Wygląda jak Kętrzyński i trafił do kalendarza

2018-09-03 12:07:05(ost. akt: 2018-08-29 13:11:34)
11.07.2018 - Kętrzyn, odsłonięcie ławeczki Wojciecha Kętrzyńskiego. Na zdjęciu Józef Jabłoński w roli Kętrzyńskiego i prawnuczka Kętrzyńskiego

11.07.2018 - Kętrzyn, odsłonięcie ławeczki Wojciecha Kętrzyńskiego. Na zdjęciu Józef Jabłoński w roli Kętrzyńskiego i prawnuczka Kętrzyńskiego

Autor zdjęcia: Marek Szymański

Rysowałem, rysowałem i rysowałem i kiedyś zdecydowałem się wysłać swoje prace do czasopisma "ITD". Tam rysował wtedy Jacek Fedorowicz — o swoim życiu opowiada Józef Jabłoński z Mrągowa, malarz, rysownik, karykaturzysta, nauczyciel rysunku z Mrągowa.
— Wystarczy spojrzeć na pana i widać uderzające podobieństwo do Wojciecha Kętrzyńskiego. Kto odkrył to pierwszy?

— Bywam często w kętrzyńskim muzeum i tam wypatrzyła mnie pani Jolanta Głód. Odkryła podobieństwo pomiędzy moją fizjonomią i Wojciecha Kętrzyńskiego. Jesienią ubiegłego roku zadzwonił do mnie pracownik Urzędu Miasta z Kętrzyna i konsekwencją tego telefonu była sesja zdjęciowa i kalendarz z moją podobizną w roli Wojciecha Kętrzyńskiego. W tym roku 11 sierpnia minęła 100. rocznica śmierci Wojciecha Kętrzyńskiego i cały rok jest poświęcony patronowi Kętrzyna. Z tego powodu odgrywam postać Kętrzyńskiego na uroczystościach i jest to dla mnie duży zaszczyt.

— Kiedyś mieszkał pan w Kętrzynie. Jak to się stało, że trafił pan do Mrągowa?
— Moja córka wyszła za mąż i przeprowadziła się do Mrągowa, a moja żona chciała być bliżej niej. Zamieszkaliśmy więc w Mrągowie i przez cztery lata do emerytury w 2008 roku dojeżdżałem do pracy do Kętrzyna do Centrum Kształcenia Ustawicznego. W Mrągowie od 2007 roku związałem się z Uniwersytetem Trzeciego Wieku, gdzie prowadzę zajęcia plastyczne i muszę się pochwalić, że już 19 razy nas nagradzano. Chcę być i jestem aktywny. To, co potrafię, przekazuję uczestnikom uniwersytetu. Są tam też jednostki wybitnie zdolne i pracowite, a ta para cech przynosi rezultaty. Mieszkam w Mrągowie, ale nie zerwałem kontaktów z Kętrzynem.

— Czemu rysunek, karykatura i satyra?
— Nie tylko to, bo zajmuję się też malarstwem i nie tylko jako twórca, ale też jako nauczyciel. Ale, żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę sięgnąć pamięcią daleko w przeszłość. Gdy miałem 14 lat w jednej z gazet zobaczyłem rysunki satyryczne i bardzo mi się one spodobały. Pomyślałem, że chciałbym to robić. Już w szkole średniej, dostałem albumik przedwojennego rysownika Kazimierza Grusa. To mnie jeszcze bardziej sprowokowało, żeby coś takiego robić.

— Czy to był pierwszy pana kontakt z rysunkiem?
— Nie. Już w podstawówce nieźle rysowałem. Mieliśmy wtedy w szkole w Kętrzynie nauczycielkę od geografii i od rysunków. Nazywała się Halina Miłosek. Bardzo mi się podobała i chyba dlatego byłem wyjątkowo dobry z jej przedmiotów. W tamtym czasie na okładkach zeszytów były przedstawione wizerunki ważnych ludzi: wynalazców, poetów, pisarzy oraz innych postaci historycznych. Przerysowywałem te obrazki. Była to niezła lekcja techniki, i warsztatu rysunku, warsztatu plastyki ogólnie. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że po ukończeniu szkoły podstawowej wybrałem się do Technikum Sztuk Plastycznych w Białymstoku.

— To ważne miasto w pana życiu?
— Tak. Urodziłem się w Białymstoku w 1943 roku. Kiedy miałem dwa lata, przyjechałem z rodzicami do Kętrzyna, gdzie mój ojciec, który był kolejarzem, maszynistą dostał pracę. Pamiętam, jak jeździliśmy z mamą wąskotorówką, tak zwaną ciuchcią z Kętrzyna do Mrągowa na zakupy. To była przygoda. Jazda trasą długości około 25 kilometrów trwała prawie 2 godziny. Bywało, że podczas jazdy, ludzie wychodzili z wagonów i szli obok, a potem wskakiwali do pociągu z powrotem. Pamiętam klimat tamtych lat, kolor, szum, świst i zapach pary wodnej z parowozu oraz gwizd lokomotywy. Wsłuchiwałem się też w mazurską gwarę podróżnych, ale to temat na inną opowieść.

— Proszę więc dokończyć opowieść o swojej edukacji.
— Wracam myślami do technikum w Białymstoku, bo tam przerwaliśmy opowieść o szkole. Po dwóch latach nauki moje technikum przenieśli z Białegostoku do Supraśla do pałacu Buchholtzów i tam zrobiłem maturę. Potem skończyłem Studium Nauczycielskie w Ełku, studia zaoczne w Gdańsku w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, już będąc nauczycielem w kętrzyńskich szkołach.
— Ale pana życie, to nie tylko praca pedagoga, ale to również praca twórcza.
— Od 1968 roku wystawiam swoje prace, głównie malarstwo, rysunek i karykaturę. Najbardziej mnie interesuje karykatura portretowa. W Polsce wystawiałem w Warszawie, Lublinie, Rzeszowie, w Toruniu i w wielu innych miastach. Brałem udział w ponad 80 wystawach w kraju i za granicą: w Belgii, Holandii, Turcji, Włoszech, Francji, w Niemczech i w wielu innych krajach, a nawet na Taiwanie. Otrzymałem wiele nagród. Najbliższa mojemu sercu pochodzi z Taiwanu z Excellent Prize Taipei 2000, za rysunek pod tytułem "Odwaga".
— Współpracował pan i współpracuje z wieloma czasopismami.

— Tak. Rysowałem, rysowałem i rysowałem i kiedyś zdecydowałem się wysłać swoje prace do czasopisma "ITD". Tam rysował wtedy Jacek Fedorowicz. Nic z tego jednak nie wyszło, więc dalej rysowałem do szuflady przez następnych siedem lat, aż wysłałem w końcu swoje rysunki do "Sztandaru Młodych". Gdy zamieścili kilka moich prac, uwierzyłem w siebie i zacząłem wysyłać je do różnych redakcji. Od tamtej pory moje rysunki były publikowane w bardzo wielu pismach w Polsce.


zp