Patrzył w oczy Kenijczykom i rozdawał im trochę światła
2018-08-12 16:30:00(ost. akt: 2018-08-12 16:26:54)
Oczy mówią wszystko. Dlatego Grzegorz Romanik z Dobreg Miasta pojechał do Kenii, jako wolontariusz, aby leczyć wzrok jej mieszkańcom. Przy okazji poznał kraj, który z jednej strony zachwyca, a z drugiej przeraża. Bo z biedą nikomu nie jest do twarzy.
W Kenii można się zakochać. Należy do najczęściej odwiedzanych przez turystów krajów Afryki Wschodniej. Tutejsze wyprawy safari dają się cudownie łączyć z wypoczynkiem na najpiękniejszych plażach tego regionu. Można również zasmakować dziczy i poczuć całkowitą wolność. W wielu miejscach nie ma cywilizacji, nie ma zegarków, drogi też tylko są na słowo honoru. Ale ta wolność jest złudna. Kryje się za nią bieda i głód. Śmiertelny głód. Trudno też mówić o zdrowiu, bo w tych warunkach dbanie o nie jest na ostatnim miejscu. Życie jest tam trudne. Kenijczycy każdego dnia mierzą się również z problemami. Brakuje wody, jedzenia, nawet mydła. Aż trudno w to uwierzyć. Potrafimy latać na Księżyc, a nie potrafimy walczyć z biedą Trzeciego Świata. Chociaż ta walka trwa. I uczestniczył w niej Grzegorz Romanik z Dobrego Miasta, który jest optykiem i optometrystą. I który potrafi poprawiać widzenie, dosłownie. Dlatego wziął udział w dwutygodniowej akcji dobroczynnej „Podaruj mi trochę światła”. Był jednym z czternastu ochotników, którzy nie bez powodu spoglądali Kenijczykom głęboko w oczy.
— W zaledwie dwa tygodnie udało nam się przebadać około tysiąc pięćset osób — opowiada Grzegorz Romanik. — Odwiedziliśmy stolicę Kenii, Nairobi oraz trzy inne miejscowości — Ruiri, Subukię i Limuru. Każdego dnia badaliśmy około stu osób. Okazało się, że problemy ze wzrokiem to przypadłość dotykająca zdecydowaną większość Kenijczyków. Aż u 70 procent przebadanych wykryliśmy wady wzroku. Ale dzięki darczyńcom z Polski otrzymali oni okulary korekcyjne.
W kolejce do badań ustawiały się nie tyko dzieci, ale i dorośli.
W kolejce do badań ustawiały się nie tyko dzieci, ale i dorośli.
— Wśród przebadanych najczęściej rozpoznawaliśmy nadwzroczność i jaskrę. Stwierdziliśmy stosunkowo niewiele przypadków krótkowzroczności, co jest ciekawe, bo w Polsce jest to jedna z najpowszechniejszych wad — zauważa optyk. — Bardzo często spotykaliśmy się też ze zmętnieniem rogówki i z rzadko występującymi w naszym kraju tłuszczakami i skrzydlikami — rodzajem narośli na gałce ocznej. Rozdaliśmy również wiele okularów do czytania. Prawie u wszystkich osób występował „syndrom suchego oka”, co może być efektem panującego tam klimatu.
Pogoda w Kenii jest dość przyjemna. To klimat typowo równikowy, czyli gorący i wilgotny, z dwiema porami deszczowymi. Ciepło i słońce dominują tam przez cały niemal rok. Ale słońce najbardziej cieszy turystów. Miejscowi powodów do radości mają znacznie mniej.
— Zdecydowanie potrzebna jest dalsza pomoc, skupiająca się przede wszystkim na rozwoju opieki zdrowotnej — zauważa pan Grzegorz. — Mieszkańcy kenijskich wsi nie mogą liczyć na pomoc w nagłych wypadkach, dlatego należy ułatwić im dostęp do lekarzy, przychodni i szpitali. Najgorsza sytuacja jest w małych miastach i na wsiach, które dzielą bardzo duże odległości od szpitali i przychodni — w nagłych wypadkach czy w przypadku poważnych lub przewlekłych chorób mieszkańcy nie mogą liczyć na szybką pomoc specjalistów. Jeden z odwiedzonych przez nas oddziałów szpitalnych miał zaledwie pięć łóżek, przystosowanych jedynie do odbioru porodów. Brakowało dosłownie wszystkiego – opieki, sprzętu medycznego, narzędzi chirurgicznych, a nawet tak podstawowego wyposażenia, jak igły i nici.
Dlatego wolontariusze, którzy pojechali do Kenii, zabrali ze sobą wiele upominków. Ograniczyli własny bagaż do minimum. Wśród prezentów znalazły się materiały opatrunkowe, przybory szkolne, ubrania, słodycze, zabawki, które wywołały uśmiech na twarzach dzieci i dorosłych.
— W Kenii spotkaliśmy ludzi, którzy cały swój dobytek noszą przy sobie — zauważa Grzegorz Romanik. — Dlatego nawet zwykły t-shirt czy przybory do pisania miały dla nich dużą wartość.
Jednak najważniejsza była pomoc medyczna.
— Zależało nam, aby przebadać jak największą liczbę osób — mówi optyk. — Zdawaliśmy sobie sprawę, że naszym największym ograniczeniem jest czas, dlatego staraliśmy się dobrze zorganizować całe przedsięwzięcie. Działaliśmy w dwóch kilkuosobowych zespołach, a każda osoba w danej grupie miała ściśle określone zadania. Pacjenci najpierw byli rejestrowani, potem przechodzili wstępne badania. Następnie osoby, u których zdiagnozowano wady wzroku przechodziły do punktu, w którym ustalano rodzaj i wielkość wady. Na koniec zostawało dobranie korekcji — jeżeli mieliśmy potrzebne okulary przy sobie, pacjenci otrzymywali je od razu. Posiadających nietypowe wady wzroku prosiliśmy o pozostawienie danych kontaktowych, abyśmy mogli później dostarczyć im odpowiednie okulary. Ale nie skupialiśmy się tylko na oczach. W misji uczestniczyła też pielęgniarka, która mierzyła wysokość ciśnienia i poziom cukru we krwi. Wyniki tych badań potwierdziły, że powszechnym problemem Kenijczyków jest nadciśnienie — dotyczy to 75 proc. tamtejszej populacji. Okazało się też, że bardzo wielu z nich ma podwyższony poziom glukozy. W ogóle ich sytuacja jest dosyć skomplikowana, bo problemem jest nie tyle ich zły stan zdrowia, co brak odpowiedniej profilaktyki oraz bardzo ograniczony dostęp do opieki medycznej i lekarstw.
— Zdecydowanie potrzebna jest dalsza pomoc, skupiająca się przede wszystkim na rozwoju opieki zdrowotnej — zauważa pan Grzegorz. — Mieszkańcy kenijskich wsi nie mogą liczyć na pomoc w nagłych wypadkach, dlatego należy ułatwić im dostęp do lekarzy, przychodni i szpitali. Najgorsza sytuacja jest w małych miastach i na wsiach, które dzielą bardzo duże odległości od szpitali i przychodni — w nagłych wypadkach czy w przypadku poważnych lub przewlekłych chorób mieszkańcy nie mogą liczyć na szybką pomoc specjalistów. Jeden z odwiedzonych przez nas oddziałów szpitalnych miał zaledwie pięć łóżek, przystosowanych jedynie do odbioru porodów. Brakowało dosłownie wszystkiego – opieki, sprzętu medycznego, narzędzi chirurgicznych, a nawet tak podstawowego wyposażenia, jak igły i nici.
Dlatego wolontariusze, którzy pojechali do Kenii, zabrali ze sobą wiele upominków. Ograniczyli własny bagaż do minimum. Wśród prezentów znalazły się materiały opatrunkowe, przybory szkolne, ubrania, słodycze, zabawki, które wywołały uśmiech na twarzach dzieci i dorosłych.
— W Kenii spotkaliśmy ludzi, którzy cały swój dobytek noszą przy sobie — zauważa Grzegorz Romanik. — Dlatego nawet zwykły t-shirt czy przybory do pisania miały dla nich dużą wartość.
Jednak najważniejsza była pomoc medyczna.
— Zależało nam, aby przebadać jak największą liczbę osób — mówi optyk. — Zdawaliśmy sobie sprawę, że naszym największym ograniczeniem jest czas, dlatego staraliśmy się dobrze zorganizować całe przedsięwzięcie. Działaliśmy w dwóch kilkuosobowych zespołach, a każda osoba w danej grupie miała ściśle określone zadania. Pacjenci najpierw byli rejestrowani, potem przechodzili wstępne badania. Następnie osoby, u których zdiagnozowano wady wzroku przechodziły do punktu, w którym ustalano rodzaj i wielkość wady. Na koniec zostawało dobranie korekcji — jeżeli mieliśmy potrzebne okulary przy sobie, pacjenci otrzymywali je od razu. Posiadających nietypowe wady wzroku prosiliśmy o pozostawienie danych kontaktowych, abyśmy mogli później dostarczyć im odpowiednie okulary. Ale nie skupialiśmy się tylko na oczach. W misji uczestniczyła też pielęgniarka, która mierzyła wysokość ciśnienia i poziom cukru we krwi. Wyniki tych badań potwierdziły, że powszechnym problemem Kenijczyków jest nadciśnienie — dotyczy to 75 proc. tamtejszej populacji. Okazało się też, że bardzo wielu z nich ma podwyższony poziom glukozy. W ogóle ich sytuacja jest dosyć skomplikowana, bo problemem jest nie tyle ich zły stan zdrowia, co brak odpowiedniej profilaktyki oraz bardzo ograniczony dostęp do opieki medycznej i lekarstw.
A to niestety kosztuje. Ile? To zależy od oczekiwań. Przy prowadzeniu prostego, skromnego życia, spożywając lokalne dania, można przeżyć dosłownie za kilka dolarów dziennie. Jednakże wszystko, co w Kenii uznawane jest za luksus, czyli na przykład samochody, benzyna, opieka medyczna oraz wszystkie dobra importowane kosztują tyle, co w Europie, a niejednokrotnie więcej. Jednak największym wyzwaniem mieszkania w Afryce Wschodniej jest niewyobrażalna biurokracja i korupcja. Dlatego ludzie czasami podchodzą nieufnie do drugiego człowieka. Zwłaszcza obcego.
— W pierwszych godzinach zainteresowanie naszą akcją było niewielkie, pacjenci zaczęli przychodzić dopiero w drugiej połowie dnia — wspomina Grzegorz Romanik. — Tłumaczyć to można właśnie pewną nieufnością do nas. Ale już następnego dnia pacjenci ustawiali się w kolejkach od wczesnego ranka. Byli nami zainteresowani, pytali, w jakim celu przyjechaliśmy. Cieszyli się, gdy mówiliśmy, że chodzi o akcję pomocową.
Pomoc Kenijczykom jest potrzebna.
— W wielu wsiach nadal brakuje prądu i bieżącej wody. Dużym problemem jest też ograniczony dostęp do edukacji, który wynika między innymi z dużych odległości i braku środków transportu — opowiada optyk. — Wpływa na to także trudna sytuacja ekonomiczna wielu rodzin, zmuszająca wszystkich ich członków, nawet dzieci, do podejmowania pracy. Podczas badań zauważyliśmy konsekwencje tego stanu rzeczy, czyli analfabetyzm.
To w Polsce jest nie do pomyślenia. Ale w Afryce żyje się zupełnie inaczej niż w Europie. Zdecydowanie największą różnicą kulturową jest pojmowanie czasu. W Kenii często używa się słów: rano, popołudniu czy wieczorem, zamiast określonej godziny. Albo mówi się po prostu "zadzwoń, jak dojedziesz" i wtedy druga strona zaczyna przygotowywać się do wyjścia. Dlatego ludzie spóźniają się na spotkania, są zdezorganizowani. Ale im to nie przeszkadza. Tam w ogóle świat jest inaczej pojmowany.
Pomoc Kenijczykom jest potrzebna.
— W wielu wsiach nadal brakuje prądu i bieżącej wody. Dużym problemem jest też ograniczony dostęp do edukacji, który wynika między innymi z dużych odległości i braku środków transportu — opowiada optyk. — Wpływa na to także trudna sytuacja ekonomiczna wielu rodzin, zmuszająca wszystkich ich członków, nawet dzieci, do podejmowania pracy. Podczas badań zauważyliśmy konsekwencje tego stanu rzeczy, czyli analfabetyzm.
To w Polsce jest nie do pomyślenia. Ale w Afryce żyje się zupełnie inaczej niż w Europie. Zdecydowanie największą różnicą kulturową jest pojmowanie czasu. W Kenii często używa się słów: rano, popołudniu czy wieczorem, zamiast określonej godziny. Albo mówi się po prostu "zadzwoń, jak dojedziesz" i wtedy druga strona zaczyna przygotowywać się do wyjścia. Dlatego ludzie spóźniają się na spotkania, są zdezorganizowani. Ale im to nie przeszkadza. Tam w ogóle świat jest inaczej pojmowany.
— Na pewno warto opowiedzieć o mszach, w których uczestniczyłem. Nabożeństwa cechują się silną dawką lokalnej kultury, takiej jak tańce i śpiewy — wspomina pan Grzegorz. — Dużą niespodzianką była też dla mnie niechęć do fotografowania — na podstawie niepisanej zasady nie robi się zdjęć budynków w miastach. Co ciekawe, sytuacja zmienia się, gdy zapyta się robienie zdjęć ludziom. Większość Kenijczyków chętnie się na nie zgadza. Niemile widziane jest natomiast jedzenie w przestrzeni publicznej. Posiłki spożywa się tylko w restauracjach. Dużym zaskoczeniem był dla mnie całkowity zakaz palenia w miejscach publicznych i specjalnie wyznaczone strefy dla palaczy — w postaci budek, które my znamy między innymi z lotnisk.
Nie jest to ostatnia misja, która ma pomóc Kenijczykom. Misjonarze planują kolejne wyprawy, aby leczenie wzroku było kompleksowe.
— Cieszymy się, że mogliśmy przyczynić się do powodzenia tej akcji dobroczynnej. Jesteśmy dumni, że uczestniczył w niej nasz wolontariusz i jesteśmy gotowi do dalszej współpracy — mówi Barbara Czarnopolska-Musiał, dyrektor operacyjny JZO S.A. Firma wsparła misję franciszkańską „Podaruj mi trochę światła” w Kenii.
— Cieszymy się, że mogliśmy przyczynić się do powodzenia tej akcji dobroczynnej. Jesteśmy dumni, że uczestniczył w niej nasz wolontariusz i jesteśmy gotowi do dalszej współpracy — mówi Barbara Czarnopolska-Musiał, dyrektor operacyjny JZO S.A. Firma wsparła misję franciszkańską „Podaruj mi trochę światła” w Kenii.
— Myślę, że udało nam się zrobić wiele dobrego — dodaje Grzegorz Romanik. — Wiem, że Kenia jest krajem, który naprawdę potrzebuje naszego wsparcia w różnym wymiarze. Dlatego zdecydowanie polecam udział w takim wolontariacie. Możliwość uczestnictwa w wyprawie, a przy tym pomagania innym jest niesamowitym przeżyciem, które będę bardzo dobrze wspominał.
ar
ar
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
doradca #2554346 | 31.6.*.* 12 sie 2018 20:04
Ale ma GILA w nosie.
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz
ZENIO #2554311 | 31.1.*.* 12 sie 2018 18:23
CÓŻ KAPITALIŚCI I KOLONIALIŚCI ZNISZCZYLI STRUKTURĘ WIELU KRAJÓW , ONE NIE NADAŻAŁY ZA CYWILIZACIĄ , OKRADZIONE I ZNISZCZONE ZOSTAŁY Z NOWYMI PROBLEMAMI KTÓRE ŚWIAT IM ZOSTAWIŁ , KRADLI DIAMENTY ,ROPĘ , KOŚĆ SŁONIOWĄ LUDI DO NIEWOLNICZEJ PRACY .... TERAZ UDAJĄ ORĘDOWNIKÓW POKOJU
Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz