Była dyrektorka MOK żąda 20 tysięcy odszkodowania, a jej podwładny mówi: "Ciężko było z nią pracować"
2018-04-11 10:54:10(ost. akt: 2018-04-13 12:20:32)
Była dyrektorka MOK domaga się 20 tys. zł odszkodowania za odwołanie jej z funkcji. Skarży się też na złośliwych pracowników i na to, że nie była szanowana. Jej były podwładny opowiada z kolei o szokujących zwyczajach szefowej.
Gdyby na podstawie tych zeznań wyciągać wnioski o relacjach panujących w Miejskim Ośrodku Kultury pod kierownictwem byłej dyrektorki, byłyby one szokujące. Na ostateczne podsumowanie trzeba jednak poczekać, bo proces dopiero się rozpoczął. Odwołana dyrektorka domaga się równowartości trzymiesięcznego wynagrodzenia za niezasadne, jej zdaniem, zwolnienie z pracy. Pozwała MOK i odszkodowania domaga się przed sądem pracy. Chodzi o około 20 tys. zł.
— Zaproponowałam własny sposób zarządzania instytucją. Polegało to na delegowaniu zadań, udzielaniu pełnomocnictw, motywowaniu przez minimalne podwyżki, dofinansowaniu szkoleń. Od początku miałam trudności, pracownicy opierali się przed udzielaniem mi informacji. Nie chcieli wykonywać moich poleceń, lekceważyli mnie. Byłam zakładnikiem pracowników. Pojawiła się niemoc w wykonywaniu obowiązków, zaogniły się konflikty. Pracownicy publicznie negowali moją wizję, próbowali wymuszać powrót do starych zasad. Z czasem złożyli doniesienie do Państwowej Inspekcji Pracy oraz prezydenta miasta — mówiła wczoraj przed sądem była dyrektorka.
— Z czasem nasilała się nagonka medialna na mnie. Powstał obraz opisujący mnie jako osobę mobbingującą pracowników. Prezydent powołał komisję do tej sprawy. Ale komisja nie potraktowała mnie z należytym szacunkiem. Nie udzielała mi na przykład żadnych odpowiedzi, od razu żądała przesłuchań — zeznawała.
Zarówno PIP, jak i ratusz uznały, że dyrektorka naruszała prawa pracownicze. Kobieta wczoraj w sądzie winą za te naruszenia obarczyła księgową i kadrową. Jak mówiła, wszystko zostało uporządkowane, a mimo tego prezydent wezwał ją do siebie, powiedział, że przestał jej ufać i zapowiedział rozpoczęcie procedury odwoławczej.
Była dyrektorka straciła stanowisko w marcu ubiegłego roku. Poskarżyła się m.in. do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ten uznał jednak, że prezydent nie złamał prawa, odwołując ją. Jednocześnie sprawą mobbingu zajmowała się prokuratura. Umorzyła postępowanie w grudniu ubiegłego roku. — Zarzuty pracowników nie znalazły potwierdzenia w materiale dowodowym lub nie stanowią mobbingu. Należy nadmienić, że w kodeksie karnym nie ma definicji mobbingu — informuje Krzysztof Stodolny z Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.
Decyzja jest już prawomocna. Nikt się od niej nie odwołał.
Ale były kierownik jednego z ważniejszych działów MOK przesłuchiwany wczoraj przed sądem podtrzymał wszystkie swoje zarzuty, o których mówił także w prokuraturze.
— Po objęciu przez nią funkcji dyrektora był olbrzymi chaos organizacyjny i kompetencyjny. Do tego stopnia, że zagrożone było Olsztyńskie Lato Artystyczne. Nie można było normalnie pracować. Od pani dyrektor i jej zastępcy dostawaliśmy sprzeczne informacje i polecenia — mówił były kierownik. Podkreślił, że był jej kontrkandydatem w konkursie na stanowisko dyrektora, ale znali się już wcześniej i miał nadzieję na dobrą współpracę. Twierdził, że dyrektorka podejmowała działania na szkodę MOK i była rozrzutna.
— Nie można się było z nią porozumieć. Mówiła: będziesz miał swoje zdanie, jeśli na to pozwolę. Jej zachowanie było nieobliczalne. Krzyczała, płakała, tupała nogami. Mówiła, że wszystko robimy jej na złość. Twierdziła, że przeszkadzamy jej w realizacji jej wizji. A mało kto z nas wiedział, jaka to wizja — opowiadał mężczyzna. — Ciężko było z nią pracować. Mówiła, że do niczego się nie nadajemy, że nasza praca to pikuś i każdy by to zrobił lepiej. Kiedyś publicznie zapytała mnie, czy ją kocham. Zaskoczony odpowiedziałem, że kocham żonę, potem długo, długo nic, a później wszystkich ludzi. Uznała, że „ostatecznie taka odpowiedź może być”, bo wśród tych wszystkich ludzi jest i ona. A po zwolnieniu poprzedniej wicedyrektorki oznajmiła nam: „Od tego momentu królowa jest tylko jedna”.
Były kierownik mówił sądowi, że na własne uszy słyszał, jak do niektórych pracownic zwracała się: „moje dupeczki”. Słyszał o tym, że niektóre nazywała „cipeczkami”.
— Raz, kiedy w naszym pokoju zadzwonił telefon, odłożyła słuchawkę, odwróciła się, prawie na niego usiadła i powiedziała, że zaraz na niego nasra. Pamiętam, że dzwoniła wtedy dyrektorka wydziału kultury urzędu miasta — zeznał. — Często używała wulgaryzmów. Wiem od jednej z pracownic, że ona ze strony pani dyrektor miała propozycje o charakterze seksualnym.
Inni pracownicy mają zeznawać kolejnego dnia procesu. Najbliższy wolny termin sędzia Monika Wawro znalazła w październiku. To wtedy zostaną przesłuchane cztery pracownice (lub byłe pracownice, bo część się zwolniła).
MK