Wszystko, co nie było normą, stawało się histerią kobiet

2018-06-01 09:00:00(ost. akt: 2018-05-30 15:50:44)
Niedyskretnik

Niedyskretnik

Autor zdjęcia: archiwum wydawnictwa

Zanim zaczniemy narzekać, że było lepiej, dobrze się zastanówmy. Czy chciałybyśmy kąpać się raz na miesiąc? Włosy płukać amoniakiem i z zegarkiem w ręku rodzić nowe dzieci? Therese Oneill w swojej niezwykle zabawnej i zaskakującej książce odsłania niedogodności czasów wiktoriańskich. O „Niedyskretniku” Z dr Iwoną Misiak, historyczką literatury, rozmawia Agnieszka Porowska
— Czasy wiktoriańskie kojarzą nam się z szykiem i elegancją. Kobiety pięknie wyglądały, mężczyznom też niczego nie brakowało. Każda dziewczynka marzy o pięknych sukniach na kole, bo w takich chodzą królewny. Ale jak wspomina autorka „Niedyskretnika” Therese Oneill, są sposoby, aby szybko wyleczyć córkę z fazy księżniczki.
— Tak. Wystarczy jej powiedzieć, jak było naprawdę. Obrazy, który mamy w głowie na temat tamtych czasów, pochodzą z filmów, a filmy nas trochę okłamują i oczarowują.
Wielki wpływ na postrzeganie tamtej epoki mają też lektury, które przestawiają życie i relacje międzyludzkie w sposób wysublimowany i mocno wyidealizowany. Mamią nas dorożkami i pięknymi sukniami. Najciekawsze jest to, że my to mamienie lubimy, zgadzamy się na tę konwencję, bo lubimy przebywać w świecie baśni.

— W „Niedyskretniku” słodkich scen brakuje, ale tych śmiesznych mamy w brud. Autorka z humorem, odwołując się do współczesności, opisuje ciężkie życie kobiet w tamtych czasach. I nie chodzi tu o ciężką pracę na roli ówczesnych chłopek. Oneill pokazuje, że dbanie o siebie pań zamożnych, to również była mordęga.
— Autorka „Niedyskretnika” zrobiła swoją książką woltę. Wszytko pokazała od drugiej strony. Spojrzała na prawie cały wiek XIX w okresie panowania królowej Wiktorii, które trwało do początku XX wieku, z punktu wiedzenia antropologa i socjologa kultury. Wdarła się za kulisy, wyciągnęła na światło dzienne różne niewygodne sprawy. Wizerunek tamtych czasów, który kreśli Teresa Oneill, zupełnie nie przystaje do tego z seriali, gdzie pięknie ubrani, romantyczni ludzie z gracją poruszają się po miastach wytwornymi ulicami pieszo albo w dorożkach.

— No właśnie, skoro są dorożki, muszą być i konie, a skoro konie to i kupy...
— Autorka wspomina o wszechobecnym brudzie, który panował w miastach. Konie robiły, gdzie popadnie i nikt się tym później nie przejmował. Tony kału zalegały na ulicach tygodniami. A jeszcze jak popadało i zrobiło się błoto... aż trudno sobie wyobrazić, jak to mogło wyglądać.
Trzeba pamiętać, że nie było wtedy kanalizacji, więc to, co zostało zrobione w domu, musiało być wylane do rynsztoka. Ludzie opróżniali zawartość swoich nocników wprost na ulicę. Te wszystkie nieczystości płynęły później do okolicznej rzeki.

— Po wizycie w tak brudnym mieście od razu miałoby się ochotę wskoczyć do wanny, ale to teraz. Wtedy uważano, że częsta kąpiel jest zbyteczna. A jeśli już się odbyła, a po kąpieli człowiek nie promieniał — jak wspomina autorka — to znaczy, że kąpiel była niepotrzebna.
— Oczywiście według ówczesnej wiedzy kąpiel mogła być szkodliwa, więc można się było wykąpać najwyżej raz na miesiąc. Włosy płukane były w jakichś dziwnych roztworach: cebulowych, amoniakowych. Teraz wiemy, że niektóre z tych substancji są trujące i żrące, ale wtedy one faktycznie miały za zadanie zmyć brud, tłuszcz i sadzę, które nagromadziły się na skórze i włosach. Pamiętajmy, że nie było centralnego ogrzewania, mieszkania były ogrzewane przez piece. A nad miastami unosił się smog.

— Pani się myje, a potem pani zaczyna się ubierać.
— Dobrze sytuowana kobieta zaczyna się ubierać z pomocą pokojówki. Trwa to dziesiątki minut, bo warstw jest co niemiara. Mówi się, że kobiety nosiły na sobie ok. 20 kg ubrań. Na pierwszy ogień szła lniana bielizna...

— Kobiece majtki, mimo że stringów jeszcze nie wynaleziono, już wtedy były bardzo oryginalne. Jak ciężko w stroju królewny skorzystać z toalety, może przekonać się każdy, kto chociaż raz spróbuje załatwić się w rozkloszowanej sukni ślubnej...
— A proszę sobie wyobrazić, że one miały to na co dzień. Ściągnie czy podciąganie takiego ubioru było istną udręką. Dlatego wynaleziono bieliznę, która miała rozcięcie w kroku, dzięki temu spokojnie, bez podwijania można było załatwić potrzebę fizjologiczną. Należy pamiętać, że nie było wtedy wykwintnych muszli klozetowych, na których można było usiąść, najczęściej stawało się w rozkroku nad zwykłą dziurą.

Niedyskretnik

— Po bieliźnie przychodzi czas na gorset. Panuje przekonanie, że wtedy można było być grubszym, że obfite ciałko było nawet pożądane.
— Pulchność nie mogła być swobodna. Gorset pomagał utrzymać fałdki w ryzach, ale wszystkiego nie dał rady zakryć. Zresztą gorset to był dopiero początek. Na to szła cała sterta halek i półhalek, a potem jeszcze montowano rusztowanie dla sukni — dawało ono swobodę nogom. Chodziło o to, aby te warstwy materiału nie zakręciły się gdzieś wokół nóg i nie spowodowały upadku kobiety.
Rusztowanie dla sukni to była duża krynolina wyglądająca jak klatka i składająca się z fiszbinów albo też metalowych części. Nadmierna chudość kobieca budziła podejrzenia. Kojarzyła się z chorobami, zaburzeniami, bezpłodnością. Chudzina nie była dobrą kandydatką na żonę.


— Ciekawe jest to, co Oneill pisze o miesiączce. Okazuje się, że mężczyźni lepiej od kobiet wiedzieli, jak ma przebiegać cykl miesięczny. Oceniali, czy kobieta miesiączkuje poprawnie czy niepoprawnie. Wypowiadali się również na temat, jaki powinien być kolor krwi miesięcznej.
— Na dodatek według męskich standardów lekarskich większość kobiet miesiączkowała źle. Co więcej, wiązali stan psychiczny kobiet zawsze z jej stanem fizjologicznym. Wszelkie frustracje, które kobiety mogły odczuwać — taki wniosek wyciąga autorka — nie były powodowane niezadowalającymi warunkami życia, brakiem możliwości samorealizacji, tylko właśnie nieprawidłowymi miesiączkami.
Nie możemy zapominać, że medycyna bardzo się wtedy rozwijała, ale lekarzami byli tylko mężczyźni, kobiety nie pełniły żadnych publicznych funkcji. Stąd uzurpowali sobie prawo do wydawania przeróżnych sądów. Wszystkie zaburzenia kobiet zawsze wiązane były z nieprawidłowym funkcjonowaniem ich macic. Macica traktowana była jak dzikie zwierzątko tkwiące w czeluściach kobiety i żyjące swoim życiem. Bywała przyczyną całego zła, czyli złego samopoczucia kobiety.

— Kobiety nie pracowały. Więc co robiły całymi dniami?
— Zarządzały domem i służbą. Rodziły dzieci i zajmowały się gospodarstwem domowym. Ze źródeł wynika, że ich życie upływało też na frustracji. Wychodzi na to, że prawie każda cierpiała na rozstrój nerwowy.

Niedyskretnik

— Czyli to ta słynna, wielokrotnie wspominana w literaturze histeria?
— Tak i oczywiście wiązała się z niewłaściwym funkcjonowaniem macicy. Histeria polegała na tym, że kobieta albo popadała w omdlenia, albo nadmiernie wzdychała. Gdy kobieta zaczynała się nadmiernie martwić i tracić chęć do życia albo wręcz przeciwnie
— reagowała entuzjastycznie i żywiołowo, to zawsze musiała być sprawa histerii. Gdy krzykiem okazywała swoją złość i niezadowolenie, to też tylko z tego powodu.

— Czyli kobieta tak po prostu nie mogła zamanifestować, że nie zgadza się na swoją podrzędną pozycję, że jej po prostu z tego powodu smutno i źle?
— Absolutnie nie! Wszystko musiało wynikać z fizjologii. Jeśli była to kobieta ze sfery wyższej, to wtedy wszyscy się nią zajmowali. Jest taka scena opisana w „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Tam żona głównego bohatera Emilia Korczyńska ma tzw. globus. To migrena i duszności połączone z nieznośnym, czyli histerycznym zachowaniem i rozstrojem żołądka. Takie kobiety otaczane były wtedy troską, mogły się wylegiwać i odpoczywać, w spokoju dochodzić do siebie. Ale czasem oddawane były do zakładów.

— A tam miały elektrowstrząsy?
— Nie było tam tak źle. Terapia polegała na oblewaniu wodą, masowaniu. Bogate pacjentki miały w tych szpitalach dobrze. Ale autorka napomyka, że pod terminem „histeria” mogły się mieścić różne inne choroby, których wtedy jeszcze nie rozpoznawano, tj. choroba afektywna dwubiegunowa itd. Wszystko, co nie było normą, stawało się histerią. Zasada była prosta: albo byłeś normalny, albo byłeś wariatem. Nic pośrodku.

— Co w tamtych czasach znaczyła żałośnie zmarnotrawiona kobiecość?
— Jeśli kobieta nie miała męża, to był to wybór z gatunku skandalicznych. Kobieta miała za zadanie wyjść za mąż, na tym koncentrowało się całe jej życie. No i dzieci. Z tym wiąże się sfera seksualności kobiety. I ten temat autorka też podejmuje. Noc poślubna to dwoje obcych sobie ludzi, którzy zostają wrzuceni do jednego łóżka i muszą sobie jakoś poradzić. I jak tu w takiej sytuacji nie doznać traumy?

— Kobieta swoich zabiegów pielęgnacyjnych nie zaprzestawała po „złapaniu męża”?
— Dbanie o siebie było przez cały czas bardzo istotne, bo chodziło o to, żeby mąż się do żony z biegiem czasu nie zniechęcił. Zniechęcony mąż nie gwarantował posiadania dzieci, a przecież liczba dzieci świadczyła o dobrym statusie i jakości małżeństwa. Gdy żona nie dbała o siebie i nie wzbudzała namiętności męża, to on na wpół oficjalnie mógł sobie zafundować kochankę. Żony były zachęcane do akceptacji takiej sytuacji i jeszcze większej dbałości o siebie, żeby chociaż częściowo zatrzymać przy sobie męża.

— A nie lepiej było go zostawić?
— Niestety, to on utrzymywał rodzinę, miał zawód i rozporządzał całym majątkiem. Kobiety po ślubie w większości traciły prawo do swojego posagu, wszystkim zarządzał mąż. One po prostu nie miały szans na samodzielne życie. On był finansowym filarem, bez niego się wszystko waliło. A dzieci, które zrobił ten „filar”, zawsze były pewną inwestycją. Zwłaszcza w klasach niższych. Były zabezpieczeniem na starość, o czym wspomina autorka.

— Czasy wiktoriańskie filmowo kojarzą nam się z romantyczną miłością, sukniami i surdutami, a tymczasem rozkładając to wszystko na czynniki pierwsze mamy: brud, smród i patriarchat. Ale chyba jest coś, czego moglibyśmy tamtej epoce pozazdrościć? Musiało być tam coś, co dało początek naszemu idealistycznemu myśleniu o epoce XIX wieku. Co możemy z tamtej epoki zaczerpnąć i czym się zainspirować?
— W tym morzu niedogodności pozytywne były: elegancja i dobre maniery. Traktowanie siebie nawzajem, przynajmniej w początkowej fazie znajomości, z szacunkiem. Teraz króluje bezpośredniość. Nie dbamy nawet o bardziej wyszukane słownictwo. Przydałoby się nam trochę więcej ogłady towarzyskiej z tego XIX wieku .


Historyczka i krytyczka literatury. Autorka dwóch książek literaturoznawczych oraz licznych artykułów i recenzji opublikowanych w czasopismach naukowych, literackich i zbiorach. Współpracuje z Uniwersytetem Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jest redaktorką kwartalnika „Fraza”, członkinią zespołu Archiwum Kobiet: Piszące (Instytut Badań Literackich PAN).

Dr Iwona Misiak :


Mieszka wraz z mężem i dziećmi niedaleko Portland w Oregonie i z humorem pisze m.in. o historycznych (a także jak najbardziej współczesnych) ciekawostkach dla „Mental Floss”, „The Week”, „The Atlantic” oraz „Jezebel”. Jej książka „Niedyskretnik” została bestsellerem „New York Timesa”. żródło: lubimyczytac.pl

Therese Oneill:











Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Marysia #2516942 | 46.126.*.* 11 cze 2018 09:04

    Okropny błąd ortograficzny - bardzo proszę poprawić! "mamy w brud" - mamy w brÓd!!! Poza tym artykuł bardzo zajmujący i ciekawy. Szkoda psuć lekturę takim "babolem" na początku :(

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. q-ku #2513513 | 195.136.*.* 4 cze 2018 23:21

    "Na dodatek według męskich standardów lekarskich większość kobiet miesiączkowała źle." przesadny feministyczny odpał szkodzi sensowności takich tekstów; a jakie miały być standardy jak lekarzami byli mężczyźni??

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz

  3. b. #2511309 | 95.48.*.* 1 cze 2018 11:30

    "Tych śmiesznych mamy w BRUD"? Pani redaktor ma problem z ortografią :)

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz