Gdy jest wśród kwiatów, kwitnie i się rozwija

2018-07-26 11:33:02(ost. akt: 2018-07-26 11:35:17)
Lidia Pyśk Strefa 3M

Olsztyn-Lidia Pyśk kwiaciarka z kwiaciarni przy Wrocławska-Jagiellońska

Lidia Pyśk Strefa 3M Olsztyn-Lidia Pyśk kwiaciarka z kwiaciarni przy Wrocławska-Jagiellońska

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Pani Lidia Pyśk z Jonkowa jest szczęściarą. Wśród kwiatów kwitnie! Rok temu postawiła wszystko na jedną kartę i została właścicielką kwiaciarni. Jest dziś sama sobie szefową i uśmiech nie schodzi jej z ust. Klienci też czerpią z niej garściami.
To trzeba mieć w genach, a na pewno w sercu. Pani Lidia jest odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu.

— Ja jestem chłop z dziada pradziada! Wychowałam się na wsi — mówi Lidia Pyśk, z domu Kret, właścicielka kwiaciarni w Olsztynie. — Zawsze lubiłam naturę, bo rośliny w przeciwieństwie do ludzi, rozwijają się. Po pięćdziesiątce oszalałam i postanowiłam mieć swój biznes. Oczywiście związany z kwiatami.
Droga do tego, żeby mieć własną kwiaciarnię, była jednak długa.

— Najpierw pracowałam w hurtowni alkoholi przez trzy lata. Byłam tam kierownikiem wielkich magazynów — wspomina pani Lidia. — W pewnym momencie zauważyłam, że chamieję. Jak nie zaklęłam, pracownicy mnie nie rozumieli. Pod sobą miałam trzydziestu pracowników, wszyscy mężczyźni, więc musiałam mówić dosadnie. Gdy powiedziałam: „proszę, zabierz skrzynkę”, nie docierało. Gdy przeklęłam, słyszałam: „już się robi, kierowniczko”. Ale co za dużo, to niezdrowo. Nie mogłam tak dalej. Złożyłam wypowiedzenie, wzięłam książkę telefoniczną i znalazłam specjalistyczny sklep. W Ostródzie. Zadzwoniłam i spytałam, czy przypadkiem nie potrzebują ogrodnika handlowca. Potrzebowali. Pochodzę z Olsztyna, pracowałam w Ostródzie i w sumie było mi tam dobrze. W międzyczasie się zakochałam i zamieszkałam z mężem w Jonkowie. Cały czas dojeżdżałam do Ostródy. Ale i tam nie czułam się dobrze. Szefostwo uważało, że praca uszlachetnia, a według mnie praca powinna dawać profity. Dlatego znowu odeszłam. Ale szybko zatrudniła mnie hurtownia ogrodnicza z Wadąga. Jednak i tam po siedmiu latach czułam, że znów muszę zmienić klimat.

To był czas, kiedy pani Lidia chciała odpocząć. Ale znowu nie było jej to dane.
— Wolność pachnie najpiękniej! — podkreśla florystka. — Dlatego szłam cała w obłokach ze świadectwem pracy. Myślałam, że zrobię jakiś kurs, poleniuchuję trochę... I właśnie wtedy właścicielka kwiaciarni zapytała mnie, czy nie chciałabym popracować przy kwiatach. Znałyśmy się, bo była klientką hurtowni, z której właśnie odeszłam. A że zawsze praca sama do mnie przychodziła, nie musiałam jej szukać, więc się zgodziłam. Zdecydowanie urodziłam się w czepku. Przyszłam na chwilę, a zostałam na trzy i pół roku. Dużo się nauczyłam od szefowej. To fajna dziewczyna, młodsza ode mnie o 15 lat. Oj, miała talent w palcach. Ja z kolei skończyłam kurs florystyczny. Żeby podwyższyć kwalifikacje. Było pięknie. Ale niestety firma podupadała. Szefowa otworzyła jeszcze kiosk i nie wyrabiała. Dlatego mnie i dziewczynie z kiosku zaproponowała zmianę umowy na pół etatu. Pomyślałam, że odejdę, a dziewczyna w kiosku niech pracuje bez zmian. Na szczęście dobro wraca.

Zanim jednak wróciło, pani Lidia musiała być pół roku na bezrobociu. Żeby dostać dotację na własny biznes.

— W tym czasie dzwoniłam do mojej byłej szefowej, czy nie chce sprzedać kwiaciarni. W końcu się zdecydowała — cieszy się pani Lidia. — Dziś nie liczę, ile robię bukietów dziennie. Bolą mnie palce, ale nie przejmuje się tym. Gdy otworzyłam kwiaciarnię, przyszedł do mnie rudy kot z wnykiem na łapie. Zawiozłam go do schroniska i powiedziałam sobie, że jeśli go wyleczą, będzie mój. Dostałam więc kota w prezencie od losu, bo mieszka ze mną w domu. Ma amputowaną łapę, a na imię Rudy.

Kwiaciarka wzięła dofinansowanie z urzędu pracy. Bez tego nie dałabym rady.

— Gdy urzędnicy kwalifikowali mnie do dopłat, pytali, czy nie chciałabym mieć kwiaciarni gdzieś w Unii Europejskiej — opowiada pani Lidia. — Powiedziałam, że oczywiście: w Paryżu na Polach Elizejskich. Nie miałabym nic przeciwko temu. Niestety brakowało mi pieniędzy, żeby sobie na to pozwolić. Musiałabym nauczyć się francuskiego, a swoje lata już mam. Trzeba być realistką. A poza tym Olsztyn i tutejsze Zatorze też są w Unii. W Europie Polska jest od wieków, więc nie ma co gadać, trzeba działać. Kiedyś na przykład marzyłam, żeby wyjechać na Alaskę i przeżyć zimę w Górach Skalistych. Okazało się, że swoją Alaskę można mieć wszędzie. I ta kwiaciarnia jest właśnie moją Alaską. Mam ją rok, więc zimę już przeżyłam. Ale to moje podziękowanie za ciężką pracę. Moja upragniona wolność.
Pani Lidia świetnie czuje się wśród kwiatów, to widać. Nie bez powodu ma też działkę.

— Jest, niestety, duża — opowiada kwiaciarka. — Chociaż po pewnym czasie zmądrzałam i obsadziłam ją wieloletnimi bylinami. Bo na działce jest taki paradoks — narobisz się i jeszcze się z tego cieszysz. Ale wolałam się cieszyć, niż ścierać pot z czoła. Napracuję się w kwiaciarni, więc na działce chcę odpoczywać. A nie… z deszczu pod rynnę. Uwielbiam działkę, rzeczywiście na niej odpoczywam, ale teraz nie mam czasu. Teraz zajmuje się nią mój księciunio, mój małżonek.
Żona może poświęcić się kwiaciarni. Jest jedno „ale” tego biznesu. Trzeba wcześnie wstawać.

— Jak mi jest ciężko oderwać się od podusi! Jestem jak dzieciak, kocham spać — żali się pani Lidia. — O szóstej wyjeżdżam z domu, pół godziny później jestem w Olsztynie w hurtowni kwiatów. Czasami pracuję nawet do 22, bo tylu mam klientów. Gdy jest dzień kobiet czy dzień matki, nie mam w co rąk włożyć. Ale praca w kwiaciarni ma swój urok. Przychodzi do mnie dużo dzieci. W czasie roku szkolnego siadają i odrabiają lekcje. Czasami gaworzą, pytają, czy nie trzeba mi pomóc. Jestem ich taką matką chrzestną. Zaprzyjaźniłam się też z okolicznymi pijaczkami. Gdy przyjeżdżam do kwiaciarni przed dziewiątą, wszystkie puszki i śmieci wokół są wyprzątane. Nie daję im za to na piwo, ale, gdy widzę, że są skacowani, kupię im sok pomidorowy albo piwo bezalkoholowe. Smakuje tak samo, a jest zdrowsze. Dzięki temu mam porządek. Zresztą lepiej z ludźmi rozmawiać niż się boczyć. W każdej sytuacji.


ar