Bernadetta Darska: Trzeba spierać się o literaturę [ROZMOWA]
2018-10-06 09:00:00(ost. akt: 2018-09-29 22:12:44)
Portal Granice.pl umieścił dr hab. Bernadettę Darską z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji UWM w Olsztynie na liście najbardziej wpływowych blogerów książkowych w Polsce. Z literaturoznawczynią i blogerką rozmawia Daria Bruszewska-Przytuła.
— Książki w sieci polecasz od niemal dekady. Blogowanie to zajęcie dla wytrwałych czy dla pasjonatów?
— Dla wytrwałych pasjonatów. Nie da się blogować bez przekonania. Aby robić to w sposób przekonujący i systematyczny, trzeba uczynić blog częścią swojego życia. Ale to bardzo przyjemna część. Wymaga pracy i zaangażowania, ale jednocześnie oferuje możliwości, jakich nie mają publikacje papierowe – szybsze i łatwiejsze dotarcie do czytelnika, trwałe zaistnienie tekstu za sprawą korzystania z wyszukiwarki, czy wreszcie możliwość reagowania tu i teraz przez komentarze czy samodzielne decydowanie o miejscu, w którym się publikuje.
— Łatwiej chyba wytrwać w postanowieniu, by prowadzić blog, kiedy spotykamy się z pozytywnym komunikatem zwrotnym. Twoje nazwisko na liście najbardziej wpływowych blogerów książkowych to wystarczająco dobre potwierdzenie, że Twoja praca ma sens?
— Każda reakcja czytelnika jest dla mnie ważna. Cieszy więc i znalezienie się w rankingu cenionego portalu Granice.pl, i rozmowy z nowo poznanymi ludźmi, którzy mówią mi, że czytają to, co umieszczam na blogu, i odnajdywanie odniesień polemicznych do tekstów z bloga w opiniach innych autorów. Blogowanie jest dla mnie formą rozmowy o literaturze oraz opowiedzeniem się po stronie potrzeby krytycznego namysłu nad kulturą. Trzeba mówić, która książka jest dobra lub słaba i dlaczego. Trzeba spierać się o literaturę.
— W Internecie trwa walka o rząd dusz. Blogi prowadzą „zawodowi” czytelnicy (krytycy) i ci, którzy w sposób intuicyjny, opierając się na własnych odczuciach, oceniają książki. Czy mamy do czynienia z rywalizacją, czy te dwie grupy zaspokajają potrzeby innych odbiorców?
— Krytycy wcale nie tak chętnie wchodzą w przestrzeń Internetu. To zresztą wielki temat do dyskusji – brak wykorzystania tego, co oferuje sieć, przez osoby zawodowo zajmujące się literaturą. I mówię nie tylko o blogach, ale np. o czasopismach kulturalnych. W wersji papierowej są one ewidentnie w odwrocie, ale nie skutkuje to wysypem nowych projektów w Internecie. Krytycy nie konkurują z tzw. zwykłymi czytelnikami. Zwłaszcza że blogosfera to przestrzeń, w której jest miejsce dla wszystkich. To czytelnik sprawdza i wybiera, kogo chce czytać.
— Przy okazji chciałabym zapytać, czy „awans” blogerów do roli ekspertów traktujesz jako szansę czy zagrożenie? Na okładkach w roli polecających nowości wydawnicze coraz częściej pojawiają się osoby, które trudno kojarzyć z wiedzą z zakresu literatury.
— To pytanie dotyczy zmian zachodzących na rynku wydawniczym. I za te zmiany w dużej mierze odpowiedzialni są wydawcy. To oni wybierają jako autorów blurbów celebrytów, blogerów, vlogerów, rezygnując z opinii zawodowców. Polecenie lektury zamieniają więc w reklamę książki. To kluczowa zmiana zachodząca na naszych oczach. Chodzić zaczyna o skuteczną sprzedaż, a nie zawierzenie cudzej opinii, która może nas zainspirować do dyskusji.
— Po prasie feministycznej i kryminałach, przyszedł czas na reportaże i to im przyglądasz się chyba ostatnio z największą uwagą. Polska literatura non-fiction ma się dobrze?
— Trwa boom na reportaże. Póki co jest dobrze – wydawnictwa chcą wydawać reportaże, pojawia się dużo ciekawych debiutów, do głosu dochodzą młodzi, no i dzisiejsza sytuacja reportera, chociażby z powodu dostępu do mediów społecznościowych, jest zupełnie inna niż kiedyś. Warto więc przyglądać się również wizerunkowi medialnemu reporterów.
— A co z popularną literaturą kobiecą? Jesteś jej wnikliwą badaczką, czy spełniła ona twoje nadzieje?
— Popularna literatura kobieca jest chyba najbardziej niedoinwestowaną znaczeniowo odsłoną literatury popularnej. Słusznie i niesłusznie. Słusznie, bo faktycznie wydaje się dużo słabych powieści. Niesłusznie, bo w masie powieści przeciętnych lub zbędnych są też utwory ciekawe, bliskie literaturze środka, dobrze napisane i uciekające od schematów. Warto więc nie skreślać tej literatury i szukać. Zresztą poszukiwanie czegoś nowego to podejście czytelnicze warte docenienia.
— Słabością literatury bywa też gonitwa za pewnym – z różnych względów – „chodliwym” tematem/ideą, które wygrywają z pomysłem, jakością, stylem.
— Oczywiście. Takie literackie mody nie tylko są efektem marketingowego myślenia o sobie autora, ale i odpowiedzią na oczekiwania wydawców. Wydawcy często boją się zaryzykować, rezygnują z kreowania rynku książki, stawiają na rzeczy sprawdzone i powtarzalne.
— Poprzednie pytanie jest też pytaniem o literaturę zaangażowaną... Potrzebna, niebezpieczna?
— Potrzebna, gdy jest dobrze napisana. Irytująca, gdy jest publicystyką. Dużo więc zależy od talentu pisarza.
— Gdyby nie ty, statystyki dotyczące czytelnictwa wyglądałyby zdecydowanie gorzej (śmiech). Czytasz rocznie kilkaset książek! Co ci daje najwięcej satysfakcji, kiedy siadasz w fotelu z książką lub czytnikiem?
— Każde spotkanie z książką, także tą słabą, jest dla mnie ważne. Nigdy nie skreślam autora. Daję mu kolejne szanse, ale i nie mam problemu z tym, by kolejną książkę pisarza, wcześniej przez mnie chwalonego, skrytykować, jeśli według mnie tytuł na to zasługuje. Ważna jest dla mnie uczciwość w ocenianiu literatury. Czytam więc w podróży, w poczekalni do lekarza czy siedząc w fotelu. Czytanie jest dla mnie stałym elementem dnia. Na pewno jest łatwiej odkąd korzystam z czytnika. Mam przy sobie więcej książek, nie muszę nosić opasłych tomów ze sobą, mogę podejmować wybór, będąc daleko od domowych półek.
— Dla wytrwałych pasjonatów. Nie da się blogować bez przekonania. Aby robić to w sposób przekonujący i systematyczny, trzeba uczynić blog częścią swojego życia. Ale to bardzo przyjemna część. Wymaga pracy i zaangażowania, ale jednocześnie oferuje możliwości, jakich nie mają publikacje papierowe – szybsze i łatwiejsze dotarcie do czytelnika, trwałe zaistnienie tekstu za sprawą korzystania z wyszukiwarki, czy wreszcie możliwość reagowania tu i teraz przez komentarze czy samodzielne decydowanie o miejscu, w którym się publikuje.
— Łatwiej chyba wytrwać w postanowieniu, by prowadzić blog, kiedy spotykamy się z pozytywnym komunikatem zwrotnym. Twoje nazwisko na liście najbardziej wpływowych blogerów książkowych to wystarczająco dobre potwierdzenie, że Twoja praca ma sens?
— Każda reakcja czytelnika jest dla mnie ważna. Cieszy więc i znalezienie się w rankingu cenionego portalu Granice.pl, i rozmowy z nowo poznanymi ludźmi, którzy mówią mi, że czytają to, co umieszczam na blogu, i odnajdywanie odniesień polemicznych do tekstów z bloga w opiniach innych autorów. Blogowanie jest dla mnie formą rozmowy o literaturze oraz opowiedzeniem się po stronie potrzeby krytycznego namysłu nad kulturą. Trzeba mówić, która książka jest dobra lub słaba i dlaczego. Trzeba spierać się o literaturę.
— W Internecie trwa walka o rząd dusz. Blogi prowadzą „zawodowi” czytelnicy (krytycy) i ci, którzy w sposób intuicyjny, opierając się na własnych odczuciach, oceniają książki. Czy mamy do czynienia z rywalizacją, czy te dwie grupy zaspokajają potrzeby innych odbiorców?
— Krytycy wcale nie tak chętnie wchodzą w przestrzeń Internetu. To zresztą wielki temat do dyskusji – brak wykorzystania tego, co oferuje sieć, przez osoby zawodowo zajmujące się literaturą. I mówię nie tylko o blogach, ale np. o czasopismach kulturalnych. W wersji papierowej są one ewidentnie w odwrocie, ale nie skutkuje to wysypem nowych projektów w Internecie. Krytycy nie konkurują z tzw. zwykłymi czytelnikami. Zwłaszcza że blogosfera to przestrzeń, w której jest miejsce dla wszystkich. To czytelnik sprawdza i wybiera, kogo chce czytać.
— Przy okazji chciałabym zapytać, czy „awans” blogerów do roli ekspertów traktujesz jako szansę czy zagrożenie? Na okładkach w roli polecających nowości wydawnicze coraz częściej pojawiają się osoby, które trudno kojarzyć z wiedzą z zakresu literatury.
— To pytanie dotyczy zmian zachodzących na rynku wydawniczym. I za te zmiany w dużej mierze odpowiedzialni są wydawcy. To oni wybierają jako autorów blurbów celebrytów, blogerów, vlogerów, rezygnując z opinii zawodowców. Polecenie lektury zamieniają więc w reklamę książki. To kluczowa zmiana zachodząca na naszych oczach. Chodzić zaczyna o skuteczną sprzedaż, a nie zawierzenie cudzej opinii, która może nas zainspirować do dyskusji.
— Po prasie feministycznej i kryminałach, przyszedł czas na reportaże i to im przyglądasz się chyba ostatnio z największą uwagą. Polska literatura non-fiction ma się dobrze?
— Trwa boom na reportaże. Póki co jest dobrze – wydawnictwa chcą wydawać reportaże, pojawia się dużo ciekawych debiutów, do głosu dochodzą młodzi, no i dzisiejsza sytuacja reportera, chociażby z powodu dostępu do mediów społecznościowych, jest zupełnie inna niż kiedyś. Warto więc przyglądać się również wizerunkowi medialnemu reporterów.
— A co z popularną literaturą kobiecą? Jesteś jej wnikliwą badaczką, czy spełniła ona twoje nadzieje?
— Popularna literatura kobieca jest chyba najbardziej niedoinwestowaną znaczeniowo odsłoną literatury popularnej. Słusznie i niesłusznie. Słusznie, bo faktycznie wydaje się dużo słabych powieści. Niesłusznie, bo w masie powieści przeciętnych lub zbędnych są też utwory ciekawe, bliskie literaturze środka, dobrze napisane i uciekające od schematów. Warto więc nie skreślać tej literatury i szukać. Zresztą poszukiwanie czegoś nowego to podejście czytelnicze warte docenienia.
— Słabością literatury bywa też gonitwa za pewnym – z różnych względów – „chodliwym” tematem/ideą, które wygrywają z pomysłem, jakością, stylem.
— Oczywiście. Takie literackie mody nie tylko są efektem marketingowego myślenia o sobie autora, ale i odpowiedzią na oczekiwania wydawców. Wydawcy często boją się zaryzykować, rezygnują z kreowania rynku książki, stawiają na rzeczy sprawdzone i powtarzalne.
— Poprzednie pytanie jest też pytaniem o literaturę zaangażowaną... Potrzebna, niebezpieczna?
— Potrzebna, gdy jest dobrze napisana. Irytująca, gdy jest publicystyką. Dużo więc zależy od talentu pisarza.
— Gdyby nie ty, statystyki dotyczące czytelnictwa wyglądałyby zdecydowanie gorzej (śmiech). Czytasz rocznie kilkaset książek! Co ci daje najwięcej satysfakcji, kiedy siadasz w fotelu z książką lub czytnikiem?
— Każde spotkanie z książką, także tą słabą, jest dla mnie ważne. Nigdy nie skreślam autora. Daję mu kolejne szanse, ale i nie mam problemu z tym, by kolejną książkę pisarza, wcześniej przez mnie chwalonego, skrytykować, jeśli według mnie tytuł na to zasługuje. Ważna jest dla mnie uczciwość w ocenianiu literatury. Czytam więc w podróży, w poczekalni do lekarza czy siedząc w fotelu. Czytanie jest dla mnie stałym elementem dnia. Na pewno jest łatwiej odkąd korzystam z czytnika. Mam przy sobie więcej książek, nie muszę nosić opasłych tomów ze sobą, mogę podejmować wybór, będąc daleko od domowych półek.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez