Po 14 latach odzyskał skradziony na Jezioraku jacht!

2018-03-04 10:51:36(ost. akt: 2018-03-04 11:28:51)
Zadowolony z obrotu sprawy Adam Mijas w swoim królestwie w Kwirach

Zadowolony z obrotu sprawy Adam Mijas w swoim królestwie w Kwirach

Autor zdjęcia: Mateusz Partga

Historia, którą opowiedział nam Adam Mijas jest niewiarygodna, a jednak wydarzyła się naprawdę. Po 14 latach odzyskał on skradziony jacht, ale zanim do tego doszło stoczył 4-letnią batalię w sądzie. W lutym tego roku uprawomocniło się orzeczenie sądu, z którego wynika, że jego Tes 678 BT wrócił definitywnie do domu.
Do tej zuchwałej kradzieży doszło w 2004 roku na Jezioraku. Piękny, sześcioosobowy jacht Tes 678 BT wybudował własnoręcznie Adam Mijas, w tamtym czasie młody chłopak, który dopiero rozpoczynał działalność w branży. To była praca na zlecenie dla pierwszego klienta. Po 2 latach owy klient chciał odsprzedać żaglówkę, a kupcem okazał się pan Adam, jej wykonawca. Umówili się na ratalną spłatę. Łódka warta była wtedy 55 tysięcy złotych. Pan Adam wspólnie z żoną był w trakcie budowy domu i właściwie rozpoczynał swoje dorosłe życie. To był pierwszy jego jacht, który otrzymał imię Dana (na cześć mamy pana Adama). Jacht poszedł w czarter. Długo to niestety nie trwało, bo do kradzieży doszło już przy drugim czarterze.

To było w maju. Dostałem telefon od studenta, który chciał wynająć żaglówkę na dwa tygodnie, jeszcze na maj. Miał być z kolegą – wspomina pan Adam. — Zgodziłem się bez wahania. Rozmowa była zwyczajna, wymieniliśmy się kontaktem, wpłacili zaliczkę, nie było niczego, co wzbudziłoby cień wątpliwości. Na miejscu też nic nadzwyczajnego, wyglądali na normalnych studentów, pokazali dowody osobiste, patenty – wszystko grało. Jedna rzecz jednak mnie wtedy leciutko zaniepokoiła, ponieważ nie przyjechali oni samochodem tylko pociągiem, z tymi wszystkimi tobołami. Jak klient przyjeżdża autem i je zostawia na podwórku na czas rejsu, to człowiek czuje się jednak pewniej. Poza tym do głowy mi nie przyszło, że może być coś nie tak. Powiedzieli, że przyjadą do nich dziewczyny, co też jakoś uśpiło moją czujność. Byłem z nimi w kontakcie telefonicznym, mało tego, raz nawet do nich podpłynąłem do Chmielówki, chcieli żebym coś zamontował w jachcie. Byli już z dziewczynami, bawili się. Rozmawialiśmy chwilę, pytałem, czy płyną w kanały, a oni na to, że nie, że tylko po Jezioraku popływają. I się pożegnaliśmy. Potem dowiedziałem się od świadków, że dosłownie parę chwil po mojej wizycie, złożyli maszt i ruszyli na Elbląg.

Minęły dwa tygodnie i jacht powinien wrócić na przystań, niestety tak się nie stało. Pan Adam telefonował do rzekomych studentów, ale nikt nie odbierał. Tego wieczora, a właściwie nocy, bo o 23:00, przyszedł sms od jednego z nich, że był wypadek i jacht zatonął. To wszystko. Byłem w szoku – wspomina pan Adam. — Nie mieściło mi się to w głowie. Te milczące telefony już jednak dały mi do myślenia i czułem, że po prostu łódkę skradziono. Zgłosiłem sprawę na policję. Po trzech miesiącach sprawę umorzono. Zostałem bez jachtu, natomiast z ratami do spłaty za tę jednostkę. Pokomplikowało to wtedy wiele spraw. Musiałem sprzedać działkę, z rozpoczętą budową domu. Co ciekawe, raz policja wpadła na trop jednego z tych chłopaków w Poznaniu, został zatrzymany w knajpie. Ale w drodze na komendę, podczas przystanku na trasie, uciekł. I tyle w sprawie złodziei. Pan Adam ma jednak świadomość, ze rzekomi studenci działali na zlecenie kogoś zupełnie innego, po prostu zlecono im tę kradzież.

Mijały lata. Firma pana Adama rozwinęła się. W tym czasie zbudował wiele jednostek – żaglowych, motorowych, dużych i małych. Dziś żaglówka w pracowni pana Adama ta najmniej kosztowna jest warta 70 tysięcy złotych, granicy ceny górnej praktycznie nie ma. Zatem pan Adam świetnie sobie poradził, a o swoim pierwszym jachcie może nie zapomniał, ale na pewno sobie odpuścił.

Aż tu nagle 28 sierpnia 2014 roku (minęły wtedy dokładnie 10 lat i dwa tygodnie) i stało się coś niesłychanego, co najpewniej było dziełem przypadku. Do przystani Skarbek w Iławie przyjeżdża młody człowiek, przedstawia się jako właściciel niemieckiego jachtu (poinformował, że przyjechał z Berlina) i prosi o pomoc Tadeusza Śwista, właściciela. Jednostka miała być zwodowana i potrzebowała drobnych napraw, po czym miała ruszyć w rejs po Jezioraku. Tadeusz Świst kiedy tylko wszedł na jacht z miejsca zorientował się, że to robota Adama Mijasa. Nie przyszło mu jednak wtedy do głowy, ze to mógł być skradziony przed laty jacht. Początkowo powiedział, że nie ma czasu, ale kolega z Kwir na pewno tę sprawę załatwi.
- Tadeusz dzwonił do mnie i powiedział, że jadą do mnie właściciele łódki mojej roboty i że przyjechali z Niemiec. Już mnie to zastanowiło... Tak się złożyło, że nie było mnie na miejscu – mówi pan Adam. — Wrócili na Skarbek. Zadzwoniłem do Tadeusza i spytałem o kabestany, bo były charakterystyczne. Kiedy mi odpowiedział już wiedziałem, że to Dana, moja łódka skradziona w 2004 roku. Jednostka trafiła na wózek i przyjechała do mnie.

No i się zaczęło. Pan Adam bez wahania rozpoznał swój jacht. Prawdopodobnie łódka przeleżał gdzieś w hangarze przez lata, bo praktycznie była niezniszczony. Nic nie zmieniono, poza nazwą. Najbardziej charakterystyczne okazały się kabestany, które rozpoznałbym wszędzie - mówi pan Adam.

Żaglówka przyjechała do Kwir, zdjęto ją z wózka, żeby była pewność, że nie odjedzie. Wcześniej pan Adam powiadomił już policję, że odnalazł się jacht ukradziony 10 lat temu. Policja przyjechała szybko, dokonała formalności, sporządziła notatkę z całej sytuacji. Uznano, że faktycznie jacht był 10 lat temu skradziony i właśnie trafił z powrotem do właściciela.

Wielkie było zdziwienie młodego chłopaka, rzekomego nowego właściciela jachtu, całym zajściem. Fakt, że przyjechał akurat na Jeziorak, jest po prostu przypadkiem. Gdyby prosił o pomoc w Giżycku czy gdziekolwiek indziej, życie toczyłoby się spokojnie dalej.
- Nowy właściciel był autentycznie w szoku – wspomina pan Adam. — Powiedział, że jacht dostał w prezencie od wuja w Niemczech i miał nim odbyć podróż poślubną. Posiadał dokumenty niemieckie. W jego papierach żaglówka nazywała się CrescentMar, co ma znaczenie w kontekście kolejnych zdarzeń.
Dziś w każdej jednostce wpuszczonej na rynek polski wyryty jest jej numer kadłuba, ale w 2004 roku tego się jeszcze w Polsce nie robiło.

Skończyło się na tym, że policja jacht zarekwirowała i pozostawiła w depozycie w firmie pan Adama. Na tym jednak nie koniec. Młody właściciel postanowił zawalczyć o rzekomo swoją własność. Wniósł do sądu cywilnego sprawę o zawłaszczenie mienia przez Adama Mijasa. Proces trwał w sumie 4 lata lata i początkowo zakończył się niekorzystnie dla pana Adama. Sąd uznał, że prawowitym właścicielem jest młody człowiek, który przywiózł żaglówkę na Jeziorak, a nie pan Mijas. Sąd Okręgowy miał jednak odmienne zdanie w tym temacie. Uznano, że roszczenie jest zupełnie bezzasadne, gdyż mężczyzna ten domagał się zwrotu jachtu pod nazwą CrescentMar, a w hangarze u pana Adama był przecież jacht Tes 678 BT.
— Uznano, ze człowiek ten w ogóle nie miał prawa mnie pozwać, bo o inną ruchomość mu chodzi i nie jest to jacht typu Tes, który znajduje się w depozycie sądowym – wspomina pan Adam. — Orzeczenie sądu uprawomocniło się na początku lutego tego roku. Takim sposobem żaglówka wrócił do domu i można powiedzieć, że nastąpił nieoczekiwanie przyjemny finał.

m.rogatty@gazetaolsztynska.pl

Komentarze (10) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. zbyszek #2455116 | 89.228.*.* 6 mar 2018 09:06

    Ludzie,którzy dorośli do dowodów osobistych i wykręcili Panu taki numer z jachtem niech nigdy nie zaznają co to jest przygoda.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Cz42 #2455074 | 77.252.*.* 6 mar 2018 08:39

    Owy klient... A może ów klient?

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. zybi #2455031 | 83.14.*.* 6 mar 2018 07:56

      zadziwiające są wyroki naszych sądów !!?? nie istotnym dla sądu był bezsprzeczny FAKT, że jest to skradziony jacht tylko, że klient upominał się nie o ten jacht??! Czyli wygrana fortelem?? nie rozumiem... No, jak zwał tak zwał najważniejsze, że jacht wrócił do właściciela. Nie wiedziałem, że wystarczy napisać, że jacht zatonął i jest umorzona sprawa? Właściwie to też chciałbym mieć taki jacht... ;)

      Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

    2. olo #2455019 | 31.0.*.* 6 mar 2018 07:33

      a gdzie sprawa o paserstwo , czyby czyzby znowu w dupe wchodza szkopa , nasze mienie oddaja helmuta bez mrugniecia okiem kan..alie

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    3. wiesław #2455003 | 81.190.*.* 6 mar 2018 06:24

      Ciekawe to orzeczenie sądu II instancji. Bo nie ma takiej marki ani modelu ani marki jachtu, jak CrescentMar.Sprawdziłem w google. To było jego imię, tak jak Dana. To tak, jakby ktoś wystąpił o zwrot psa "Burka", a sąd by powiedział, że w budzie sąsiada siedzi nie żadne Burek, tylko owczarek niemiecki. Albo sąd się pomylił, albo dziennikarz relacjonujący sprawę.

      Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (10)