Mój dom powstał z przyjaźni

2018-09-07 19:00:00(ost. akt: 2018-09-07 21:08:18)
— Mój dom powstał dzięki pomocy przyjaciół, wszystko dostałam od nich — mówi Monika Żurawska-Wiącek, która od kilku miesięcy szczęśliwie mieszka z dziećmi, końmi, psami i kotami w Glaznotach na malowniczych Dylewskich Wzgórzach.
Tu wszystko jest z odzysku. Jedyne, co musiała kupić, to nowe deski do salonu, a to i tak tylko dlatego, że nie znalazła odpowiednich starych, by je przerobić na podłogę. Ale zaczęło się od transportu z... Chin. Do Olsztynka dojechały, a wcześniej przypłynęły na paletach ogromne maszyny do produkcji rur PCV. Pierwszy przyjaciel zapakował drewniane palety na TIR-a, przywiózł i wyładował na łące oddzielonej starym wiaduktem od wsi Glaznoty. Trudno sobie było wyobrazić, że to początek budowy domu. A jednak... Trzeba było to wszystko najpierw rozkręcić, a potem z belek powstał szkielet domu. — Zostawiliśmy na pamiątkę na belce pieczątkę „Made in China” — mówi Monika Żurawska-Wiącek.

Kolejna przyjaźń powstała przy zakupie ziemi. Od małżeństwa, od którego Monika ją kupiła, dostała w prezencie stare dachówki. Z bratem i z kolegą z pracy wyczyścili je i chronią teraz dach domu. Ktoś znajomy z gminy Grunwald rozbierał stare, drewniane domki góralskie, które kiedyś pełniły rolę rekreacyjnych. Podarował im dwa i z belek z odzysku powstał cały szkielet dachu domu.

Inny przyjaciel szczęśliwie zakończył generalny remont własnego domu. Podarował to wszystko, co było zbędne. Przywiózł armaturę łazienkową, część wyposażenia, rzeczy, które już mu nie były potrzebne.

Koleżanka zrobiła jeszcze do łazienek dwie umywalki z gliny, a kolega szafki z desek ze starej stodoły. Tak też powstały meble do domu. Pomagał tata Moniki. Z kolei stare poniemieckie drzwi są z wymiany. Ich właściciel zamienił je na dwie „falabelki” – najmniejsze koniki, które dostał od Moniki. Jedna ze znajomych artystek wyposażyła jeszcze powstający dom w piękne, własnoręcznie namalowane obrazy, inna podarowała książki, które nie zmieściły się jej w mieszkaniu w bloku, po przeprowadzce z domu. Biblioteczka jest teraz w... łazience Moniki.

— Z pól i lasów w bagażniku samochodu zwoziliśmy kamienie polne — wspomina Monika. — Z nich powstała podłoga na tarasie i przed domem. Resztę wykorzystaliśmy na wyłożenie podłogi w łazience. Wykorzystaliśmy cały „materiał”, jaki jest tu wokół nas. Bardzo mi pomogli właściciele Starej Szkoły i Starego Młyna przy projektowaniu i wyposażaniu domu.

Monice dwa razy zawalił się świat. Pierwszym dramatem był pożar domu, w którym mieszkała i prowadziła z mężem agroturystykę. Drugim był rozpad małżeństwa. Została bez dachu nad głową i na kupionej ziemi postawiła najpierw namiot. Tam zamieszkała z młodszymi dziećmi w kwietniu 2016 roku, bez prądu, bez wody i z marzeniem o dachu nad głową. W listopadzie przenieśli się do postawionej naprędce przybudówki. Obok miał dopiero powstać dom.

— Całą zimę mieszkaliśmy bez prądu, z „kozą” i przy świecach —wspomina Monika. — „Koza” dymiła tak, że przez pierwszą godzinę nic nie było widać. Pranie robiłam u koleżanki w Klonowie, tam też się kąpaliśmy. Wodę do spłukiwania toalety przynosiliśmy z pobliskiego strumyka. Mieliśmy studnię, ale, gdy zabrakło prądu w agregacie, trzeba było sobie jakoś radzić. A prąd był potrzebny przede wszystkim do uruchomienia maszyn przy budowie kolejnych pomieszczeń. Było czasami tak ciężko, że sami jedliśmy suchy chleb, żeby tylko dzieci miały co jeść. Nawet ktoś nas zgłosił do Szlachetniej Paczki, ale przyjechały panie i stwierdziły, że nam się chyba nie należy. A ja się nigdy nie skarżyłam, że jest mi źle.

Monika zaczęła pracę w pobliskim hotelu, potem przez kilka miesięcy opiekowała się siedliskiem. Po pracy budowała dom. Pomagali jej brat Rafał, partner Radek i starsze dzieci. Największa radość była przed świętami Bożego Narodzenia, gdy zapalili ogień w nowo wybudowanym piecu. To był już prawdziwy dom.

Dom stoi na wzgórzu tuż obok pięknego, trzydziestoletniego dębu, bo to drzewo ma dobrą energię. Z jednej strony płynie rzeka Gizela, z drugiej mały strumyk. Gdy dom wreszcie stanął, przyszedł czas na sad. Rośnie już 120 drzew owocowych, które posadzili wiosną. Wzdłuż podjazdu i wokół łąki rosną też brzozy. Ale pasją Moniki są zwierzęta. Ma 17 koni, psy, koty i kilkanaście ozdobnych kur, oczywiście część też podarowanych. Właśnie wylęgło się 14 piskląt, więc robi się już niemałe gospodarstwo. Brat Moniki ma dwie kozy, robi sery i jest własne mleko. Dla koni zbudowali już drewnianą stajnię.

— Tu mieszkają wspaniali ludzie — mówi Monika. — Gospodarz, od którego kupiłam ziemię, zaorał całe pole i posiał mi pierwszą trawę. U niego w domu ładowaliśmy komórki, żeby mieć kontakt ze światem, gdy byliśmy bez prądu. To są ludzie, którzy bezinteresownie pomagają i to jest niesamowite! Wszystkim jestem ogromnie wdzięczna. Wiem, że znalazłam swoje miejsce na ziemi, to Glaznoty po mostem (śmiech). A siedlisko nazywa się „Koń na biegunach”. Tego lata mieliśmy już pierwsze lekcje jazdy konnej, a we wrześniu ruszamy ze szkółką jeździecką.

Wzgórza Dylewskie okazały się szczęśliwe dla Moniki i jej bliskich. Żyje wśród przyjaciół, w domu, który powstał z przyjaźni. Za sąsiadów ma szaloną kukułkę, bo zaczyna koncert o 2 w nocy, parę orłów bielików i puszczyka. Ale najpiękniejsze są wschody i zachody słońca nad wzgórzami.

Barbara Chadaj-Lamcho

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Trzymam #2576008 | 31.2.*.* 8 wrz 2018 20:51

    kciuki za tę szaloną inwestycję w ŻYCIE!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz