Anna Karenina unosi się na ziemią
2018-09-28 12:00:00(ost. akt: 2018-09-30 11:43:58)
Ta „Anna Karenina” zapowiada się pysznie! Do inscenizacji przygotowano ponad 70 kostiumów, akcja toczy się na 40. planach. Jest i sala balowa, i peron petersburskiego dworca. A przede wszystkim jest poruszająca historia o miłości.
Janusz Kijowski, były wieloletni dyrektor Teatru Jaracza, przygotowuje premierę swej ostatniej, jak zapowiedział, realizacji na tej scenie. To „Anna Karenina” w adaptacji Radosława Paczochy. W roli tytułowej występuje Katarzyna Kropidłowska, Wrońskiego gra Dawid Dziarkowski.
— Historia, którą przedstawił Tołstoj, opowiada o odwiecznym dylemacie: czy warto przeżyć wielką miłość, od której można spłonąć, czy wybrać dobre małżeństwo — tłumaczy Janusz Kijowski.
Do spektaklu przygotowano ponad 70 kostiumów, akcja toczy się w na 40. różnych planach, aktorzy wykonają 20 songów. Teksty do nich napisał Jan Wołek, muzykę skomponował Jerzy Satanowski.
Podczas prezentacji usłyszeliśmy jedną z nich w wykonaniu Anny, Dolly (Ewa Pałuska-Szozda) i księżnej Szczerbackiej (Alicja Kochańska). — Musimy być twarde — śpiewają bohaterki. — Musimy znieść zdradę, i chłód, i pogardę...
Janusz Kijowski dodał, że o dodaniu songów do „Kareniny” myślał już podczas realizacji „Sztukmistrza z miasta Lublina”. — One nie ilustrują tego, co dzieje się na scenie, ale dopełniają akcję — mówił. — O teksty poprosiłem Jana Wołka i on przysyłał je sukcesywnie. Bardzo mnie wzruszały, a przy songu Anny „Mój syneczek, złota kuleczka” zwyczajnie się poryczałem. Zależało mi na właśnie takim wzruszającym spektaklu. Chciałem, żeby widzowie przejęli się losami bohaterów.
Katarzyna Kropidłowska, czyli Anna Karenina, mówi o swojej postaci, że jest kobietą czterech żywiołów, kobietą charyzmatyczną i zmysłową. I taka jest na scenie — w krwistoczerwonej sukni.
— Nie chciałbym, żeby Wroński był tylko beztroskim frantem, który kradnie Annę mężowi — dodaje Dawid Dziarkowski. — Starałem się stworzyć na scenie prawdziwą miłość, prawdziwą namiętność — zaznacza.
Przed aktorami stanęło jednak trudne zadanie. Mają co prawda do dyspozycji wspaniałą oprawę plastyczną, maszynerię wielkiej sceny i projekcje, dzięki którym można tworzyć iluzje przeróżnych przestrzeni, ale wymaga to od nich niezwykłej precyzji.
Był to, jak powiedział Kijowski, górniczy trud i to od samego początku. Adaptacja powieści powstawała przez dwa lata. — Radosław Paczocha w ponad 700-stronicowej powieści wydobył esencję tego, co potem staraliśmy się udramatyzować i ułożyć tak, by opowiedzieć historię wielkiej miłości Anny Kareniny do Wrońskiego — tłumaczył. — Jednocześnie musieliśmy się pozbyć dziesiątków wątków pobocznych, drugo- i trzecioplanowych. To była ogromna praca. Wersji scenariuszowego draftu było trzynaście! Ale ja jestem przyzwyczajony do takiej pracy. U mnie każdy scenariusz musi być przygotowany i dopracowany, by w czasie prób nie tracić już czasu. I zdaję sobie sprawę, że to jest największa realizacja sceniczna, jaka mi się w życiu przytrafiła. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. I to się przecież mogło nie udać! Materia muzyczne mogła się gryźć z dramatyczną. I tego najbardziej się bałem.
Próby „Anny Kareniny” zaczęły się 25 maja. — Ale gdybyśmy zaczęli je później, to najprawdopodobniej premiera w tę sobotę by się nie odbyła — podkreślił Kijowski.
I dodał: — To była dłubanina, więc musiał być czas na wszystko — na animację przygotowane przez Jacka Suwora i na próby świateł, którymi kierował Jerzy Świtoń. Scenografię i kostiumy przygotował mój stały współpracownik Bogusław Cichocki. To była skomplikowana układanka. Ale miałem szczęście pracować przy trzech widowiskach operowych i wiem, że w takich spektaklach musi zgadzać się i metrum muzyczne, i rytm dramatyczny scen. Wtedy widz ma wrażenie, że wszystko odbywa się w sposób niewymuszony, naturalny, a jedna scena napędza drugą. Tego uczył mnie mój profesor Wojciech Has w szkole filmowej — scena powinna się tak kończyć, by następna o nią zahaczała. I taka precyzja jest podstawą każdego filmu i widowiska teatralnego.
I dodał: — To była dłubanina, więc musiał być czas na wszystko — na animację przygotowane przez Jacka Suwora i na próby świateł, którymi kierował Jerzy Świtoń. Scenografię i kostiumy przygotował mój stały współpracownik Bogusław Cichocki. To była skomplikowana układanka. Ale miałem szczęście pracować przy trzech widowiskach operowych i wiem, że w takich spektaklach musi zgadzać się i metrum muzyczne, i rytm dramatyczny scen. Wtedy widz ma wrażenie, że wszystko odbywa się w sposób niewymuszony, naturalny, a jedna scena napędza drugą. Tego uczył mnie mój profesor Wojciech Has w szkole filmowej — scena powinna się tak kończyć, by następna o nią zahaczała. I taka precyzja jest podstawą każdego filmu i widowiska teatralnego.
Zarys całości przedstawienia był gotowy na początku lipca. — Miałem też szczęście do obsady — dodał Kijowski. — Aktorzy sprawdzili się w 100 procentach. Zobaczycie sami. Kasia Kropidłowska i Dawid Dziarkowski unoszą się po prostu nad ziemią — przekonywał wczoraj były dyrektor.
Przede wszystkim jednak inscenizacja jest piękna. Na scenie lśni bladoróżowy atłas i unosi się biały jedwab. Kiedy na balu Kitty myśli, że Wroński za chwilę poprosi ją do tańca, a on wyciąga rękę do Anny, nas też boli złamane serce. A gdy na dworcu, przy ruszającym pociągu (tak, tak) Anna stara przekonać siebie i Wrońskiego, że ich miłość nie jest możliwa, strasznie nam smutno, bo wiemy, że przede wszystkim jest to miłość tragiczna.
Ewa Mazgal
Ewa Mazgal
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
mik #2591938 | 83.31.*.* 1 paź 2018 04:06
Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób
odpowiedz na ten komentarz