Swoją dziewczynę poznał w agencji towarzyskiej w Olsztynie. Na ostatnie spotkanie przyjechał z nożem

2018-07-14 18:02:12(ost. akt: 2018-07-17 19:42:18)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: Archiwum GO

Ta miłość nie miała szans. Marek Sz. poznał swoją dziewczynę w agencji towarzyskiej w Olsztynie. Miał nadzieję ją stamtąd wyciągnąć, choć Katarzyna W. nie robiła mu większych nadziei. Na ostatnie spotkanie, w październiku 2009 przyjechał z nożem. Zabił właściciela agencji, a kochankę ciężko poranił. Za wcześniejsze chwile „szczęścia” zapłacił 15-letnim wyrokiem.
Pochodzący z Podlasia Marek Sz. (ur. 1983) w Olsztynie odsługiwał wojsko. Nie wrócił już potem do swojej wioski tułając się po stancjach oraz imając różnych robót. Zanim nie stracił prawa jazdy za alkohol, pracował w którymś z olsztyńskich przedsiębiorstw pogrzebowych. Potem głównie na budowach. Katarzynę W. poznał jako klient agencji towarzyskiej.

W sumie skandal, bo Marek Sz. był już wówczas mężczyzną żonatym. Legalna żona najwyraźniej nie nadążała jednak za jego temperamentem. Wersja dla rodziny była taka, że z Katarzyną W. poznali się w lokalu na olsztyńskiej starówce, wymienili numerami telefonów, a w końcu zamieszkali ze sobą.

Katarzyna W. swoim bliskim opowiadała z kolei, że pracuje w biurze matrymonialnym… jako sekretarka, albo że dostała robotę w kwiaciarni. Formalnie, za 5 złotych na godzinę, rzeczywiście była zatrudniona w biurze matrymonialnym „Mazury” Józefa N., mieszczącym się przy ulicy Orłowicza na Nagórkach. Potem – w 2009 roku – przeniosło się ono na ulicę Grotha, bliżej centrum Olsztyna. W agencji Józefa N. płaciło się 120 złotych za godzinę „towarzystwa”, w tym 50 dla „sekretarki”, zaś za pół godziny 100 złotych (40 dla pani).

W styczniu 2008 roku kochankowie zamieszkali na stancji na Wójtowej Roli, ale że z pieniędzmi zawsze było u nich krucho, co kilka miesięcy musieli zmieniać lokal. Marek Sz. zakochał się jak najbardziej na serio.

Coraz bardziej był też zazdrosny. Kiedy telefon z agencji dzwonił zbyt często, zdarzało mu się wrzucać go do garnka z wodą. Jakoś z tym jednak wytrzymywał. W okolicach Bożego Narodzenia 2008, odbyli nawet zapoznawcze wizyty rodzinne. We wiosce pod Bartoszycami, skąd pochodziła Katarzyna W., Marek zrobił bardzo dobre wrażenie: duży, solidny, spokojny. W jego rodowym zaścianku wypadło gorzej. „Jaką chce dziewczynę, taką wybiera” — oświadczyła potem matka Marka Sz. Miała na głowie nie tylko jego, ale jeszcze czwórkę czy piątkę młodszych dzieci. „Za dużo ludzi”, skwitowała wizytę u niedoszłych teściów Katarzyna W.

Grała zupełnie cynicznie, bo chyba wtedy miała już nowego przyjaciela, pewnego „przedsiębiorcę budowlanego” spod Ostródy. Przedsiębiorcę, nie zwykłego robola, w dodatku na wyjeździe, gdyż Marek Sz. w tym czasie pracował aż w Świnoujściu. Kontaktowali się przez telefon, esemesowali, ale romans najwyraźniej przysychał.

Kiedy on przyjeżdżał do Olsztyna i coraz bardziej nalegał, żeby porzuciła pracę w agencji, zaczynali się kłócić, szarpać. I chociaż do rękoczynów Marek Sz. nigdy się nie posunął. Katarzyna W. coraz częściej zabierała swoje rzeczy i ze stancji wyprowadzała się do swojej agencji. Po paru dniach niby wracała, lecz gdy sytuacja kilka razy się powtórzyła, ostatecznie wyniosła się na dobre. Telefonów nie odbierała, esemesy pozostawiała bez odpowiedzi.

Odrzucony kochanek nie mógł tego przeboleć. „Mnie się tak nie zostawia”, zaczął grozić. Pojechał do mamusi, chodził po domu jak gradowa chmura i myślał, co czynić. 21 października 2009 przed piątą rano ojciec odwiózł Marka Sz. na kolej.

Pośpiesznym Białystok-Olsztyn mężczyzna przyjechał do Olsztyna. Miał szukać jakiejś nowej roboty, ale faktycznie zamierzał ostatecznie rozmówić z kochanką. Nie po to jednak zabrał z domu nóż. O jedenastej był na Grotha pod drzwiami agencji, zwykłego mieszkania na piętrze. Otworzył mu Józef N. oświadczając w progu, że Kasi nie ma. Naprawdę jej nie było, bo przed chwilą wyszła do sklepu, ale Marek Sz. nie uwierzył. Dał mężczyźnie w pysk i wepchnął go do środka. Powtarzał, że chce zabrać ukochaną, że ona nie będzie już więcej pracować w agencji. Alfons odpowiadał, że dał ogłoszenie do gazety: „kobiety do towarzystwa” i Kasia musi „towarzyszyć” klientom. Kłócili się.

— Sp... stąd, bo dzwonię na policję – wypalił w końcu Józef N.
— Dzwoń, będę pierwszym świadkiem, który opowie, co się tu dzieje – odparował Marek Sz.
— Takiej dziewczyny i tak przy sobie nie utrzymasz – Józef N. sięgnął po najcięższy argument.

Tego już nieszczęśliwy kochanek nie zdzierżył i wyciągnął nóż. Zadał cztery ciosy, ajent nie miał szans na przeżycie.

Marek Sz. kręcił się po pustej o tej porze agencji czekając na Katarzynę W. Wszedłszy do mieszkania zrobiła wielkie oczy na jego widok, a potem wpadła w panikę, bo dostrzegła leżącego bez życia na ziemi właściciela agencji. Odepchnęła intruza i zaczęła biegać po mieszkaniu krzycząc, żeby uciekał nim zjawi się policja. Musiał ją uciszyć. Popchnął na wersalkę i uderzył w głowę wazonem na kwiaty.

Był w amoku, ale zapamiętał, że wcześniej przykrył ją kocem. To przez ów koc dźgał ją nożem: „wiele uderzeń w okolicę szyi, twarzy, lewego barku, okolicy międzyłopatkowej w rzucie lewej nerki na tułowiu, karku. Rany cięte szyi (uszkodzenie tarczycy i ściany tchawicy) rany cięte obu rąk...” kobieta miała jednak furę szczęścia. Ten koc ją uratował, tylko na moment straciła przytomność. Gdy tylko Marek Sz. wyszedł wyczołgała się na korytarz i zakrwawiona zaczęła się dobijać do mieszkania sąsiadującego z agencją. Jego właściciel, który malując korytarz akurat stał na drabinie, omal nie spadł z niej z wrażenia. Wezwał zaraz pomoc, a Katarzyna W. nim zajął się nią chirurg zdążyła jeszcze powiedzieć kto jest sprawcą.

Tymczasem Marek Sz. przekonany, że na Grotha zostawił dwa trupy, kupił na dworcu PKS bilet do domu. Miał jeszcze godzinę więc, lekko skołowany, poszedł w górę Dworcowej zostawiając na skrzynce pocztowej jednego z bloków, użyty w agencji nóż. Wsiadł potem do autobusu, ale już na przystanku w Szczytnie czekała na niego policja.

Od razu w drodze na komendę przyznał się do wszystkiego. Powiedział nawet, że „tego łobuza nie żałuje”, że zrobiłby to jeszcze raz. Gdy później dowiedział się, że Kasia przeżyła, wyraźnie się ucieszył. Jeszcze na ławie oskarżonych w sądzie, po roku od zdarzenia, zapewniał, że kocha ją na całe życie. Ona nawet na niego nie spojrzała, przed salą czekał na nią nowy mężczyzna.

Sąd Okręgowy w Olsztynie wyrokiem z 14 grudnia 2010 roku, za zabójstwo Józefa N. i usiłowanie zabójstwa Katarzyny W., skazał Marka Sz. na 15 lat pozbawienia wolności. — Ślepa miłość potrafi zabić – podsumował sędzia.

bs

Komentarze (14) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. kakao #2539989 | 212.160.*.* 20 lip 2018 10:54

    Sposób na 15 letnie wakacje na koszt podatnika... teraz będą się z nim bawić jak z dzieckiem, resocjalizacja.. sracja...

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  2. do Zygmunta #2538913 | 37.201.*.* 18 lip 2018 15:44

    Zygmunt , a co ty na to ? Ty tez tak wybrales.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. L #2538873 | 37.201.*.* 18 lip 2018 15:00

    Znam tez takiego Zdzislawa co zone ma z agencji towarzyskiej , ozenil sie bo zaszla w ciaze .

    odpowiedz na ten komentarz

  4. Żubr #2537226 | 88.156.*.* 16 lip 2018 10:40

    To nie było przy ul. Grotha tylko przy Smętka

    odpowiedz na ten komentarz

  5. Stockholmare #2537075 | 89.228.*.* 16 lip 2018 00:22

    morał z tego taki że alfons to zawód wysokiego rydzyka hehe

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (14)