Prosimy, traktujcie zawsze nasze psy jak powietrze!

2018-04-28 19:52:00(ost. akt: 2018-04-28 19:51:37)
Kasia Orzechowska może liczyć na swego ciemnego, pięknego labradora

Kasia Orzechowska może liczyć na swego ciemnego, pięknego labradora

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Obie mają na imię Kasia, obie pochodzą z Olsztyna. I obie są niewidome. Charakterologiczne przeciwieństwa — jedna spokojna i wrażliwa, druga asertywna, szybka i zdecydowana. Ale łączy je coś jeszcze: obie za najlepszych przyjaciół uważają swoje psy, które są ich oczami.
Nastawiam się na spokojny, być może niepewny spacer głównymi ulicami Olsztyna. Tymczasem Kasia Tomasiak wraz z biszkoptową labradorką na specjalnej uprzęży przez miasto mknie jak burza. — Do przodu, do przodu, prosto przejście, prosto przejście — instruuje psa dziewczyna.

Spotykamy się na przystanku przed olsztyńską galerią Aura i idziemy w stronę Wysokiej Bramy. — Nie za szybko? — dziewczyna z zawadiackim uśmiechem odwraca się w moim kierunku, bo ledwo za nimi nadążam. — Teraz to już nic, psina ma już 11 lat i w zasadzie jest na emeryturze. Jakbyś spotkała nas kilka lat temu... to dopiero byłyśmy frygi! — podkreśla.

Pędząca suczka, mijając restaurację niezauważalnie zwalania. — Już ja ci dam! Na razie żadnego kurczaka! Przyszłyśmy porozmawiać i pochwalić się tym, co potrafisz, ale nie, tobie to tylko jedzenie w głowie — zwraca się do niej żartobliwie właścicielka.


Idziemy dalej. Po drodze, żeby dojść do Pieniężnego, musimy pokonać kilka schodów w dół. Wpędza mnie to w konsternację — sama nie wiem, czy informować o tym Kasię. W końcu z duszą na ramieniu postanawiam się nie odzywać. Chcę zobaczyć, co będzie. W końcu pewnie idą tą trasą nie po raz pierwszy. A nawet jeśli po raz pierwszy? Czy wypada mi się wtrącać, jeśli dziewczyna ma tak doskonałą przewodniczkę? — zastanawiam się gorączkowo.

Kilka centymetrów przed pierwszym stopniem suczka gwałtownie się zatrzymuje i siada, uważnie patrząc na swoją panią.

Autor cytatu:
— Tak, brawo! Pokazałaś mi zagrożenie — Katarzyna zwraca się z pochwałą do psa, wyjmując z saszetki małą przekąskę. Labradorka jednym kłapnięciem pochłania nagrodę, wstaje i powolutku, nie szarpiąc i nie wyrywając się do przodu, rusza przed siebie. Z wielką uwagą zestawia na pierwszy schodek dwie pierwsze łapy, za nimi idą kolejne. Wraz z nią Kasia delikatnie schodzi na dół.

Po chwili znów mnie oblewa zimny pot — przecież przed nami przejście! Ale dziewczyny nie wyglądają na zmartwione. — Prosto, przejście, słupek — padają komendy.

A labradorka pewnym krokiem, zgrabnie wymijając ludzi, prowadzi dziewczynę do słupka sygnalizacji świetlnej, gdzie można nacisnąć guzik i odpowiednio się ustawić. I tu praca psa na chwilę się kończy. Tu sam niewidomy musi zdecydować, jak i kiedy chce wejść na przejście.


Kasia na przejście wchodzi, gdy słyszy charakterystyczne pikanie sygnalizatora dźwiękowego. Jak nie ma pikania, dziewczyna po prostu wsłuchuje się w ruch uliczny. 

— Nie widzę od zawsze, dlatego świetnie radzę sobie w świecie dźwięków i po prostu nasłuchuję, czy coś jedzie — opowiada.
— A może nauczyć labradorkę, żeby ruszała, gdy ruszają inni? — podpowiadam.
— Na świecie jest tylu nieodpowiedzialnych ludzi, którzy przebiegają między samochodami albo próbują wtargnąć na przejście w ostatniej chwili... Suczka nauczona, że ma ruszać, kiedy inni ruszają, mogłaby wziąć zły przykład. Byłoby to zbyt ryzykowne. Poza tym ja tu jestem szefem, ja tu rządzę. Pies w jakiś sposób prowadzi mnie, ale ja go zawsze nawiguję — odpowiada Kasia. 

Zapala się zielone, włącza się sygnał dźwiękowy — z powodzeniem przechodzimy na drugą stronę.

Dotarłyśmy już prawie do celu. Wypadałoby gdzieś usiąść. — Ławka, ławka — Kasia zwraca się do podopiecznej.

Labradorka szybko i pewnie prowadzi dziewczynę do ławek pod Wysoką Bramą, pysk kładzie płasko na jednej z nich i w tej pozycji wytrwale czeka, aż jej właścicielka wyczuje wzniesienie. Siadamy i w końcu możemy spokojnie pogadać.

Rozmawiamy, podczas gdy suczka leży u stóp swojej pani jak kamień. — Ona skończyła ze mną dwa kierunki studiów, była na każdym wykładzie. Umie czekać, musi umieć, jeśli chce pracować — podkreśla Katarzyna.

Rozmawiamy i oczywiście pierwsze moje pytanie dotyczy imienia jej wiernego towarzysza.


— Kasia wskazuje na nadrukowaną na rączce od uprzęży informację „Pies asystujący. Nie głaskać. Pracuję”.

Kasia nie bardzo rozumie, skąd w ludziach chęć dotykania na ulicy obcych psów. — Traktuję swojego psa trochę jak własne dziecko. Czy każda matka byłaby szczęśliwa, gdyby na odcinku 100 metrów każdy przechodzień chciał poklepać po główce jej pociechę? — pyta.

Wiadomość o psach przewodnikach 10 lat temu do domu pani Kasi przyniosła siostra. — W naszym domu zawsze były psy, więc pomyślałam, czemu nie? Jeśli na dodatek pies miałby mi pomóc się przemieszczać w moim aktywnym życiu, to tylko dodatkowy plus — wspomina.

Dziewczyna zgłosiła się do odpowiedniej, szkolącej psy przewodniki fundacji, złożyła stosowne papiery, przeszła szkolenie i po jakimś czasie została zaproszona do Piły, gdzie miał na nią czekać pierwszy pierwszy pomocnik.

— Pamiętam ten dzień do dziś. Stałam między mamą a szwagrem. Trenerka spuściła labradorkę ze smyczy, a ona pierwsze, co zrobiła, podbiegła i przytuliła się właśnie do mnie. Wszyscy oniemieli. To był znak — wspomina dziewczyna. Z euforią zabrała psa do domu. Miało być słodko i różowo. Spokojne spacery, zrównoważony, w stu procentach skupiony na swojej pani, świetnie przeszkolony pies.

— W domu wyszła z mojej młodej niezła bestia. Okazała się dość temperamentna. Ale to akurat dobrze, bo ja też taka jestem. Ale przy okazji wyszło, że ona po prostu niewiele umie. Jakość szkolenia była słaba. A to już było nie do zaakceptowania. To po prostu było niebezpieczne — wspomina.

Suczka z Kasią po drugiej stronie uprzęży potrafiła pognać za kotem lub próbować zanurkować z kaczkami w stawku. Kasia na własną rękę postanowiła jeszcze raz od początku przeszkolić rozbrykaną przewodniczkę.


Więcej szczęścia, a może po prostu mniej problemów na samym początku, miała Kasia Orzechowska, również właścicielka psa przewodnika. Spotykamy się przed olsztyńską siedzibą związku niewidomych. Ciemnowłosa dziewczyna pewnie i niespiesznie schodzi po schodach z ciemnym, pięknym labradorem. Już na pierwszy rzut oka widać, że stanowią zgrany duet. Aż trudno uwierzyć, że są ze sobą niewiele ponad pół roku. I są tak inni od Kasi Tomasiak i jej szybkiej przewodniczki.

— My jesteśmy raczej z tych spokojnych i bardziej refleksyjnych. Idealnie nas dla siebie dobrali. A o mały włos daliby mi jego brata szałaputę. Na szczęście w porę się zorientowali — śmieje się dziewczyna.

Kasia pamięta jeszcze inny świat. — To, że coś się dzieje wykryto u mnie, gdy miałam 9 lat. Zalecano jakieś witaminki, zaklejanki, ćwiczenia. Maturę pisałam jeszcze na powiększonej czcionce, a po wakacjach nie widziałam już praktycznie nic — wspomina.

Zaczęła się żmudna walka o pewnego rodzaju normalność. — Najpierw byłam wszędzie wożona, ale jak długo tak można? Marzyła mi się samodzielność — wspomina Kasia.

W końcu dziewczyna przełamała się i zapisała się do Polskiego Związku Niewidomych, gdzie odbyła kurs orientacji przestrzennej z laską. — Wyjście z białą laską było dla mnie przeżyciem dość traumatycznym, niemniej udało mi się pokonać obiekcje i pozytywnie zakończyć szkolenie — opowiada.

Szybko stwierdziła, że do twarzy bardziej jej będzie z czarnym labradorem niż z białą laską. — Kurs uprawniał mnie do tego, aby w ogóle móc się starać o takiego psa. Złożyłam papiery, przeszłam odpowiednie szkolenia i mniej więcej po roku mogłam zabrać mojego dobrego duszka do domu — wspomina.

Początki nie były łatwe, ale z innego powodu niż u Kasi Tomasiak. — Po prostu obchodziłam się z nim jak z jajkiem, jakby była jakąś sierotką. Żeby go tylko nie popchnąć, nie nadepnąć — wspomina swoje pierwsze wspólne dni.
Czarny duszek, jak pieszczotliwie nazywa Kasia swego pupila, od początku był bardzo spokojny, grzeczny i ułożony.


Na szczęście po pół roku bycia razem dziewczyna w końcu uwierzyła, że psy idealne istnieją. Pies przewodnik to wiele zalet, ale są też ciemniejsze strony ich pracy. — Nie mogę go rozpieścić, bo wtedy wlezie mi na głowę i przestanie pełnić swoją funkcję. Po prostu on zacznie rządzić — opisuje.

Piękne, ale czasem i dość smutne jest to, że dziewczyna musi stworzyć z psem symbiotyczną więź. — Dlaczego smutne? Bo to na razie oznacza zakaz bliższych kontaktów z psem dla całej mojej rodziny. Moi bliscy bardzo to przeżywają, mieszkamy przecież w jednym domu, ale rozumieją, żew są sprawy ważne i ważniejsze — podkreśla.

Dość skomplikowaną sprawą są też zaczepki na ulicach i powitania z innymi psami. — Najciekawsze jest to, że to wcale nie dzieci rzucają mu się na szyję, a emeryci na siłę próbują zintegrować swojego psa z moim. Uważają, że mają prawo się przywitać. A my wtedy wybijamy się z rytmu, dekoncentrujemy i czasami tracimy orientację. Raz przechodząc przez ulicę, jakiś pies tak nas obszczekał, że przeszliśmy ją praktycznie na skos, a potem spłoszeni wróciliśmy na czerwonym. Dlatego gdy idziemy, proszę, traktujcie mojego psa jak powietrze — apeluje.
Kilka razy spotkała się z nieprzyjemnościami. Usłyszała przed sobą: „Ojej, jaki ten pies jest biedny”.


Czekoladowy pies to dla dziewczyny synonim swobody. Gdy przestała widzieć, bywały okresy, że całymi dniami nie wychodziła z domu. Krótko po tym, gdy pojawił się pies, zdecydowała się na pierwszą samodzielną podróż tramwajem.

— Pamiętam, że siedziałam w tramwaju i sama się do siebie śmiałam: „Wow! Znów jadę sama tramwajem! To się dzieje naprawdę!” — wspomina. — Mój czekoladowy towarzysz dał mi poczucie absolutnej wolności. Dodał mi odwagi. Wiem, że jesteśmy ze sobą dość krótko, a ja czuję jakbyśmy się znali od zawsze — podkreśla wzruszona Kasia.

AP

Komentarze (12) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. olo #2495211 | 213.76.*.* 2 maj 2018 14:41

    Powodzenia i duuuużo szczęścia na olsztyńskich przejściach. Zajobów za kółkiem tu zatrzęsienie.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Taki pies to skarb #2493776 | 5.172.*.* 29 kwi 2018 11:46

    ale pamietac trzeba , ze nie na zawsze ,

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

  3. krio #2493775 | 95.160.*.* 29 kwi 2018 11:40

    Kilka głupot musiał napisać mój pies ‘’ujadacz’’, dorwałem go przy komputerze, sorry...taki wścibski. Nie lubi takich ’’jaki to mój pies mądry, ile to ile tamto itd... Napisał kilka powieści napisał, scenariusz. Dostał tysiące nagród i różnych oscaroow... Nie lubi niesprzątanych kup, nosi ze sobą kilka woreczków na każdym spacerze, nie ujadajcie bardziej niż on.

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz

  4. Kundel #2493719 | 176.221.*.* 29 kwi 2018 09:58

    P.Kasiu! Jestes wspaniala kobieta.Zycze Ci duzo cierpliwosci w dazeniu do celu.Pozdrawiam tez ukockanego psa!Ja koccham wszystkie psy bo sa po prostu kochane.

    Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz

  5. Kupidyn #2493631 | 89.228.*.* 29 kwi 2018 07:48

    Ciekawe kto klocki z betonu po nich zbiera.

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (3)

    Pokaż wszystkie komentarze (12)