy.

— Skąd pomysł na Fundację u kobiety, która chyba na brak zajęć nie narzeka?
— Fundacja to jakby wypadkowa moich prywatnych poszukiwań i cech osobowości. Kilkanaście lat temu poszukiwałam odskoczni od życia w Warszawie. Chciałam, żeby było w miarę blisko, ale na tyle daleko, żeby warszawskiego życia do tej odskoczni nie przenosić. Warunkiem obowiązkowym była woda na wyciągnięcie ręki, bo uwielbiam pływać. Szukałam też miejsca, gdzie kompletnie mogłabym zrzucać kombinezon „pani z miasta”. I tak wybór padł na Warmię. Natychmiast zainteresowałam się życiem wsi warmińskiej i bardzo chciałam czynnie w nim uczestniczyć. Trafiłam do szkoły w Bukwałdzie, bo — co stwierdzam z ubolewaniem — w całej Polsce coraz mniej jest takich wiejskich szkół, które jednocześnie pełnią funkcję niewielkiego, lokalnego ośrodka kultury.
Dyrektorem szkoły była akurat Anna Kudosz. Zaczęłyśmy rozmawiać o sprawach, w które mogę się włączyć, pomóc. Najpierw były świąteczne paczki dla dzieci, ale to było przedsięwzięcie sporadyczne, jak dla mnie zbyt doraźne. I tak 15 lat temu powstała Fundacja „Prymus”, która przyznaje stypendia dzieciom, które poza własnymi szkolnymi obowiązkami potrafią włączyć się w życie swojej społeczności, dać z siebie coś więcej.
Potem poznałam wójta gminy Dywity i okazało się, że on chce wspierać moją inicjatywę. Rada Gminy zobowiązała się do udziału w pracach Fundacji, także finansowego, z zastrzeżeniem, że „Prymus” obejmie pieczą wszystkie 8 szkół w gminie. Wtedy już nasza działalność nie polegała jedynie na przyznawaniu stypendiów. Chciałam dzieciom pokazać trochę świata: pojechaliśmy do warszawskiego Centrum Nauki Kopernik, do Krakowa, Brukseli… Z czasem Fundacja zaczęła występować o fundusze unijne — zdobyliśmy dodatkowe pieniądze choćby na pozalekcyjne zajęcia z języka angielskiego, muzyki.

— Największy sukces Fundacji to...?
— Trudno wymienić tylko jeden sukces. Dzieci, którym pomagaliśmy od 2004 roku, weszły już w dorosłe życie, zdążyły pójść na studia, nawet je skończyć. Każdego roku mamy ośmiu stypendystów i wszyscy są wspaniali. Czasem dzieci potrzebują wsparcia czy poczucia, że w razie czego mają na kogo liczyć. W Polsce wciąż tego typu inicjatyw brakuje. Tyle mówimy o wykluczeniu, nierównościach społecznych — a dla mnie właśnie dzieci z małych wsi wymagają największego wsparcia. Musimy pamiętać, że kiedy o 15 wychodzą ze szkoły, mają już tylko dom. Ważne są więc działania takich instytucji, jak nasza Fundacja, które pomogą im zagospodarować nie tylko czas szkolny. Ostatnio zlikwidowano transport publiczny, więc nawet do Olsztyna, który przecież jest dość blisko, nie mają jak się wybrać, a potem wrócić. Podopieczni Fundacji są utalentowani w różnych dziedzinach, śpiewają, grają na instrumentach… I ten dzień, kiedy prezentują się wszystkim zgromadzonym gościom, to dla mnie chwila i triumfu, i radości.

— A plany na następne 15 lat?
— Moim marzeniem jest rychłe otwarcie biblioteki w dawnym budynku szkoły w Brąswałdzie. W nasze inicjatywy chciałabym włączyć także rodziców i ludzi, którzy mieszkają w tej okolicy. Sądzę, że także im możemy zaoferować ciekawe zajęcia i pomysły na spędzanie wolnego czasu i na szeroko pojętą aktywizację społeczną. W planach mam także otwarcie klubu stypendystów: byłaby to świetna platforma do wymiany doświadczeń, pokazywania ścieżek kariery, prezentowania swoich osiągnięć. Myślałam też o księdze naszych stypendystów, którą moglibyśmy założyć na jednym z portali społecznościowych, a która byłaby dla nich skrzynką kontaktową. Walczę też o połączenie komunikacyjne z Olsztynem, jakiś mały bus, aby dzieci mogły się wybrać do Olsztyna,czy szkoły muzycznej w Dywitach. Mam zamiar w najbliższym czasie zorganizować szkolenie z prezentacji, bo — nie oszukujmy się — dzisiejszy świat wymaga nieco autopromocji i czasem daje tylko 5 minut na właściwe zaprezentowanie się. Ten, kto tych 5 minut nie wykorzysta, czasem może latami czekać na kolejną okazję.

— Modelowa współpraca z samorządem — znaczy jaka?
— Ubolewam, że partnerstwo publiczno-prywatne w Polsce albo nie funkcjonuje w ogóle, albo funkcjonuje słabo. A dla mnie to ważna sprawa, bo samorząd często daje stabilność finansową, natomiast osoby prywatne najlepiej wiedzą, jak te fundusze wydać z największym pożytkiem. Dla mnie ważne było, że mogłam liczyć na gminę Dywity. Że planując kolejne działania, miałam pewność, że gmina nie wycofa się ze współpracy w ostatniej chwili. Ponieważ to ona administruje szkołami — natychmiast zyskaliśmy pomoc stricte organizacyjną. I tak się wzajemnie uzupełniamy: ja podsuwam pomysły, a gmina zajmuje się informacją i organizacją. Ja mam poczucie, że nasze działania nie są przypadkowe, a gmina — że dobrze wydaje pieniądze.

— Jak pani godzi wszystkie swoje obowiązki? Gdzie czas na pasje?
— To zawsze kwestia dobrej organizacji pracy i zajęć. Tego staram się uczyć też nasze dzieci. Czasem trzeba umieć zarządzać, wybierać rzeczy istotne, bo życia szkoda na głupstwa. I trzeba być konsekwentnym. Unikam też działań przypadkowych — wolę raczej inwestować czas i zaangażowanie w projekty długofalowe, trwałe. Może efektów nie widać natychmiast, ale jak już przyjdzie sukces, to naprawdę daje uczucie spełnienia i mobilizuje do dalszego działania. Czasem irytuje mnie u ludzi przekonanie, że państwo powinno się czymś zająć. A ja wychodzę z założenia, że to ja powinnam zająć się sobą, swoimi sprawami i otoczeniem. I do tego zachęcam innych. Bo bardzo często to właśnie my mamy o wiele ważniejszą rolę do odegrania niż państwo. Sukces zaczyna się w chwili, kiedy przestajemy oglądać się na innych, a zakasujemy rękawy i sami zaczynamy działać. I wtedy od razu znajdziemy ludzi, którzy zaczną działać wspólnie z nami.

— W czerwcu brała pani udział w Kongresie Przyszłości w panelu „Bez gorsetu”. Kto to jest dla Pani „kobieta bez gorsetu”?
— Często w historii było tak, że kobiety zmuszone były zrzucić ten gorset i wziąć sprawy w swoje ręce. W kobietach tkwi wielki, wciąż mało lub wcale niewykorzystany potencjał. I czasem warto przestać zastanawiać się nad tym, co wypada, a co nie — a po prostu robić swoje. Podziwiam kobiety, które decydują się zrezygnować z kariery, zostać w domu i poświęcić wychowaniu dzieci. Uważam jednak, że warto je zachęcać do aktywizacji. Niech to będzie zwyczajne koło gospodyń wiejskich, klub dyskusyjny, który da bardzo wiele samej kobiecie i całej jej rodzinie.

— Jakie są kobiety z Warmii?
— Na Warmii dużo jest ludności napływowej. Sołtysem mojej wsi jest prawosławna Łemka, kobieta-instytucja. Na Warmińsko-Mazurskim Kongresie Przyszłości można poznać bardzo wiele interesujących kobiet. Na każdym święcie w Bukwałdzie, Brąswałdzie spotykam rzesze aktywnych pań, które często są głównymi sprawczyniami, organizatorkami różnych wydarzeń. I dlatego tak bardzo zależy mi na rozwoju Fundacji „Prymus”. Chcę, by to miejsce tętniło życiem, by kobiety się tam spotykały na wspólne śpiewanie, gotowanie, rozmowy, by w dobrym towarzystwie napiły się kawy.
Magdalena Maria Bukowiecka

Henryka Bochniarz będzie gościem Bez Gorsetu — wydarzenia, które odbędzie się 30 września w Warmińsko-Mazurskiej Filharmonii w Olsztynie. Zainauguruje je swoim wystąpieniem i weźmie udział w dyskusji.